Patriotyzm jako bat na przeciwników

Patriotyzm jako bat na przeciwników

Pierwsza tura wyborów prezydenckich będzie polityczna, a druga psychologiczna. W pierwszej, teoretycznie biorąc, można wybrać konserwatystę lub przedstawiciela lewicy; reprezentanta warstw ludowych lub klasy średniej, liberała lub zwolennika autorytarnych metod rządzenia, ludowca lub socjaldemokratę. W drugiej turze, niezależnie od tego, czy wyborcy opowiedzą się za Komorowskim, czy Kaczyńskim, prezydentem zostanie konserwatysta, wystawiający na pokaz swój katolicyzm i uległy naciskom ze strony biskupów; polityk, który inicjację polityczną odbył w „Solidarności”, ruchu strajkowym i w młodzieżowej konspiracji, i na tej podstawie uważa się za głębiej wtajemniczonego w arkana polityki niż ci, co razem z nim tam nie działali. Chociaż pokost solidarnościowy zaciera polityczne różnice między Komorowskim i Kaczyńskim (obaj jednakowo głosowali za ustawami prześladowczymi), nie jest całkowicie obojętne, który z nich wygra najbliższe wybory. Komorowski jest mimo wszystko sympatyczny, Kaczyński złośliwy, podejrzliwy i warchoł przebrany za „państwowca”. Na eksponowanym urzędzie te różnice psychologiczne mogą dawać polityczne skutki. Ludzie mniej więcej zadowoleni z życia lepiej będą się czuć pod prezydenturą Komorowskiego, malkontenci z zawiedzionymi ambicjami mają prawo myśleć, że Kaczyński lepiej ich rozumie. Czy z powodu takich różnic warto urządzać wybory – niech się zastanawia, kto na to wydaje pieniądze. Jeśli zwolennicy Komorowskiego widzieli w nim jakieś nie tylko psychologiczne, ale także mniej więcej polityczne cechy odróżniające go od rywala, to on sam czyni gesty mające go do Kaczyńskiego upodobnić. Demonstracyjna wizyta w Muzeum Powstania Warszawskiego miała pokazać, że Komorowski jest nie innym i nie gorszym patriotą niż rywal. Jego sztab doradczy najwidoczniej uznał, że Kaczyński „zawłaszcza” powstanie warszawskie i ciuła na tym zysk wyborczy, trzeba więc robić to samo. Trzeba pokazać narodowi, że chwała tej wiekopomnej zbrodni popełnionej na milionowym mieście, a sprowokowanej przez głupich generałów (mądrzejsi, jak wiadomo, byli przeciw), spływa także na Bronisława Komorowskiego. Rywalizacja o to, kto bardziej miłuje ojczyznę, kto jest patriotą wyższej próby, toczy się nie tylko między tymi dwoma politykami, ale także między dwoma odłamami obozu postsolidarnościowego. W tej rywalizacji stroną ofensywną jest odłam narodowo-katolicki, on narzuca tematy, natomiast liberalna prawica broni się, apelując do tamtych, aby nie „zawłaszczali” chwalebnych czynów w rodzaju owego powstania. Nasilona w ostatnim czasie ofensywa patriotyzmu w Polsce jest dla mnie fenomenem trochę zadziwiającym. Być może nie ma w tym nic niezwykłego, a ja nie jestem tylko należycie poinformowany. Jak dowiaduję się z prasy i od ludzi, jeszcze żarliwsze patriotyzmy plenią się w narodach sąsiednich – na Węgrzech, Ukrainie, Litwie i innych krajach, ale nie wszędzie. Sławny pisarz angielski H.G. Wells pisał ponad sto lat temu w książce „Wizje przyszłości”: „Partie polityczne, nie mając żadnych zasad ani żadnej określonej polityki – ponieważ w ogóle nie ma już żadnych określonych przekonań w sprawach publicznych – muszą oddziaływać na tłumy tylko w jeden sposób: przez patriotyzm o charakterze zaczepnym. W przyszłości prawie w każdym państwie walki pomiędzy partiami będą miały na celu rozstrzygnięcie pytania: kto jest prawdziwym patriotą? Otóż patriotyzm nie jest to kwiat rozkwitający w próżni: potrzebny mu jest ktoś „obcy””. Wells przewidywał, że będzie się „coraz bardziej kłaść nacisk na niebezpieczeństwa i nieporozumienia zewnętrzne, zwabiać do urn wyborców krzykami na alarm i oskarżać partie z innego obozu o stosunki z sąsiadującymi narodami”. W starej Europie ów zaczepny patriotyzm został poskromiony, rozkwita natomiast w krajach pokomunistycznych. Nie mam wyrobionego zdania, kto jest ten „obcy” dla polskiego patriotyzmu. Rosja? Z pewnością. Niemcy? Trudno zaprzeczyć. Fantom postkomunizmu? Nieprawdopodobne. Najbardziej „obcy” jest konkurent w walce o władzę i rząd dusz. Jeśli tu znaleźliśmy „obcego”, to ten cały „patriotyzm” zawłaszczany przez jedną partię i odzyskiwany przez drugą nie ma w sobie żadnej powagi, nawet takiej, jaką mają najgłupsze wrogości między narodami. Kwestię patriotyzmu można rozważać od strony poważnej, która propagandystów wcale nie interesuje. Człowiek posiadający zdolność sublimacji – a kto jest jej całkowicie pozbawiony – i widzący szerzej niż krąg jego prywatnych interesów nie może nie być patriotą. Tego stanu uczuć nie trzeba uczyć; za pomocą propagandy, indoktrynacji czy nachalnej dydaktyki można ludziom wbić do głowy ideologię narodową, która zawiera w sobie kult patriotyzmu,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 24/2010

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony