Pierwsza pani prezydent

Pierwsza pani prezydent

Los Angeles, CA - Joe Biden Picks Senator Kamala Harris As Running Mate. BACKGRID USA 11 AUGUST 2020,Image: 452143673, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: MediaPunch / BACKGRID / Backgrid USA / Forum

Czy Kamala Harris, stojąc u boku Joe Bidena, naprawdę zmieni amerykańską politykę? Tej decyzji łatwo przypiąć łatkę politycznej poprawności. Dopiero czwarta kobieta w historii Stanów Zjednoczonych z oficjalną nominacją jednej z dwóch największych partii, w dodatku pierwsza pochodzenia afroamerykańskiego. Znana z aktywności na rzecz praw kobiet, choć daleka od jej najradykalniejszych form. Rozpoznawalna w mediach, z silną pozycją w krajowej polityce i z czteroletnim doświadczeniem w Kongresie. Jednocześnie wciąż uznawana za młodą twarz, relatywnie nową na scenie politycznej. Mało kontrowersyjna, choć wyrazista na newralgicznych płaszczyznach, jak reforma wymiaru sprawiedliwości. Potencjalnemu przyszłemu szefowi nie odbierze głosów i raczej nie zagrozi. Nie będzie wychodzić przed szereg, ale nie da się też permanentnie spychać w cień. Najprawdopodobniej znajdzie sobie po prostu wycinek politycznej rzeczywistości, który będzie jej domeną w Białym Domu. Słowem – idealny „numer 2”, jak w amerykańskiej polityce zwykło się nazywać kandydatów na stanowiska z przedrostkiem „wice”. Ogłoszona w zeszłym tygodniu decyzja Joe Bidena o nominowaniu senator Kamali Harris na stanowisko wiceprezydent w przypadku listopadowej wygranej nie wzbudziła jednak aż takiej fali entuzjazmu, na jaką być może liczyli partyjni sztabowcy. Stało się tak z kilku powodów. Po pierwsze, podobnie jak wszystko na świecie, amerykańska polityka też się zmienia. Sam fakt nominowania niebiałej kobiety nie zapewnia już nikomu głosów za darmo. Te czasy się skończyły nawet w rasowo podzielonej i miejscami ultrakonserwatywnej Ameryce. Nie tylko kampania Hillary Clinton, ale też przebojowe wystąpienia w Kongresie Alexandrii Ocasio-Cortez czy Ilhan Omar przyzwyczaiły elektorat liberałów i centrystów do tego, że polityką nie rządzą już sami mężczyźni. Po drugie, dla wielu wyborców nie do przełknięcia jest sam Biden. Reprezentujący ścisłe polityczne centrum, a przede wszystkim poprzednią polityczną epokę, czasy nie tylko Obamy, ale też Clintonów, jest postrzegany przez progresywne środowiska bardziej jako wielki hamulcowy niż wielki reformator. Po trzecie wreszcie, sama Kamala Harris ma etykietkę koncesjonowanej rewolucjonistki. Jej dorobek w służbie publicznej to mieszanka deklaracji poparcia dla głębokich zmian w amerykańskiej rzeczywistości i faktycznych działań, które tę samą rzeczywistość betonowały. Z wykształcenia prawniczka, karierę w administracji zaczynała od pracy w prokuraturze kalifornijskiego hrabstwa Alameda. Potem trafiła poziom wyżej, do rejonu w San Francisco. Tam przeskakiwała kolejne zawodowe szczeble, aż równo dekadę temu stanęła do wyborów na prokuratora stanowego całej Kalifornii. To ważny punkt nie tylko w karierze jej samej, ale w wielu życiorysach późniejszych gwiazd amerykańskiej polityki. Prokuratorzy są tam bowiem urzędnikami wyłanianymi w wyborach powszechnych, mają demokratyczną legitymizację do sprawowania urzędu, przez co często ich decyzje postrzegane są w kontekście przynależności partyjnej i ideologicznych deklaracji, a nie pragmatycznego podejścia do prawa i działania wymiaru sprawiedliwości. W dodatku inaczej niż w wielu czysto politycznych wyścigach, kandydatów na prokuratorów jest często więcej niż dwóch, więc głosowanie nie jest zero-jedynkowym wyborem między dwoma prawnikami. Dlatego kampania prokuratorska często stanowi test zdolności budowania politycznych struktur i przede wszystkim zbierania poparcia wśród możnych darczyńców. Bo bez pieniędzy w amerykańskiej polityce nie da się wygrać absolutnie niczego. Harris, córka imigrantów z Jamajki i Indii, swój test zdała, chociaż ledwo ledwo. Wprawdzie wygrała wybory z republikaninem Steve’em Cooleyem, ale jej przewaga wyniosła mniej niż pół punktu procentowego. W liczbach bezwzględnych było to nieco ponad 74 tys. głosów. Od początku sprawowania urzędu chciała zbudować wokół siebie aurę otwartości na reformy. Sama wymyśliła sobie nawet przydomek – „progresywna pani prokurator”. I choć na początku rzeczywiście sprawiała wrażenie, jakby głębokie zmiany ją interesowały, a nawet stanowiły realny polityczny cel, szybko zeszła z rewolucyjnej ścieżki. Jeszcze w czasie kampanii z 2010 r. opowiedziała się jednoznacznie przeciw karze śmierci, ale już po wyborach wielokrotnie jej broniła. Złożyła nawet apelację przeciw decyzji sędziego federalnego, który karę tę uznał za sprzeczną z amerykańską konstytucją. Argumentował, że sposób jej stosowania w Kalifornii jest dysfunkcyjny, bo w 2014 r., kiedy ogłaszał decyzję, na terenie stanu przebywało prawie 900 osób z wyrokiem śmierci, a kar tych wykonano od 1978 r. jedynie 13. Dla Harris tłumaczenie to było niewystarczające, zwracała też uwagę na niedociągnięcia formalne i proceduralne w decyzji

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 34/2020

Kategorie: Świat