Pierwszy do powrotu

Pierwszy do powrotu

W MSZ nikt nie ma wątpliwości – pierwszym ambasadorem, którego nowa władza odwoła, będzie Andrzej Sadoś, ambasador przy Unii Europejskiej. Raz, że jest słabym ambasadorem, dwa – że oddanym PiS, trzy – byłby to oczekiwany gest, sygnał, że Polska nie chce walczyć z Brukselą.

Powodów jest więc aż nadto. I tylko jedno pozostaje w sferze dyskusji – gdy Tusk pojedzie do Brukseli z pierwszą wizytą jako nowy premier, czy Sadoś będzie jeszcze ambasadorem, czy już nie? Na razie wygrywa wersja, że jeszcze nim będzie, ale otrzyma polecenie, by się nie pokazywał, by udał się na urlop lub przyjechał do Warszawy.

Skąd ta niechęć? Tłumaczą ją dwa pseudonimy, którymi Sadoś został obdarzony w MSZ – Spławik i Śrubokręt.

Zacznijmy od Spławika. Wziął się on z tego, że nasz bohater ma wyjątkowe wyczucie, czy ktoś idzie do góry, czy w dół, i natychmiast pojawia się u boku osoby, której notowania zwyżkują. Lista jego patronów jest długa, wymieńmy zatem jedynie najważniejszych.

W latach 1990-1992 Sadoś studiował w Budapeszcie, gdzie jego ojciec był przedstawicielem polskiej firmy. Potem przeniósł się do Warszawy na wydział prawa. Jako student przykleił się do Zbigniewa Romaszewskiego. „W połowie lat 90. miałem największy zaszczyt współpracować z panem marszałkiem Romaszewskim w klubie senackim NSZZ Solidarność”, opowiadał w Sejmie. Potem rozpoczął pracę w MSZ, był na placówkach w Genewie i w Budapeszcie.

W roku 2006, dzięki Michałowi Kamińskiemu, który wtedy był bliskim współpracownikiem Lecha Kaczyńskiego, został rzecznikiem prasowym u Anny Fotygi. Potem – ministrem w kancelarii premiera u Jarosława Kaczyńskiego. A na ostatnie tygodnie tamtego rządu wrócił do MSZ, na stanowisko wiceministra. Miał jechać na ambasadora do Genewy, ale nowa władza go zablokowała i został w Genewie numerem 2 (tak wówczas „prześladowano” ludzi PiS). Od 2012 do 2017 r. pracował w International Catholic Migration Commission w Genewie. Po czym wrócił do Warszawy i w roku 2018 został wysłany do Brukseli na stanowisko ambasadora przy Unii Europejskiej.

A teraz Śrubokręt. Rzecz jest prosta – wisiała w ambasadzie RP w Brukseli tabliczka upamiętniająca uroczyste otwarcie placówki w 2011 r. Były na tej tabliczce nazwiska Donalda Tuska, Jerzego Buzka, Hermana Van Rompuya i José Manuela Barrosa. I Sadoś w 2018 r. ją odkręcił. Przed wizytą premiera Morawieckiego.

„Mniejsza o tabliczkę, ważne, żeby nie odkręcili Polski z Unii”, pisał wtedy na Twitterze Tusk. Za jakiś czas, gdy będzie już premierem, może pisać o dokręcaniu do Unii. Ale to dokręcanie wcale nie będzie proste.

Bo i Europa, i Polska są inne. Ustawa kompetencyjna daje prezydentowi Dudzie wielkie uprawnienia w sprawie Unii Europejskiej. Prezydent będzie miał prawo weta, jeśli chodzi o kandydatów na niektóre funkcje w Unii – m.in. na komisarza. Tusk będzie musiał też konsultować z Dudą stanowisko rządu na posiedzenia Rady Europejskiej, no i to prezydent będzie w nich uczestniczył. A co on myśli o „wyimaginowanej wspólnocie”, wszyscy wiemy.

Dodajmy jeszcze jedno – owszem, wbrew prezydentowi można ambasadora wypchnąć z placówki. Ale mianować nowego bez jego zgody nie można. To jego konstytucyjne uprawnienie. Takie więc przygody nas czekają…

 

Wydanie: 2023, 45/2023

Kategorie: Aktualne, Kronika Dobrej Zmiany

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy