Po co się jest w polityce

Po co się jest w polityce

Co czeka polityków, gdy ich postępowanie rozminie się z nadziejami wyborców? Schyłek zaczyna się od krytyki, coraz częstszej i coraz dotkliwszej, bo coraz bardziej osobistej. Formułowanej także przez ludzi kiedyś sobie bliskich. A kończy się na klęsce wyborczej. Bo to, co jest później, mało kogo interesuje. Politykom pozostają samotność, kombatanckie wspomnienia i anonimowość. Któż jeszcze pamięta nazwiska ministrów czy parlamentarzystów sprzed 10-15 lat? Kiedy zaczyna się proces schodzenia ze sceny? Nie od jednego czy drugiego błędnego kroku. Przyczyny są znacznie głębsze. Na dwie warto zwrócić szczególną uwagę, bo wielu politykom umknęły z pola widzenia. Na niezrozumiałą niechęć świata polityki do samoedukacji i na szybko postępującą bezideowość. Nie dotyczy to rzecz jasna tylko polityków z ugrupowania rządzącego. Tymi przypadłościami dotknięta jest prawie cała klasa polityczna. Nieliczne chlubne wyjątki tak się wyróżniają, że czytelnicy mogą z łatwością wymienić tych paru światłych. Z oceną ideowości polityka jest trudniej, bo któż się przyzna, że tak naprawdę to interesuje go władza i kasa. Żądza władzy nie jest zresztą niczym zdrożnym, gdy polityk wie, po co chce ją zdobyć. I ma w tym dziele poparcie społeczne. Niestety, nawet najprostsze z możliwych pytanie, czyli po co się jest w polityce, wprawia wielu polityków w popłoch. Odpowiedzi są banalne i strasznie schematyczne. A jakież mogą być u ludzi, którzy nie znając dorobku najwybitniejszych intelektualistów i ideologów, już dawno zaprzestali studiowania literatury naukowej? Nie znajdują też czasu na pisma fachowe i na debaty ideowe. I w ogóle mało co czytają. Szczególnie musi to razić u ludzi z formacji, która edukację ma wypisaną na sztandarach. Z nieznajomości tradycji i ideowych korzeni czyni się nawet cnotę. Zamiast wartości na sztandarach wypisano pragmatyzm. Pragmatyzm zamiast wrażliwości na problemy społeczne, która od setek lat jest znakiem firmowym lewicy, zamiast krytycznej oceny świata i chęci walki o zmianę tego, co ludzi boli. Skłonność do nieustannych kompromisów to prosta droga do totalnej bezideowości. A partia bezideowa ma przed sobą tylko jeden ruch. Musi sztandar wyprowadzić Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2004, 2004

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański