Pokaz siły IPN

Pokaz siły IPN

Warszawa 03.03.2016 r. IPN - siedziba glowna. fot.Krzysztof Zuczkowski

Nowy szef IPN musi być historycznym killerem „Wiosenna promocja w IPN! Wyślij do IPN SMS o treści: »Mam na działce zakopane akta SB«. Przekopiemy ci ogródek za darmo!”. Ten niedawno powstały dowcip najlepiej chyba ilustruje ostatnie działania Instytutu Pamięci Narodowej oraz istotę jego funkcjonowania. Niedawne naloty na domy generałów Kiszczaka i Jaruzelskiego to pokaz siły IPN. Na podstawie plotek prokuratorzy instytutu w towarzystwie uzbrojonych policjantów wtargnęli na posesje byłego ministra spraw wewnętrznych i byłego prezydenta, rekwirując wszystko, co im się podobało. Obok dokumentów wytworzonych przez SB przejęli prywatną korespondencję Kiszczaka, do czego nie mieli żadnego prawa. Mało tego. Szybko opublikowali niektóre z zagrabionych listów, m.in. napisane przez Daniela Passenta i Andrzeja Celińskiego. Wszystko ku uciesze swoich patronów politycznych z partii rządzącej. Stara misja, nowe metody „To jest konsekwentne wypełnianie nowej misji IPN, który chce się stać czymś w rodzaju policji historycznej, która będzie chodziła po domach byłych dygnitarzy PRL i w sposób dowolny zabierała stamtąd materiały”, skomentował nalot na dom gen. Jaruzelskiego Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej”. O nowej misji nie może jednak być mowy. IPN realizuje po prostu zadanie, które powierzono mu na początku jego funkcjonowania. Po ostatnich wyborach pracownicy instytutu dostali jedynie nowe narzędzia i – jak pokazały to ostatnie dni – już nauczyli się nimi sprawnie posługiwać. Zamiast tracić czas na żmudne badania i dociekanie prawdy zgodne z regułami profesjonalnej historiografii, rzucają wygłodniałej gawiedzi sensacyjne teczki. Następnie prezes lub jego zastępcy z poważną miną dodają jakąś rzewną historyjkę o wypełnianiu powinności, w co nie wierzą już nawet czytelnicy „Gazety Polskiej”. Warto przypomnieć lata 2005-2007, kiedy PiS rozszerzyło założenia ustawy lustracyjnej, wymagając oświadczeń m.in. od pracowników uczelni, a nawet szkół podstawowych. Już wówczas IPN uzyskał status policji historycznej, choć – co widzimy dopiero dzisiaj – działał jeszcze dość nieśmiało. Gdyby te pierwsze próby spotkały się ze zdecydowanym sprzeciwem ze strony chociażby części środowiska politycznego, dziennikarskiego i naukowego, być może dzisiaj nikt nie musiałby się bać porannego nalotu funkcjonariuszy IPN. Tymczasem te nieliczne głosy, które się pojawiły, ginęły w atmosferze narodowego uniesienia. W 2007 r. prof. Marek Piechowiak ostrzegał na łamach „Polityki”: „W świetle ustawy lustracyjnej prawo pozytywne w istotny i wieloraki sposób dokonuje przewartościowań w hierarchii wartości moralnych. (…) Arbitralnie określając treści podlegające lustracji i zakres podmiotów jej podlegających, promuje sposób myślenia o prawie właściwy dla koncepcji totalitarnych. Posługuje się przy tym metodami, które właściwe są przedmiotowemu traktowaniu człowieka i upokarzają podlegających lustracji”. Niestety, swoimi argumentami trafiał w próżnię. Chociaż władzę przejęła koalicja PO-PSL, polityka historyczna pozostała w gestii tych samych ludzi. Zresztą rządzącym było na rękę to, że nie musieli się taplać w moralnie dwuznacznych sytuacjach, na które elektorat mógł różnie zareagować. Zostawili więc czarną robotę IPN. Nie przewidzieli jednak, że wkrótce obróci się to przeciwko nim. Parasol OCHRONNY nad IPN Od początku istnienia IPN budził kontrowersje. Jedni odbierali jego utworzenie jako swego rodzaju zadośćuczynienie za prawdziwe lub domniemane krzywdy okresu PRL, za brak lustracji, za silne poparcie wyborców dla SLD, za prezydenturę Aleksandra Kwaśniewskiego. Drudzy z tego samego powodu widzieli w IPN narzędzie politycznej zemsty, służące do eliminowania przeciwników. W to, że będzie on przede wszystkim instytucją badawczą, nie wierzył nikt. Dzisiaj trudno uwierzyć, jak długo nad IPN rozpościerali parasol ochronny najważniejsi politycy i media. Macierewicz? Kaczyński? „Gazeta Polska”? Tak, oni od początku stali murem za instytutem, krytykując go co najwyżej za powolną lustrację czy zbyt łagodne traktowanie gen. Jaruzelskiego. Jednak przez wiele lat ramię w ramię stali z nimi Donald Tusk, Bronisław Komorowski, „Tygodnik Powszechny”, a nawet „Gazeta Wyborcza”. Dopóki IPN kąsał jedynie postkomunistów, dopóty mógł liczyć na wsparcie całego środowiska dawnej opozycji. W imię solidarności z dawnych czasów długo lekceważono prawnego potworka, jakim jest ustawa o instytucie. Zastrzeżenia budziło zwłaszcza połączenie w jednej instytucji pionu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2016, 2016

Kategorie: Kraj