Pionek w rękach Amerykanów

Pionek w rękach Amerykanów

Dokonująca się pod przewodem Kaczyńskich, Giertycha i Jurka konserwatywna rewolucja albo spowoduje wyprowadzenie Polski z Unii, albo Unia pokaże nam drzwi Pół wieku już trwające procesy integracyjne w Europie miały zostać niedawno uwieńczone traktatem konstytucyjnym, pogłębiającym i wzmacniającym związki między państwami członkowskimi Unii. Zarówno bowiem stopień zaawansowania budowy ponadpaństwowej Europy, jak i wyzwania globalne postawiły na porządku dziennym kwestię rozstrzygającej decyzji w tym zakresie. Przygotowano zatem „traktat traktatów”, w którym jego twórcy odwołali się do demokratycznej, ale też do „religijnej i humanistycznej” tradycji europejskiej, zręcznie omijając tym samym sugestie, by w sposób wyraźny połączyć europejską tożsamość z pewnym rodzajem wartości autorytarnych. Wychodząc wszelako naprzeciw protagonistom tych ostatnich, szeroko ujęto w traktacie feudalną raczej niż demokratyczną zasadę subsydiarności (nie miejsce tu na rozważanie jej pozapolitycznych, „prawniczych” aspektów), a także przyznano specjalny status organizacjom religijnym jako uprzywilejowanym podmiotom „wewnątrzeuropejskiego dialogu”, równoważąc go nieco deklaracją przyznania podobnego statusu innym organizacjom światopoglądowym. Nie był to kompromis, który mógłby zadowolić zwolenników „wartości chrześcijańskich” (bo o nie chodziło tu przede wszystkim), kompromis między tymi wartościami a porządkiem demokratycznym – taki kompromis jest wbudowany skądinąd w demokratyczny porządek, a oznacza on równość zarówno obywateli, jak i ich organizacji, w tym także organizacji wyznaniowych, wobec prawa. Traktat, jak wiemy, sprzeniewierzył się do pewnego stopnia demokratycznej doktrynie (stawiając poniekąd znak równości między „korzeniami religijnymi” a „korzeniami humanistycznymi” oraz uprzywilejowując Kościoły), jednak ostatecznie nie odwrócił relacji między wartościami demokratycznymi i niedemokratycznymi wartościami religijnymi jako jedynymi spośród wartości autorytarnych, które w debacie konstytucyjnej eksponowane były stosunkowo otwarcie. Tym samym nie spełnił (nie spełnił w zadowalającym stopniu) oczekiwań tych środowisk i instytucji europejskich, które nie są zainteresowane prymatem obywateli nad instytucjami i prymatem instytucji demokratycznych nad instytucjami innego rodzaju. Te „instytucje innego rodzaju” to instytucje o charakterze wyznaniowym, ale nie wyłącznie – nie od dziś wiadomo, że korporacje kapitalistyczne nad wyraz niechętnie poddają się, choćby i ograniczonej, kontroli ze strony społeczeństwa obywatelskiego. Również media masowe mają do demokracji stosunek, łagodnie mówiąc, ambiwalentny i często wolą mieć do czynienia, podobnie jak cała kultura konsumpcyjna, raczej z konsumentem niż z obywatelem. Tym bardziej że są to wielkie korporacje sui generis i jako takie mają swoje interesy, niekoniecznie zbieżne z interesami obywateli. Zresztą i ta ostatnia kategoria nie jest kategorią jednorodną. Zwłaszcza że Unia jednoczy państwa bardzo zróżnicowane pod względem gospodarczym i kulturowym, co powoduje, że często „narodowy” interes obywateli (a także ich interes jako konsumentów) bierze górę nad ich interesem „obywatelskim”. Najprawdopodobniej to te właśnie różnice legły u podstaw porażki traktatu konstytucyjnego w procesie ratyfikacyjnym. Wiele wskazuje na to, że do porażki traktatu przyczynił się jednocześnie jego skrajnie neoliberalny charakter, który znalazł wyraz w całkowitym braku gwarancji praw socjalnych. Ten brak jest również cechą deklaracji berlińskiej, która na dodatek wartości demokratyczne deklaruje w sposób nad wyraz ogólnikowy. Oba braki – wielokrotnie podnoszony deficyt demokracji oraz głęboki deficyt gwarancji socjalnych – zapewne spowodują (jeśli nawet jakiś traktat zostanie ostatecznie przyjęty), że Unia będzie organizacją biurokracji, korporacji i konsumentów, ale nie organizacją obywateli. Uderzająca jest w tym względzie obłuda Unii, która deklaruje np. walkę z dyskryminacją, ale otwarcie toleruje dyskryminacyjne praktyki i dyskryminacyjne ustawodawstwo państw członkowskich. Skrajnie konserwatywny rząd polski jest pod tym względem bardziej szczery – domaga się „wartości chrześcijańskich” w konstytucji europejskiej, żeby stworzyć dodatkowo podstawę prawną dyskryminacji przedstawicieli innych wyznań oraz obywateli bezwyznaniowych – tym razem również w skali całej Europy. Ale także dyskryminacji obywateli wyznań chrześcijańskich – pozbawionych, jak wszyscy, statusu obywateli i podporządkowanych ideologicznemu i politycznemu kierownictwu organizacji wyznaniowej i wyznaniowo zdefiniowanych stronnictw politycznych. Władza korporacji nad siłą roboczą i konsumentami to dominująca opcja w Unii Europejskiej; oddanie obywateli pod kontrolę konserwatywnej ideologii i konserwatywnych, niedemokratycznych instytucji – oto oryginalny wkład Polski do europejskiej integracji. Inna rzecz, że w wypadku polskich zwolenników niedemokratycznego porządku chodzi nie tyle o „ewangelizowanie” Europy – polscy zwolennicy państwa wyznaniowego nie są aż tak naiwni, by wierzyć w powodzenie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2007, 2007

Kategorie: Opinie