W filmie Benigniego jedyną nudną posadę wróżki pilnującej pajacyków powierzono kobiecie Niemal wszyscy recenzenci wybrzydzali na film „Pinokio”, w którym Benigni zagrał rolę nieposłusznego pajacyka. A mnie się podobało. Ja w ogóle jestem wielbicielką baśni o Pinokiu; adoratorką jej teatralności, kibicem zmagań autora pomiędzy dorosłością a dziecięcością, z czego uchowała się raczej dziecięcość. No bo o czym jest Pinokio? O tym, że pewne dziecko miało swoje miejsce, swój dom, ale wolało być poza nim, że mogło odejść od rodzica i wrócić do niego, miało kogoś, kto jest niejako patronem jego bezpieczeństwa, ale mogło zaznać przygód. I to jakich! Wyobraźnia Collodiego jest baśniowa, teatralna, nawet operowa, bo w końcu takie sceny jak ta, gdy Pinokio zamiast do szkoły zaszedł do teatru marionetek, a dyrektor teatru, straszny Ogniojad, najpierw chciał dorzucić drewnianego pajacyka do ognia, na którym piekł baraninę, a potem wzruszony opowieścią Pinokia o biednym ojcu rozczula się, daje pajacykowi złote dukaty i puszcza go wolno, jest wielką sceną operową z chórem marionetek, piskami (raczej kontratenorem) Pinokia i basem Ogniojada. Poczucie winy sumienie czyni Dyrektor teatru, jak wielu tyranów, potrafi przejść od okrucieństwa do czułostkowości, a marionetki z jego teatru, jak wielu niewolników, wiedzą, jak trzeba pomanipulować tyranem, żeby przestroić jego uczucia. Świat jest groźny, ale i przyjazny, powiada Collodi, a przede wszystkim zaskakujący, choć dorośli stoją nad nami – nami, czyli dziećmi – i mówią: ucz się, pracuj, bądź odpowiedzialny, bo inaczej… No właśnie, bo co inaczej? Bo inaczej zawiedziesz mnie. Zabijesz mnie. Zdarzą się rzeczy straszne. Ojciec Dżepetto skoczy w fale i połknie go rekin, wróżka umrze, leniwy chłopiec wyzionie ducha jako zapracowany na śmierć osioł. Pochodzenie Pinokia jest chyba pogańskie, jako że został wystrugany z kawałka gadającego drzewa, jakby w tym drzewie zaklęty był duch jakiegoś pradawnego bożka. Potem jednak przepuszczono go przez młyn socjalizacji, jaką uprawiano w wieku XIX i przedtem, i potem – właściwie do dziś, a jest to socjalizacja, której fundamentem stało się wyrobienie poczucia winy. Wiele jej elementów jest katolickich, inne są mieszczańskie; a jej istota polega na tym, żeby wyrobić w dziecku zależność, złamać jego ciekawość (która staje się pierwszym stopniem do piekła, a nie do raju poznania), jego odwagę (to głupota!), jego niezależność (to niegrzeczne!), a w to miejsce wmontować poczucie winy. Wróżka o niebieskich włosach, dziwna postać macierzyńsko-siostrzana przypominająca Najświętszą Panienkę, jest tak dostojna i niejasna, że pajacyk podchodzi do niej z czcią i na dystans. Wróżka włada Pinokiem niby subtelnie, ale chwyt ma jak bulterier: upokarza Pinokia, wydłużając mu nos, kiedy biedak skłamie, a kiedy nie wrócił w porę, wystawiła sobie nagrobek z napisem, który głosi, że umarła z powodu Pinokia. Jednak ani myślała umierać, o ile w ogóle była żywa lub śmiertelna, a przecież nos jej się nie wydłużył! Co za niesprawiedliwość. I „źli”, działający wbrew interesowi Pinokia, i ci „dobrzy”, którzy działają w jego interesie, szarpią go jak hieny w prawo, w lewo, podstępem, napaścią, szantażem, poczuciem winy, wyzyskiem, pułapką. I wszyscy mu mówią: to dla twojego dobra, Pinokio, na twoim posłuszeństwie świat się trzyma! (Pewna moja znajoma powiedziała kiedyś swojej pięcioletniej córce: „Nie chcesz zjeść obiadu, dobrze, mama od tego zachoruje!”. Dziecko więc trzymało w swym ręku – a raczej w szczękach – zdrowie cholernej mamy. A potem zdziwienie, że świat jest pełen narcyzów, psychopatów i innych wariatów). Pinokio walcząc z tą straszną siłą, dzielnie stawiał jej czoła – odchodził, kiedy pragnął odejść, i wracał, ponieważ kochał, a nie dlatego, że musiał, gdyż do Pinokia świat należał, to on był tą nietzscheańską drewnianą płową bestią, nadczłowiekiem: wolnym duchem, niezależnym, ale społecznym, który idzie za głosem swojej witalności i ciekawości, choć rodzic złorzeczy, a złe moce grożą, że zostanie osłem i nie zrobi kariery. Kiedy w końcu Pinokio ratuje swojego ojca i stwórcę Dżepetta z toni morskiej i z choroby, robi to może bardziej dlatego, że sam zaznał złego losu, a współczucie ma w swojej drewnianej naturze, a nie dlatego, że wbito mu posłuszeństwo do głowy. Pinokio pozostał wolny. A jego rodzic, Dżepetto, był mu przynajmniej wdzięczny. Jakie to szczęście, że Collodi nie napisał niczego o chłopczyku Pinokiu,
Tagi:
Bożena Umińska









