Pielgrzym tatrzański

Pielgrzym tatrzański

Jeszcze zanim uspokoi się oddech, w dłoniach pojawiają się telefony komórkowe.  Niech znajomi wiedzą, że Kowalski wykonał swój patriotyczny obowiązek – Giewont zdobyty! 

W Murowańcu w Dolinie Gąsienicowej tłum ludzi. Od razu widać, że wrzesień to szczyt sezonu. Od popołudnia można znaleźć miejsce jedynie na podłodze. Szczęśliwi trafiają na korytarze z izolującą od kamienia wykładziną. Pozostali lądują na marmurze klatki schodowej lub na półpiętrach, na poły opierając się o ścianę. Wisząca na ścianie kartka rozwiewa wszelkie nadzieje: – Nie ma możliwości spania w “stołówce”. Pechowcy, którzy przyszli do schroniska naprawdę późno, rozkładają się na zewnątrz, pod krzakami.
Ale i tu nie da się spać. W pobliżu rozlokowało się towarzystwo, które zabawia siebie i całą okolicę rubasznymi śpiewami i przekleństwami zakrapianymi alkoholem. Zabawa trwa do późnej nocy, wywołując wreszcie reakcję któregoś z lokatorów schroniska.
– Panowie, ciszej, ludzie chcą spać – pada z okna budynku.
– Co, k…? Chodź tu na dół, k… – proponuje jeden z imprezowiczów.
– No to może ty tu przyjdziesz, k… – odpowiada głos z okna.
Imprezowicza nie trzeba dwa razy zapraszać. Rusza chwiejnym, choć zdecydowanym krokiem. Wchodzi do budynku i nawet dociera na pierwsze piętro, gdzie jednak potyka się o ciasno stłoczonych na podłodze amatorów górskich wędrówek. Niewielkie są tu możliwości manewru nawet dla trzeźwego. Odpuszcza.

Z Giewontu dzwonię…

Na Giewont sunie sznur turystów zdecydowanych na wszystko, by dotrzeć na legendarną górę. Idą ludzie młodzi, uzbrojeni w pachnący jeszcze sklepem osprzęt. Idą czterdziestolatkowie z dyndającymi u pasków aparatami typu “małpka”. Trafiają się cudzoziemcy – przemknęła wycieczka Francuzów w średnim wieku, zmęczonych i chyba lekko znudzonych. Migają kolorowe dresy i polary. W krzakach na Przełęczy Kondrackiej, tuż pod Giewontem, pojawiają się opakowania po batonach i plastikowe butelki po napojach.
Na szczycie duma i radosne podniecenie. Tuż pod szczytem jest fragment szlaku, gdzie dla bezpieczeństwa turystów zamontowano łańcuchy. Ten moment trzeba przebyć za jednym podejściem, nie zatrzymując się, bo z tyłu napierają następni pielgrzymi, a każdemu, kto się zatrzyma, rzucane są niechętne spojrzenia z odrobiną wyższości (“Po co się tu pcha, skoro nie wytrzymuje?”). Więc na sam szczyt wpada się z lekką zadyszką. Jeszcze zanim uspokoi się oddech, w dłoniach pojawiają się telefony komórkowe. Niech rodzina i znajomi wiedzą, że Kowalski wykonał swój patriotyczny obowiązek – Giewont zdobyty! (- No, pod krzyżem jestem… Jak to jakim?… Z Giewontu, Stasiu, dzwonię…). Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie z krzyżem w tle i z powrotem. Na Polanie Kalatówki można odpocząć, racząc się chłodnym browarkiem. I w dół, niebieskim szlakiem, do Kuźnic, gdzie kilkadziesiąt busów porozwozi do kwater w Zakopanem.
– Kiedyś wejście na Giewont to była, bez mała, wyprawa – mówi z-ca dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego, Stanisław Czubernat. – A dzisiaj? Idą ludzie w sandałkach, w ręku torebeczka, w torebeczce soczek… I później się dziwią, że są wypadki.

Browarek na Kasprowym

Na Kasprowym podobnie, z tą różnicą, że tu można osuszyć piwko na samym szczycie, racząc się rozległą panoramą polskich Tatr. Ponadto kursuje kolejka, w którą można wsiąść, gdy kolana zaczynają się uginać po kolejnym piwku. Wieczorem o popularności Kasprowego Wierchu świadczą jedynie dwa przepełnione śmietniki.
Na południowy wschód od Kasprowego Wierchu przebiega czerwony szlak – osławiona Orla Perć, wiodąca przez Świnicę, Zawrat, Kozi Wierch, Granaty aż po przełęcz Krzyżne. Ten szlak jest uważany, całkiem słusznie zresztą, za najbardziej niebezpieczny szlak w polskich Tatrach. Krążą opowieści o odpadających od ściany łańcuchach, o ofiarach wypadków. W zeszłym roku władze Tatrzańskiego Parku Narodowego rozważały możliwość dopuszczenia jedynie do “jednokierunkowego” ruchu na szlaku, gdyż do wielu wypadków dochodziło, gdy mijali się ludzie idący w przeciwnych kierunkach. Pomysł jednak porzucono.
– Trudno byłoby upilnować turystów, poza tym wyobraża pan sobie protesty, gdyby zakazać ruchu w którąś stronę? – pyta retorycznie Stanisław Czubernat. Pozostaje jedynie sugerowanie w przewodnikach i przypisach do map, by turyści zdobywali Orlą Perć, idąc od strony Kasprowego Wierchu. Jest to droga zdecydowanie bardziej bezpieczna.

Konserwy pod Orlą Percią

Na Orlą Perć wybiera się dużo mniej turystów. Choć i tu rzadko można zaznać samotności. Co chwila w jedną lub drugą stronę przemykają amatorzy górskich spacerów. Niektórzy bywają beztroscy i zabierają ze sobą dzieci. Inni w ramach prowiantu zabierają litrową butelkę wody, zapominając często, że manewrowanie na dosyć trudnym szlaku po prostu męczy. W efekcie często widuje się przycupniętego na skale, ciężko oddychającego przez spierzchnięte wargi spacerowicza. No i na brak fantazji też nie można narzekać. Oto ściana, prawie w pionie, wejście po łańcuchach. Pośrodku ściany w szczelinę wetknięta puszka po rybkach w oleju. Oceniając według rdzy – pozostała po ubiegłorocznych wędrowcach.
Po dotarciu na szczyt należy szybko przejść kurs rozpoznawania szczytów polskich i słowackich. Powinno się umieć bez pudła wskazać Rysy, Gerlach i, oczywiście, Krywań. Szczęśliwi zdobywcy szczytów potrafią długo dyskutować, “który szczyt jest który”, opierając się na swoich mapkach. Nierzadko dochodzą do wniosku, że autorem rysunku jest jakiś kompletny amator, bo przecież “wszystko wygląda inaczej”.
Gdzieś po południu na Świnicę weszły dziarskim krokiem zakonnice. – Boże, ależ im musi być trudno – wzdycha ze współczuciem turystka w średnim wieku wachlująca się swoją mapką. – Księża to mają, te takie… kurtki, no. Ale one mają te swoje spódnice i jak one się muszą tu męczyć…

Z misiem
nad Morskim Okiem

Wczesnym popołudniem na Tatry spadł deszcz, a po nim pojawiła się gęsta mgła. Rozczarowany, kilkutysięczny tłum turystów runął znad Morskiego Oka ku Palenicy Białczańskiej, porzucając na skałkach plastikowe kubki z piwem. Właściciele konnych wozów, wożący turystów od Palenicy nad Morskie Oko i z powrotem, fachowym okiem ocenili skalę i charakter exodusu i porzucili okolice bramy TPN, ruszając ku Morskiemu Oku. W ciągu godziny, może dwóch, znad Morskiego Oka “ewakuowało się” około trzech tysięcy ludzi, osłaniając się kupionymi w schronisku foliowymi płaszczami. Niektórym żal było zakupionego piwa, więc taszczyli je ze sobą. Rozczarowanie rosło, bo i pogoda nie dopisała, i niedźwiedź się nie pokazał…
Niedźwiedzia widzieli mieszkańcy schroniska nad Morskim Okiem. Marek ulokował się tam już kilka dni wcześniej. – Był niedźwiedź, oczywiście – zaświadcza. – Wieczorem przylazła niedźwiedzica z trzema małymi i próbowała się dostać do kontenera ze śmieciami. Zabawnie to wyglądało. Stanęła na tylnych łapach, a przednimi próbowała unieść pokrywę. Ludzie wylegli ze schroniska i cały tłum trzaskał zdjęcia. Błyskało jak na wybiegu dla modelek.
Dyrektor Czubernat podkreśla, że za śmiałość tatrzańskich misiów w dużym stopniu odpowiadają turyści. Niektórzy, żeby zrobić niedźwiedziowi zdjęcie, nęcą go, podsuwając mu żywność. A misie z przyjemnością korzystają z okazji i podchodzą coraz bliżej schronisk. W zeszłym roku wygłodniały miś wlazł przez okno do kuchni w schronisku nad Morskim Okiem. W czerwcu dwóch pracowników schroniska w Dolinie Pięciu Stawów natknęło się na wspomnianą wyżej niedźwiedzicę. Zaczęli uciekać i mocno się potłukli. Kilku turystów, wracając nocą do schroniska, też ją widziało. Profilaktycznie dyrekcja TPN wprowadziła ograniczenie możliwości przebywania na terenie TPN – od godziny 6 rano do 20 wieczorem.
– Z tym niedźwiedziem to rzeczywiście mamy problem – mówi dyr. Stanisław Czubernat. – W schronisku nad Morskim Okiem już jest kilku naszych pracowników, którzy czekają na tego misia. Jak się będzie częściej pojawiał, to postraszą go z broni na gumową amunicję. Wtedy skojarzy miejsce z bólem i będzie unikał tej okolicy.

 

Wydanie: 2000, 38/2000

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy