Ekologia i „Przegląd”

Zielona Polska w zielonej Unii

Przyroda pod specjalną ochroną

Polska – podobnie jak pozostałe kraje UE – zobowiązała się do opracowania listy obszarów tworzących Sieć Natura 2000. 400 obszarów cennych przyrodniczo, obejmujących 17% powierzchni kraju, ma wejść w skład Europejskiej Sieci Natura 2000.
Wybierane są one według dwóch unijnych dyrektyw – ptasiej (dotyczącej ochrony dziko żyjących ptaków, m.in. zimorodka, kani, orlika, bociana białego i czarnego oraz cietrzewia) i siedliskowej (określającej zasady ochrony siedlisk oraz zwierząt i roślin występujących na danym obszarze. Chodzi m.in. o rysia, traszkę grzebieniastą, niektóre gatunki nietoperzy, a wśród roślin o sasankę otwartą i selery błotne). Na podstawie tych dyrektyw naukowcy z Polskiej Akademii Nauk w porozumieniu z wojewódzkimi konserwatorami przyrody

wytypowali miejsca mające podlegać ochronie.

Ponad 40% obszarów, które wstępnie znalazły się na liście, już jest objęte ochroną. Są to wszystkie 23 parki narodowe, ok. 100 parków krajobrazowych (w całości lub częściowo) i ponad 500 rezerwatów przyrody. Resztę stanowią kompleksy leśne, doliny rzek, torfowiska i bagna. Dzięki Sieci Natura 2000 ochroną prawną zostaną objęte m.in. Puszcze Knyszyńska, Biała, Augustowska, Dolina Dolnej Narwi, Baranie Góry i Lasy Gostynińsko-Włocławskie.
Jaka jest więc różnica pomiędzy dotychczasową ochroną parków narodowych i rezerwatów przyrody a zasadami wprowadzanymi przez Unię?
Przede wszystkim Sieć Natura 2000 ma za zadanie chronić przyrodę w warunkach gospodarczego wykorzystania terenu. Druga różnica to taka, że na terenach „naturowych” ochronie mogą podlegać wybrane gatunki zwierząt czy roślin. Czyli nie całość przyrody w danym miejscu.
Nie wszystkie tereny cenne przyrodniczo będą jednak objęte siecią. Najprawdopodobniej zostaną z niej wyłączone obszary, na których władze samorządowe zaplanowały jakieś inwestycje, np. budowę drogi. Jednak ich pominięcie musi zaakceptować Komisja Europejska. Państwo jest także zobowiązane do wyznaczenia nowego obszaru o podobnych walorach w innym miejscu.
Wpisanie obszarów na listę Natura 2000 nie oznacza, że zaostrza się zasady regulujące gospodarkę na tych terenach. Np. na terenach rolniczych, które znajdą się w ekologicznej sieci, rolnicy mogą dostawać pieniądze za stosowanie takich sposobów użytkowania gruntów, które nie szkodziłyby przyrodzie.

System dopłat opracowuje Komisja Europejska.

Najwięcej problemów stwarza włączenie do sieci obszarów „naturowych” obejmujących odcinki rzek i ich doliny. Z jednej strony, są one unikatowe w skali Europy i z pewnością zasługują na szczególną ochronę, z drugiej strony, w społeczeństwie istnieją silne obawy, że nieuregulowane rzeki przyczyniają się do zagrożenia powodziowego. Ale Sieć Natura 2000 ma na celu nie tylko ochronę przyrody, lecz także przywrócenie jej pierwotnego stanu.
Aleksandra Zborowska


Pięknieje z wiekiem

Ogród Botaniczny PAN w Powsinie obchodzi 30-lecie powstania

30 lat stuknęło jednemu z najpiękniejszych w Polsce ogrodów botanicznych. Centrum Zachowania Różnorodności Biologicznej w Powsinie, bo tak brzmi pełna nazwa, jest pod opieką pracowników Polskiej Akademii Nauk. Od 1990 r. jest otwarty dla zwiedzających.
Ogród botaniczny w Powsinie, znajdujący się nieopodal Warszawy, to ulubione miejsce weekendowych wędrówek wielu mieszkańców stolicy. Dwukrotnie został nawet nazwany przez warszawiaków „Miejscem magicznym”. I nic dziwnego, skoro 28 ha dostępnych dla zwiedzających, zdobi aż 8 tys. roślin. Są wśród nich nie tylko krzewy i rośliny ozdobne, lecz także drzewa owocowe, warzywa, a nawet zioła. Szczególnym zainteresowaniem cieszy się część tropikalna ogrodu. Można tu zobaczyć m.in. osiem odmian cytryn, pięć odmian pomarańczy, dwie odmiany grejpfrutów, mandarynki, drzewa o pięknej nazwie pompele oraz ciekawą odmianę cytrona nazywaną Ręką Buddy, której owoc przypomina dłoń. Rośliny cytrusowe obficie kwitną i owocują. Przez cały rok można podziwiać egzotyczne owoce na drzewach.
Całkowita powierzchnia ogrodu wynosi 40 ha, ale w planach jest powiększenie jej do… 180 ha!
Powstające na całym świecie ogrody botaniczne mają nie tylko cieszyć oko spacerowiczów swym pięknem. Przede wszystkim te urocze miejsca, służą nauce i edukacji. Dlatego w ogrodzie prowadzone są badania naukowe, a także warsztaty przyrodniczo-ekologiczne dla młodzieży oraz różne imprezy dla najmłodszych, łączące zabawę i naukę. Dorośli odwiedzają ogród w Powsinie także ze względu na odbywające się tu koncerty i wystawy plenerowe – malarstwa i fotografii. Na wrzesień i październik zaplanowany jest cykl wystaw członków Stowarzyszenia Twórców Sztuk Plastycznych „Triada” przy Ośrodku Kultury Konstancin-Jeziorna. Zapaleni działkowcy na kiermaszach mogą kupić rośliny do ogrodów i do domu, materiały oraz sprzęt ogrodniczy. Udzielane są także bezpłatne porady ogrodnicze.
Największe oblężenie park przeżywa na wiosnę, kiedy wielością barw rozkwitają tak oryginalne dla naszego klimatu rośliny jak azalie i magnolie.
JT


I kto tu jest świnią?

Potworny smród, huk urządzeń wentylacyjnych i tysiące zwierząt bestialsko stłoczonych w pomieszczeniach bez okien, stojących na metalowych rusztach, aby człowiek nie musiał się męczyć, sprzątając nieczystości. W taki niehumanitarny i nieekologiczny sposób produkuje się współczesną żywność.
Zmiany w hodowli zwierząt z chowu tradycyjnego na przemysłowy wprowadził koncern Smithfield Foods. Wszędzie tam, gdzie pojawiają się należące do niego fermy, dramatycznie zmieniają się zarówno lokalna gospodarka, jak i środowisko.
Ten międzynarodowy gigant wkroczył na polski rynek w 1999 r., wykupując drugą co do wielkości firmę mięsną w Polsce, Animex. Szybko się okazało, że to początek naszych problemów.
– Sprawa ma cztery aspekty: ekologiczny, gospodarczy, konsumencki i humanitarny – mówi Marek Kryda z Instytutu Ochrony Zwierząt.

Aspekt humanitarny
W fermach tuczu przemysłowego wszystko jest podporządkowane szybkości, a więc efektywności produkcji. Ból sprawiany zwierzętom nie jest istotny. W budynkach gospodarczych nie ma okien, przez które wpadałoby dzienne światło. Przekonano się bowiem, że… pod żarówką świnie rosną szybciej.
Zamkniętym w kojcach świniom nie pozostawia się dużo miejsca, bo brak ruchu oznacza oszczędność w wydatkowaniu energii, co z kolei skutkuje szybszym wzrostem. Stłoczenie na małej powierzchni sprawia, że stają się agresywne i nieraz walczą między sobą. Prosiakom po prostu obcina się uszy i ogony, aby zapobiec ich obgryzaniu. Nawet zabiegi kastracyjne prowadzone są bez znieczulenia. Zwierzęta stoją na betonowej podłodze albo na metalowych rusztach. Wprawdzie wykręcają sobie na nich nogi, ale za to nikt nie musi uprzątać odchodów, gdyż spływają one do zbiorników znajdujących się poniżej. Na podłodze nie ma żadnej ściółki, co dodatkowo pozbawia świnie możliwości zaspokojenia naturalnej u nich potrzeby rycia. Nie lepiej traktowane są maciory. Zwykle żyją tylko 2,5 roku i przez ten czas są kilkakrotnie sztucznie zapładniane. Maciory trzymane są w tak wąskich kojcach, że nie mogą się nawet obrócić. W ten sposób „chroni” się małe przed przygnieceniem.
– Bywa, że tak traktowana maciora nie jest w stanie samodzielnie przejść do miejsca uboju. Kontenery na każdej farmie są przeładowane padłymi zwierzętami – mówi Marek Kryda.
Warmińsko-mazurski lekarz weterynarii, Leszek Masłowski, apelował o większą kontrolę nad fermami. Ujawnił on, że do niektórych weterynarz przyjeżdża tylko raz na trzy miesiące, zostawia porcje leków i pracownicy sami robią zwierzętom zastrzyki! Oprócz tego, że jest to po prostu niebezpieczne, zwierzęta są zdane tylko na „opiekę” pracowników ferm.
Mało kto chce pamiętać o cierpieniach zwierząt trzymanych w fermach tuczu przemysłowego. Ale pamiętajmy, że człowiek wrażliwy na krzywdy innych to nie ten, który przerażony odwraca się od problemu, usiłując o nim zapomnieć, ale ten, który przynajmniej stara się przeciwstawić złu.

Aspekt ekologiczny
Powstanie fermy tuczu przemysłowego nie jest obojętne dla środowiska. Przede wszystkim ze względu na wytwarzaną gnojowicę. Nie była ona problemem w hodowlach tradycyjnych. Odchody zmieszane ze słomą i kompostowane przez dłuższy czas rozrzucano później na polach. Jak się pozbyć jednak gnojowicy z ferm, w których jest 30 tys. świń (np. Nielep, powiat Świdwin). Fermy mogą rozlewać ją na polach, tyle że pozbycie się tak ogromnej ilości gnojowicy jest trudne. Może ona się dostać do cieków powierzchniowych i wód podziemnych.
– W niektórych miejscowościach Koszalińskiego, gdzie wielkoprzemysłowe fermy działają od kilkunastu lat, mieszkańcy mogą używać tylko wody butelkowanej, zarówno do picia, jak i mycia – mówi Marek Kryda. Problemy z czystą wodą mają także mieszkańcy terenów pod Gołdapią, gdzie również znajdują się fermy tuczu przemysłowego.
Gnojowica nie jest nawozem naturalnym. Nie przyczynia się do poprawy wartości gleby. Wręcz przeciwnie – prowadzi do jej degradacji. – Z badań i ekspertyz, które posiadam, wynika, że zastosowana w Polsce gnojowica spowodowała skażenie gleby bakteriami z grupy Salmonella, Clostridium i Eschericha coli, co stanowi zagrożenie epidemiologiczne. Teren taki powinien być objęty kwarantanną. Rozlana na pola wydziela m.in. amoniak, metan, podtlenek azotu, siarkowodór i siarczki alkilowe, w sumie 136 substancji lotnych o działaniu toksycznym. Niektóre stosowane były jako gazy bojowe. Ich stężenie narusza zalecenia Komisji Helsińskiej i powoduje długotrwałe zmiany w atmosferze – przekonuje Janusz Olszewski, członek Rady Koalicji na rzecz Rozwoju Rolnictwa Ekologicznego, na łamach „Zielonych Brygad”.
Często zbiorniki, w których trzyma się gnojowicę, są nieszczelne. Powstający wówczas siarkowodór amoniaku przyczynia się do zanieczyszczenia powietrza.
W 2003 r. Inspekcja Ochrony Środowiska przeprowadziła kontrolę ferm należących do SF. Potwierdzono, że „kierownictwa wszystkich
14 kontrolowanych farm należących do amerykańskiego koncernu Smithfield Foods dopuściły się naruszenia przepisów ochrony środowiska oraz przepisów prawa budowlanego, jak też wymagań wynikających z przepisów sanitarnych i weterynaryjnych. Rodzaj i skala tych naruszeń w poszczególnych jednostkach objętych kontrolą były zróżnicowane”.
Naukowcy z PAN ocenili, że koszt rekultywacji środowiska naturalnego, zniszczonego przez tucz przemysłowy, pięciokrotnie przekracza uzyskiwane z niego dochody. Tylko że to już będzie problem samorządów, a nie właścicieli ferm.

Aspekt konsumencki
Z pozoru istnienie takich ferm może cieszyć konsumenta, bo mięso jest nieco tańsze. Na tym jednak korzyści się kończą. Jeśli bowiem wziąć pod uwagę, za co płacimy i jaki to ma wpływ na nasze zdrowie, może się okazać, że na własne życzenie i jeszcze płacąc za to, fundujemy sobie problemy. Wystarczy się zastanowić, jaka może być jakość mięsa produkowanego w sztucznych warunkach. W tradycyjnej zagrodzie dopiero kilkuletnia świnia była gotowa do uboju. Ferma wielkoprzemysłowa nie chce tracić tyle czasu, więc opracowano metody „pędzenia” zwierząt. Sposób jest tak skuteczny, że okres hodowli skrócił się nawet do trzech miesięcy! Tak błyskawiczna produkcja jest możliwa tylko wtedy, jeśli nafaszeruje się prosiaki odpowiednią dawką hormonów wzrostu i sterydów. Ewentualne choroby eliminuje się poprzez faszerowanie antybiotykami. Ta chemia kumuluje się przecież w mięsie, które ostatecznie trafia na nasze talerze.
– Profilaktyczne podawanie antybiotyków potrzebnych do utrzymania zwierząt przy życiu w fermach przemysłowych bez wątpienia przyczynia się do powstawania nowych bakterii odpornych na antybiotyki – przekonuje Marek Kryda.
Nie przypadkiem też chorobą współczesnego świata jest otyłość.

Aspekt gospodarczy
Kiedy koncern SF szykował się do ekspansji na polski rynek, mamił pięknie brzmiącymi obietnicami. Wykorzystując dramatycznie wysokie bezrobocie, szczególnie akcentował tworzenie nowych miejsc pracy. Naiwnie sądzono, że tak wielkie przedsiębiorstwo musi zatrudniać ogromną liczbę pracowników. Nic bardziej błędnego. Fermy są tak zmechanizowane, że do obsługi nawet 10 tys. świń potrzebnych jest kilka osób. Co więcej, ekspansja koncernu sprawia, że miejsc pracy w tej branży… ubywa. Trudno bowiem małemu czy średniemu przedsiębiorcy wytrzymać konkurencję z silnym i bogatym zakładem. Koncerny odbierają rynki zbytu i powodują obniżenie ceny produktu. Najbardziej odczuwa to jednak nie klient w sklepie, ale rolnik żyjący z tradycyjnego chowu zwierząt, który w skupie dostaje coraz mniej. Oczywiście, dyktat cenowy może trwać tylko do momentu wyeliminowania słabszej, bo drobniejszej konkurencji.
Problem z wielkoprzemysłową fermą mają także rolnicy, którzy chcą prowadzić agroturystykę. Sąsiedztwo świńskiego giganta skutecznie przekreśla takie plany, co przecież ma konsekwencje finansowe. Kto bowiem chciałby spędzić urlop w miejscu, w którym zwyczajnie śmierdzi, a kąpiel w jeziorach może grozić uszczerbkiem na zdrowiu? Tymczasem właściciele koncernów jak na złość upodobali sobie najpiękniejsze polskie regiony, które powinny żyć z rozwijającej się turystyki. Tylko w województwie zachodniopomorskim SF ma około 40 ferm. Ma też zakłady w województwach warmińsko-mazurskim i wielkopolskim. W planach jest podbój województwa lubelskiego.
Optymistyczne jest to, że władze samorządowe sprzeciwiły się ostatnio pomysłowi koncernu, aby fermę wybudować we wsi Kleszcze znajdującej się… 5 km od morza! Fermy SF działają pod szyldem Animeksu oraz firm Prima Farm i Animex Agri. Ostatnio SF wykupił doskonale znane konsumentom Morliny. – Podobno przymierzają się też do wykupienia Sokołowa – twierdzi Marek Kryda i dodaje – do ekspansji na polski rynek szykują się też duńskie koncerny przemysłu mięsnego, bo w Danii obowiązuje zakaz stosowania antybiotyków w hodowli i są ostre normy ochrony środowiska.
Szacuje się, że obecnie około 10% mięsa pochodzi z masowej produkcji. Ale koncern SF ma apetyt na więcej. Kiedy zadomowił się w Polsce, zapowiedział, że celem jest opanowanie połowy rynku!
Masowa produkcja mięsa to wynalazek, a raczej przekleństwo współczesności. Nie dość, że jest przykładem bestialskiego znęcania się nad zwierzętami, to jeszcze doprowadza do bankructwa drobnych hodowców. Rujnuje zarówno nasze zdrowie, jak i przyrodę.
Joanna Tańska

Fermy należące do Smithfield Foods są przykładem bestialskiego znęcania się nad zwierzętami, niszczą przyrodę i nasze zdrowie


Eko-informacje

Spektakl „Żyjący świat” pokazało nad Loarą Bielskie Stowarzyszenie Ekologiczno-Kulturalne Klub Gaja. Przedstawienie odbyło się w ramach Sezonu Polskiego we Francji. Spektakl opowiadał o walce Ducha Przyrody o wolność rzeki, którą chce ujarzmić demon władzy i pieniądza. Nasi ekolodzy posadzili też na francuskiej ziemi trzy dęby, które nazwali imieniem Czesława Miłosza.
Dzikie zwierzęta coraz częściej przełamują strach przed człowiekiem i usiłują szukać pożywienia w miastach. Ostatnio 28 wygłodniałych dzików przechadzało się po jednej z ulic w… Berlinie! Interweniowała policja. Zamknięto ulicę, a dziki przegoniono do pobliskiego lasu. Jeść nie dostały.
Brytyjscy naukowcy odkryli, że rozzłoszczone barany uspokajają się, gdy pokaże się im zdjęcia owiec lub innych baranów. Badania przeprowadzono, umieszczając barany w samotności. Mierzono im poziom stresu, kontrolując rytm pracy serca, beczenie i pobierając próbki krwi. Okazało się, że barany były spokojniejsze, gdy pokazywano im zdjęcia owczych głów, niż wtedy, gdy oglądały na fotografiach kozy albo figury geometryczne.
Plankton mógłby się stać źródłem elektryczności – uznali naukowcy i rozpoczęli badania nad wykorzystaniem tych najmniejszych na ziemi organizmów dla potrzeb ludzkości. Na razie badacze prowadzą prace, których efektem ma być planktonowe zasilanie czujników-robotów, wykonujących w oceanach pomiary naukowe. Wytworzony w ten sposób prąd można by wykorzystać do zasilania czujników pracujących w wodach oceanów. Zapasy byłyby prawie nieskończone.
Na plażach Marsylii obserwowano niecodzienne zjawisko – morze cofnęło się nagle o dobre 20 m. Naukowcy znaleźli wyjaśnienie – osunięcie się dna morskiego wywołało falę powodziową, zwaną tsunami, która pędząc w kierunku od brzegu, odciągnęła wodę z plaż.


Napromieniowane jedzenie

– Żywność jest poddawana działaniu wysokich dawek promieniowania jonizującego, co jest odpowiednikiem milionów prześwietleń rentgenowskich klatki piersiowej, alarmują „Zielone Brygady” (7/2004). Zwolennicy napromieniowywania żywności twierdzą, że proces ten zabija bakterie i przedłuża żywotność artykułów spożywczych na półkach sklepowych. Prawda jest jednak inna – napromieniowywanie maskuje jedynie brud w jedzeniu pochodzącym z wielkich ubojni korporacyjnych, w których warunki sanitarne są nieodpowiednie.
– Notowany od lat spadek liczebności kuropatw wywołuje wśród myśliwych i naukowców ożywioną dyskusję na temat przyczyn oraz metod powstrzymania tej tendencji. Wszystkie koła łowieckie otrzymały od Zarządu Głównego PZŁ znakomity poradnik, jak należy gospodarować tymi gatunkami, zarządy okręgowe zaś zostały zobowiązane do tworzenia i wdrażania własnych sposobów działania. Program obliczony jest na wiele lat, ale już widać pierwsze efekty. Wrześniowy „Łowiec Polski” prezentuje doświadczenia kilku organizacji okręgowych PZŁ.
– Kolejny numer specjalny „Działkowca” (4/2004) podejmuje tematykę uprawy roślin sadowniczych na działce lub w małym ogrodzie. W ostatnich latach wzrasta zainteresowanie uprawą owoców, redakcja chce więc pomóc czytelnikom w urządzeniu własnego sadu i dostarczyć niezbędnej do tego wiedzy. Zwłaszcza że zbliża się październik – najlepszy okres do wysadzania zakupionych w szkółkach drzewek czy krzewów owocowych. Godne polecenia są też gotowe projekty działkowych „sadowników” oraz informacje na temat kupowania, sadzenia i pielęgnacji młodych roślin.

ELŻ


Wkładka „Ekologia i Przegląd” powstaje dzięki finansowemu wsparciu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej 

Wydanie: 2004, 38/2004

Kategorie: Ekologia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy