Francja wciąż ma kompleks postimperium

Francja wciąż ma kompleks postimperium

Macron jest takim samym nacjonalistą jak Le Pen.

Francja zawsze na pierwszym miejscu


Marcin Giełzak – historyk, autor książki „Antykomuniści lewicy”, publicysta i współtwórca Projektkonsens.pl


Jeśli ktoś czerpie wiedzę o Francji z polskiej debaty publicznej, może pomyśleć, że pełno tam putinofilów, że francuska klasa polityczna nie zajmuje się niczym innym poza wspieraniem rosyjskich interesów. Ile jest prawdy w tych doniesieniach?
– Odpowiem aforystycznie: jak stwierdził pewien brytyjski komik, ma się to do prawdy tak jak Keith Richards do Królowej Matki. O ile więc nie ominął mnie jakiś szczególnie pikantny skandal – nijak to się ma do rzeczywistości.

Ale skądś to przekonanie się bierze. Nie byłoby tych oskarżeń, gdyby nasza obsesja szukania wad u zachodnich partnerów, w szczególności Niemiec i Francji, nie miała oparcia w pewnych faktach.
– Mówimy po części o zawiedzionej miłości. Choć może trudno w to uwierzyć, Francja odgrywała kiedyś w polskiej publicystyce taką rolę, jaką dziś odgrywają Stany Zjednoczone – ojczyzny wolności, kraju z reguły nieomylnego w sprawach międzynarodowych, pod który wystarczy się podłączyć. Koniec historii! I przodowali w tym niegdyś endecy. Narodowa Demokracja była najbardziej profrancuską formacją swoich czasów. Nie my jedni zresztą odczuwamy tę zawiedzioną miłość, podobne emocje odnajdziemy dziś m.in. w Belgradzie.

Ale jest jeszcze drugi powód. Polscy komentatorzy i eksperci czerpią wiedzę z mediów anglojęzycznych. Jeśli w ogóle znają jakiś język obcy, zazwyczaj jest to angielski i na angielskiej prasówce często ich zainteresowanie światem się kończy. Problem pojawia się, gdy nasze krajowe analizy ograniczają się do poziomu „Daily Mail” – bo w angielskiej prasie tabloidowej każdy antyfrancuski artykuł to czyste złoto. A obecna szefowa brytyjskiej dyplomacji Liz Truss z antyfrancuskich gestów uczyniła swój znak rozpoznawczy. Kierowanie się tym jest jednak trochę jak czerpanie wiedzy o Polsce z mediów niemieckich.

Ale spójrzmy na fakty. Przywódcy Niemiec i Francji wspólnie polecieli do Kijowa, jedni i drudzy – jak mówią nam media – chcą Ukrainie wysyłać wyłącznie hełmy i ociągają się z wprowadzeniem sankcji. Słyszymy też, że Francuzi i Niemcy nie wykluczają porozumienia z Putinem.
– O to ostatnie rzeczywiście Francuzi – a konkretnie Emmanuel Macron – sami się prosili. Dyplomata to jest ktoś, kto trzy razy się zastanowi, zanim coś powie. Macron trzy razy coś powie, zanim się zastanowi. Mści się także to, że odsunał na boczny tor zawodowych dyplomatów i zaangażował bliskich sobie ludzi, m.in. z biznesu, w politykę Pałacu Elizejskiego. Macron również za późno pojął, że Putina nie da się po prostu przegadać ani wygrać z nim na argumenty. Gadulstwo Macrona, teoretyzowanie na głos, zalewanie słuchaczy strumieniem świadomości – to nie pomaga, a w polityce zagranicznej wręcz trąci amatorstwem.

Kiedyś francuscy przywódcy wyznawali zasadę, że w pierwszych chwilach każdy pożar można ugasić szklanką wody. Mitterrand od razu poleciał do Sarajewa, Chirac zniszczył lotnictwo Wybrzeża Kości Słoniowej jeszcze na ziemi itd. Francja nie miała potencjału wojskowego Stanów Zjednoczonych, ale odpowiednio szybkim działaniem była w stanie wiele dla siebie wygrać na arenie publicznej. Nie tym razem. Mimo to spójrzmy na fakty…

…bo to najważniejsza rzecz. Co w obliczu inwazji Rosji na Ukrainę robi Francja?
– W latach 2014-2020 Francja była jednym z największych dostawców broni dla Ukrainy – nie tylko w Europie, ale i na świecie. Łączna wartość tych kontraktów przekracza 1,5 mld euro. Można dzielić włos na czworo i pytać, na ile systemy naprowadzające albo zaawansowana elektronika to śmiercionośna broń. Ale jeśli zgadzamy się, że w rękach Rosji jest śmiercionośna, i krytykujemy dostawy podobnego sprzętu dla Putina, powinniśmy też się zgodzić, że liczy się dostarczanie takiego samego sprzętu Ukrainie, prawda?

Wiemy już z ujawnionych nagrań rozmów Macron-Zełenski, że Francja zaczęła wysyłać broń Ukrainie jeszcze przed rozpoczęciem konfliktu. Ile? Dyskutowanie o tym na podstawie informacji podawanych publicznie przez jakieś instytuty w ogóle niezwiązane z wojskowością jest bez sensu. To są informacje niejawne. A każdy, kto twierdzi, że wie, kto i ile broni Ukrainie przesyła, mówi nieprawdę.

Jednak wszyscy, z Ameryką na czele, wykorzystują kwestię dostaw broni propagandowo. Francja nie?
– Macron również wykorzystywał to w kampanii. „Wysłaliśmy Ukrainie to, czego potrzebowała najbardziej, czyli m.in. ciężką artylerię, armatohaubice samobieżne CAESAR wraz z amunicją, a także pociski przeciwpancerne Milan”, mówił. Nie należy jednak wierzyć jakimś obliczeniom ludzi, którzy biorą takie wypowiedzi, mnożą koszt jednego pocisku przez liczbę zadeklarowanych dostaw i na tej podstawie każą nam wierzyć, że ten lub inny kraj dał więcej.

Nie wszystko jednak jest tajemnicą.
– Francuski minister sił zbrojnych, ale także ukraińscy ambasadorowie i ministrowie wielokrotnie podkreślali, że Francja – niezależnie od tego, co odnotowują media – dostarcza Ukrainie najróżniejsze rodzaje broni. A nawet z przecieków medialnych wiemy, że wśród nich są pociski Mistral, amerykańskie wyrzutnie Javelin, miny przeciwpancerne… Francuzi wysłali też grupę interwencyjną Żandarmerii Narodowej, czyli swoją najbardziej elitarną jednostkę, żeby bronić francuskiego ambasadora – ale tak naprawdę i po to, żeby stanowiła dodatkową nieformalną obstawę prezydenta Zełenskiego. Wreszcie Francja wysłała Żandarmerię Narodową, żeby zabezpieczyła dowody zbrodni wojennych w Buczy. Jednym słowem, francuskie siły zbrojne są oficjalnie i jawnie obecne w Ukrainie. Podobnie francuska prokuratura. Kto zapewnia wsparcie logistyczne za pomocą zaawansowanych systemów satelitarnych? Francuzi. Kto oddał Ukrainie jedną czwartą swojej artylerii? Też Francja.

Pomijając Amerykanów, którzy również – jak już otwartym tekstem pisze „New York Times” – mają swoich wojskowych i CIA na miejscu.

– W Polsce dużo się mówi także o tym, że doszło do zdrady Zachodu, przez co NATO poza względnie małą Wielką Brytanią i USA nie ma zdolności działania. To podkreślmy tylko, jak bardzo Francja umocniła NATO na wschodniej flance: od Norwegii po Morze Śródziemne. Wzmocniono obecność wojskową w Estonii, Rumunii, wysyłając francuskie myśliwce nad polskie niebo, a jedyny nieamerykański lotniskowiec o napędzie atomowym, Charles de Gaulle, na Morze Śródziemne, oraz ćwicząc z Finami i Szwedami. Gdy Rosja naruszyła estońską przestrzeń powietrzną, sześć godzin później francuscy spadochroniarze byli na miejscu. Ludzie mówią: „To jest tylko 100 komandosów”. Tak, ale to jest gest polityczny. I pamiętajmy, że jeden francuski samolot zdolny przenosić głowice nuklearne to więcej niż nawet 10 samolotów portugalskich czy belgijskich.

Europa jednak z jednej strony, owszem, wysyła broń, ale z drugiej mocno – w przeciwieństwie do części polskiej czy amerykańskiej klasy politycznej – naciska na to, że konflikt musi mieć rozstrzygnięcie polityczne, nie militarne.
– W końcu jednak Francja też zrozumiała, że ważniejsze jest to, co i jak się mówi, niż to, co się robi. Teraz Paryż mówi, że ważne jest „pełne i kompletne zwycięstwo Ukrainy, wraz z powrotem do poprzednich granic, pełnej integralności terytorialnej i suwerenności, w tym odzyskanie Krymu”. Czy to realistyczne? Oczywiście, że nie – sami Ukraińcy w to nie wierzą! Ale czy składanie podobnych deklaracji cokolwiek kosztuje? Nie. Jeżeli ludzie chcą usłyszeć cokolwiek, dzięki czemu poczują się lepiej, to Pałac Elizejski przestawił wajchę i właśnie to robi: mówi to, co opinia publiczna chce słyszeć. A czy sam w te zapewnienia wierzy? Oczywiście również nie. Ale pamiętajmy, że dla Francji Ukraina jest zaledwie jednym punktem na znacznie szerszej mapie.

Co to znaczy?
– Anegdota mówi, że radziecki minister spraw zagranicznych Andriej Gromyko zaczynał dzień od patrzenia przez 15 minut na mapę. Francja też dziś tak patrzy codziennie na mapę, której Ukraina jest tylko małą częścią. Paryż nie tylko zderza się z Moskwą w Mali, ale również walczy o odblokowanie dostaw zboża z ukraińskich portów, co jest dla krajów Afryki i dawnych francuskich kolonii sprawą życia i śmierci. Francji nie podoba się, że Zachód przesuwa uwagę w kierunku Europy Środkowo-Wschodniej i Rosji, bo zdaniem Francuzów głównym przeciwnikiem są Chiny. Mówimy wszak o państwie, które ma granice na kilku kontynentach, które traktuje Australię jako swojego sąsiada, podobnie Brazylię, a Indie są w tej układance jednym z jego najbliższych sojuszników. Francja sprzedaje Indiom broń, francuska flota ma prawo zawijać do indyjskich portów, a Indie od Paryża dostały swój wzbogacony uran do programu atomowego.

Po co Francji i Indiom ten sojusz?
– Między innymi po to, aby budować porozumienie antychińskie. Chińczycy np. ostrzą sobie zęby na Nową Kaledonię, francuską posiadłość zamorską, która ma jedne z największych na świecie pokładów niklu. Zdarzało się, że chińska marynarka wojenna blokowała drogę francuskim statkom handlowym. W odwecie Francja wysłała atomowy okręt podwodny, żeby przepłynął przez Morze Południowochińskie. Ta prowokacja służyła pokazaniu Chińczykom, że Francja potrafi się odegrać: wet za wet.

Niedawno napisałeś na stronach „Rzeczpospolitej”, że Macron jest „trochę liberałem, a trochę autorytarystą” i że bez zrozumienia historii Francji i osobistej historii prezydenta w ogóle nie da się go zrozumieć. O co chodzi?
– Stalin mówił, że wprowadzać w Polsce komunizm to jak zakładać siodło krowie. I nie inaczej jest z wprowadzaniem we Francji liberalizmu. Po pierwsze, są w niej silne tradycje etatystyczne. A po drugie, tam wszystko musi być narodowo-patriotyczne. Francuzi mają poza tym syndrom oblężonej twierdzy. Cywilizacja francuska – bo oni twierdzą, że mają cywilizację, nie kulturę – jest ich zdaniem oblężona. Przez amerykańską popkulturę, przez islam i czego tam jeszcze chcieć. A w obronie Francji i jej 1,5 tys. lat dorobku wszystkie chwyty są dozwolone. I to przeziera w tonie Macrona po wielokroć.

A jak to się ma do liberalizmu albo jego braku?
– Macron, kiedy trzeba kupować świeżo sprywatyzowane włoskie przedsiębiorstwa, to jest liberałem. Wtedy ma usta pełne frazesów o wolnym rynku. Ale gdy Włosi chcieli kupić francuską stocznię, to kazał ją znacjonalizować. A jak Amerykanie wyrazili zainteresowanie Danonem, to wpisano go na listę przedsiębiorstw strategicznych z punktu widzenia interesu narodowego. Dalej: Macron mówi o wolnym przepływie ludzi i kapitału, ale dyrektywy o pracownikach delegowanych nie poprze, bo dla niego to dumping socjalny, który uderza we francuskiego robotnika. I mówi, że bliższy mu jest imigrant z Gabonu lub Algierii niż z Polski czy Bułgarii, bo ten pierwszy przynajmniej należy do świata francuskiego. Mówi po francusku, musiał w szkole się zmierzyć z Victorem Hugo itd. Dlatego mówienie o Macronie jako ostatniej nadziei liberalizmu wynika z głębokiego nieporozumienia. On jest takim samym nacjonalistą jak Marine Le Pen.

Jak to?
– „Liberalnym” nacjonalistą w takim sensie, że nie przeszkadzają mu małżeństwa homoseksualne, nie będzie podnosił ręki na wolność słowa. Ale już świeckości państwa francuskiego będzie bronił zajadlej niż jakikolwiek polityk w pierwszym świecie. Nie znam innego kraju, w którym można zostać deportowanym za tweeta. Ani takiego, gdzie można zamknąć basen, który wprowadza osobne godziny otwarcia dla chłopców i dziewczynek. Gdzie kobietę za burkini na plaży zatrzyma policja i wlepi mandat. Macron był zwolennikiem mocnego dokręcania śruby, a poprzedni minister edukacji w jego rządzie powiedział, że będzie prowadził wojnę przeciwko „islamolewactwu”.

A w dziedzinie gospodarki jest „turboliberałem”, co zarzuca mu lewica?
– Macron obiecał Francuzom, że będą mieli 25 „jednorożców”, czyli start-upów wartych ponad miliard do 2025 r. Przebił tę obietnicę, bo już mają ich więcej. Pozazdrościć można im inflacji – 5,8%. Bezrobocie wśród młodych jest najniższe od 40 lat. Jeśli chodzi o zdolność przyciągania inwestycji zagranicznych, robią to lepiej niż Niemcy czy Brytyjczycy. Ale jest i rewers tego: widzimy, jak dobrze Macron żyje z amerykańskim biznesem, co pokazały niedawne wycieki i dziennikarskie śledztwo Uber Files. Macron rozmawiał z dyrektorami amerykańskiej firmy jak z kolegami i obiecywał im załatwić różne sprawy. Dziś, po ujawnieniu tych dokumentów, mówi zresztą, że zrobiłby dokładnie to samo. Ale czy to jest liberalizm? Nie sądzę. Francuska scena polityczna podzieliła się już tylko na radykalną prawicę, radykalną lewicę i radykalne centrum. Macronowi też to się podoba, bo dzięki temu ma „monopol na rozsądek”.

Nie zapominajmy jednak, że on rządzi nie zwykłym demokratycznym krajem, ale takim, który wciąż uważa za się postimperium z interesami na całej planecie i misją cywilizacyjną.

Fot. archiwum prywatne

Wydanie: 2022, 31/2022

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy