Polacy w radzieckich szynelach

Polacy w radzieckich szynelach

Od 1940 do 1945 r. w Armii Czerwonej było jakieś ćwierć miliona Polaków – Idzie do nas armia rosyjska – tę wiadomość zasłyszaną w kryształkowym radiu przekazał Eugeniuszowi Kuklisowi ojciec rankiem 17 września 1939 r. – To lepiej niż Niemcy – uspokajał, bo bardziej od rosyjskich żołnierzy obawiał się niemieckich. Prawie całą I wojnę spędził w niemieckiej niewoli – trafił do niej pod Olsztynem, gdy jako poddany cara Mikołaja II służył w 2. armii gen. Samsonowa. Mieszkańcy Podworyszek (obecnie terytorium Litwy) – rodzinnej wsi Eugeniusza Kuklisa – wracając z nabożeństwa w kościele w Dziewieniszkach, przynieśli wieść, że policjanci z tamtejszego komisariatu palą papiery i zbierają się do wyjazdu do Wilna, a do pilnowania porządku wyznaczono straż obywatelską. Minął dzień, może kilka, gdy Eugeniusz usłyszał, że wojska radzieckie maszerują na Dziewieniszki. Pobiegł na trakt, zobaczył kolumnę czerwonoarmistów: wiejskie wozy zaprzęgnięte w małe koniki, część żołnierzy siedziała na wozach, inni szli obok. Identycznie zapamiętał radzieckich żołnierzy Alfred Charytonowicz, który na początku września 1939 r. rozpoczął naukę w Państwowym Gimnazjum im. Syrokomli w oddalonym o ok. 30 km od rodzinnego domu Nieświeżu (obecnie Białoruś). Mieszkał w bursie, ale 17 września był, jak zwykle w niedzielę, u rodziców – w 20-hektarowym gospodarstwie szumnie nazywanym folwarkiem Dąbrowa, urządzonym na skrawku dawnych gruntów Radziwiłłów. Alfred pokonał 2 km, by obejrzeć maszerujących czerwonoarmistów. Dojrzał zwykłe gospodarskie wozy, zmęczonych żołnierzy uzbrojonych w karabiny z bagnetami. Mieli rozpięte szynele, z nóg spadały im brudne płócienne owijacze. Ubogie tabory kontrastowały z odświętnymi ubraniami – była przecież niedziela – okolicznych mieszkańców, głównie Białorusinów, wyległych na drogę. Niektórzy mieli rowery – w Związku Radzieckim luksus. Czerwonoarmiści wydawali się zdziwieni wyglądem miejscowych chłopów, których – jak im tłumaczyli dowódcy – wyzwalali z pańskiej niewoli. Na zesłanie Zbombardowany przez Luftwaffe Stryj (dzisiejsza Ukraina) – rodzinne miasto Romualda Ziębickiego – po wycofaniu polskich oddziałów zajęli członkowie Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Nie bronili go, gdy weszli Niemcy. Ci – na mocy porozumienia o rozgraniczeniu stref interesów – przekazali Stryj Armii Czerwonej. Ojciec Romualda, w czasie I wojny światowej kapitan wojsk kolejowych w armii austriackiej, nie wrócił z kampanii wrześniowej. Był w załodze jednego z pociągów pancernych. Romuald uczył się w gimnazjum w Stryju, jego matka była w nim profesorką i wicedyrektorką ds. pedagogicznych. Po zajęciu miasta przez czerwonoarmistów gimnazjum zamieniono w typową radziecką dziesięciolatkę. Kierująca nią Rosjanka Sadujewa przeniosła Jadwigę Ziębicką do wiejskiej szkoły w Wierczanach, ok. 20 km od Stryja. Pewnego razu wręczyła Romualdowi legitymację Komsomołu: „Może ci się przydać”. Opierał się, mówił, że należał do harcerstwa, nigdy nie był w Komsomole. Sadujewa jednak nalegała, więc wziął legitymację. Rosjanka musiała coś wiedzieć, bo wkrótce potem – w lutym 1940 r. – Romuald wraz z matką i jej siostrą został załadowany do pociągu z rodzinami „wrogów klasowych”. Rodzice Eugeniusza Kuklisa uznali, że posyłanie dziecka do szkoły w Dziewieniszkach nie jest bezpieczne. Chłopak został w domu. Jego ojciec prowadził 12-hektarowe gospodarstwo, był starszym gajowym. Jeszcze we wrześniu przyszła wiadomość z Wilna, że wszyscy urzędnicy zostają na swoich miejscach. Ojciec otrzymał z sielsowietu (rady wiejskiej – dawnej gminy) dokument, w którym zapisano, że pełniona przez niego funkcja nazywa się odtąd starszyj liesnoj storoż. Pozostawiono mu karabin, ale już w połowie października dwaj milicjanci z Dziewieniszek broń odebrali. Wkrótce potem ojca aresztowano. W kwietniu 1940 r. Eugeniusz wraz z matką i dwójką młodszego rodzeństwa trafił do podążającego na wschód transportu zesłańców. Alfred Charytonowicz wrócił do gimnazjum w Nieświeżu. Na porannych apelach w bursie nadal z innymi uczniami śpiewał „Kiedy ranne wstają zorze”. Jednak radzieckie władze oświatowe zaczęły wprowadzać nowe porządki. Dyrektor gimnazjum, ks. Jan Grodis, dostał ultimatum: pozostanie na stanowisku, jeśli zrzuci sutannę. Zrobił to, nie chcąc opuszczać uczniów, ale i tak wkrótce musiał odejść. Pewnego razu umundurowany radziecki inspektor oświaty zapytał kilku gimnazjalistów, w tym Alfreda, czy na ścianie powinien nadal wisieć krzyż, czy też należałoby go zastąpić portretem tow. Stalina. Wszyscy opowiedzieli się za krzyżem. Następnego dnia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2015, 2015

Kategorie: Historia