Plakat został zamordowany

Plakat został zamordowany

Są plakaty sprzed wielu lat, które pamięta się do dziś. Z dzisiejszej reklamy wizualnej nic nie zapamiętamy Waldemar Świerzy, grafik i malarz. Jest jednym z najlepiej rozpoznawanych na świecie polskich grafików. Współtworzył polską szkołę plakatu, jest profesorem projektowania plakatu w akademiach sztuk pięknych w Poznaniu i Warszawie. Otrzymał wiele nagród za twórczość plastyczną – Grand Prix Toulouse Lautrec, The Hollywood Reporter Los Angeles, Biennale w Sao Paulo, złote medale na Międzynarodowym Biennale Plakatu w Warszawie i w Lahti. 9 września kończy 75 lat. – Dlaczego polski plakat umarł? – Nie umarł, tylko został zamordowany. – Przez kogo? – Przez system. Reklamę, komercję, nowe technologie. Nie dotyczy to wyłącznie plakatu, ale całego otoczenia sztuki użytkowej. Dziś każdy posiadacz komputera jest przekonany, że może na nim zrobić wszystko, np. znaki graficzne, logo, reklamy i plakaty. Tyle że są to produkty bezwartościowe, po obejrzeniu których nic w człowieku nie zostaje. Są plakaty sprzed wielu lat, które pamięta się do dziś, takie były sugestywne. Z dzisiejszej reklamy wizualnej nie zapamiętamy prawie nic. – Statystyki podają, że jest pan autorem ponad 1,5 tys. plakatów. To swoisty rekord zapewne przez nikogo niepobity. Co ile dni tworzył pan nowy plakat? – Najbardziej efektywne, najlepsze pod tym względem były lata 60. i 70., choć tworzenie plakatów zacząłem wcześniej, w roku 1952. Najpierw ja sam zapisywałem każdy nowy plakat, potem córka notowała za mnie, a w końcu przed ok. 20 laty córka się wyprowadziła i wtedy przestałem liczyć. Na początku pracowaliśmy z Romanem Cieślewiczem w jednej pracowni i założyliśmy sobie, że wygodnie jest co tydzień brać pieniądze, robiło się więc co najmniej jeden plakat w tygodniu. Były takie możliwości, bo na nasze ekrany trafiało ok. 300 filmów rocznie i trzeba było im zrobić plakaty, ponadto w samej Warszawie były 22 teatry, a każdy miał cztery-pięć premier w roku. Do tego dochodziły koncerty, wystawy. Kiedyś ambicją teatru było do każdej premiery zamówić nowy plakat, teraz druk za dużo kosztuje. – A dziś? Ile plakatów u pana zamawiają? – W zeszłym roku zrobiłem trzy. W tym, gdy otrzymałem zamówienie, prawie się wystraszyłem, że już nie pamiętam, jak się to robi. – Ma pan na koncie jeszcze inny rekord. Plakat dla Zespołu Pieśni i Tańca Mazowsze osiągnął nakład ok. pół miliona egzemplarzy. – Ten rekord trafił się całkiem przypadkowo. Wypoczywałem nad morzem i tam dotarł telegram, że trzeba bardzo pilnie wykonać zamówienie. Przyjechałem i na stole w pracowni leżała kartka, dla kogo ma być plakat, zespół Mazowsze, podstawowe wymiary itd. Była niedziela, w nocy pracowałem nad plakatem, skończyłem, dołączyłem kartkę: „Pocałujcie mnie w d.” i wróciłem na wakacje. A potem się okazało, że praca ta miała kilkanaście nakładów, bo Mazowsze nieustannie jeździło po świecie i z tym plakatem przez kilkadziesiąt lat się identyfikowało. Gdziekolwiek odbywał się występ zespołu, całe miasto było oklejone moimi plakatami, Polska, Niemcy, Francja, Ameryka, Australia. Widziałem te plakaty na Kubie, w Pekinie. Mira Zimińska-Sygietyńska przysyłała mi co roku na wiosnę piękny bukiet kwiatów z podziękowaniami, a raz nawet wpadła na pomysł, abym jeszcze raz zaprojektował plakat dla Mazowsza, taki sam jak tamten albo bardzo zbliżony: „Chcemy Panu zapłacić, ale wydawnictwu proszę nic o tym nie mówić, niech oni też płacą. Mamy wyrzuty sumienia, że Pana eksploatujemy za darmo”. – A dziś? – Teraz jedno miejsce na plakat na mieście kosztuje 15 zł dziennie. Gdyby ktoś chciał okleić całe miasto, zbankrutowałby niechybnie. Właściciele słupów każą sobie słono płacić i trudniej jest cokolwiek umieścić. Kiedyś, jak to się mówi, za komuny, filmy kupowało się bez reklamy, dlatego do każdego robiono osobny plakat. Dziś producent zagraniczny sprzedaje film wraz z materiałami reklamowymi i nie ma zamówień na oryginalne polskie plakaty. – Takie jak choćby ten do francuskiego filmu „Czerwona oberża” z Fernandelem w roli głównej, za który otrzymał pan nagrodę plastyczną Grand Prix Toulouse Lautrec w roku 1959? – Nagrodę wręczano w Wersalu. Gdy przyleciałem do Paryża, Francuzi podobno oczekiwali na mnie na lotnisku,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 36/2006

Kategorie: Kultura