Iraccy porywacze, choć często stawiają żądania polityczne, naprawdę liczą na okup Polka porwana przez irackich terrorystów! – ta informacja wstrząsnęła w ubiegłym tygodniu całą Polską. 54-letnia Teresa Borcz, żona Irakijczyka, posiadająca podwójne – polskie i irackie – obywatelstwo, wpadła w ręce porywaczy z Brygad Abu Bakra. Kidnaperzy – korzystając z przekazu katarskiej telewizji Al-Dżazira – w zamian za uwolnienie kobiety zażądali wycofania polskich wojsk z Iraku. Jednak zdaniem specjalistów, takie postawienie sprawy to tylko fasada – co najmniej 80% wszystkich porwań w Iraku jest bowiem dziełem kryminalistów działających z pobudek finansowych. I choć często stawiają oni żądania polityczne, tak naprawdę liczą wyłącznie na okup. – Nie może być mowy o żadnych negocjacjach z terrorystami! – odrzekli zgodnie prezydent Aleksander Kwaśniewski oraz szefowie MSZ i MON, Włodzimierz Cimoszewicz i Jerzy Szmajdziński. Taka postawa polskich władz nie spotkała się jednak z przychylnym przyjęciem. W najbardziej opiniotwórczych mediach zaroiło się od ekspertów i przedstawicieli opozycji, krytykujących zdecydowanie rządu i prezydenta (przykładem są „Debata” w TVP i „Co z tą Polską” Polsatu). W tym samym tonie utrzymane były również głosy z ulicznych i studyjnych sond – zdaniem większości pytanych, rząd winien niezwłocznie rozpocząć negocjacje, a w razie konieczności zapłacić okup. Zdecydowana odmowa takich działań zaraz po ujawnieniu uprowadzenia rozzłości porywaczy – argumentowano. A to nic innego jak igranie z życiem zakładniczki. Czy rzeczywiście? Wymóg twardej postawy – Z niedowierzaniem przysłuchiwałem się tym wszystkim opiniom – mówi Jerzy Dziewulski, były antyterrorysta i negocjator z amerykańską i izraelską licencją. – O tyle większym, że stali za nimi tzw. specjaliści. Ale przejdźmy do rzeczy. W tej sprawie trzeba rozróżnić dwie sfery – politycznych deklaracji i rzeczywistych działań. Żaden rząd nie może sobie pozwolić na uległość wobec terrorystów, a tym właśnie byłoby publiczne zapewnienie o chęci negocjacji. To jednak nie oznacza bierności. Jestem absolutnie przekonany, że oficerowie i współpracownicy WSI oraz Agencji Wywiadu w Iraku mają teraz pełne ręce roboty. Jednak gdy porywacze zostaną namierzeni, nikt od razu nie będzie do nich strzelał. Bo wówczas właśnie rozpoczną się negocjacje, niewykluczone, że zakończone wręczeniem okupu. Ale po cichu, byle tylko państwo polskie nie utraciło prestiżu. Ten bowiem w polityce zagranicznej, także w zmaganiach z terrorystami, jest nie do przecenienia. Nie tylko zresztą dla nas – za uwolnienie dwóch Włoszek, Simony Toretty i Simony Pari, uprowadzonych 7 września br., bojówkarze z Islamskiej Armii Iraku zainkasowali milion dolarów. Zgodnie z orientalnym obyczajem, o wszystko, także o wysokość okupu, trzeba się targować. Porywacze obu Simon początkowo domagali się 5 mln. Według ukazującej się w Kuwejcie poważnej gazety „Al Rai al Aam” 500 tys. zapłacono, gdy pośrednicy uzyskali możliwość spotkania się z Włoszkami, pozostała kwota trafiła w ręce bojówkarzy bezpośrednio przed uwolnieniem zakładniczek. Telewizja CNN dowiedziała się, że Egipt zapłacił „setki tysięcy dolarów” za wolność swego dyplomaty wysokiej rangi, Mohameda Mamdouha Kutba, którego pojmała nieznana uprzednio organizacja Lwy z Brygady Allaha. Lwy w tajemnicy pieniądze wzięły, po czym oświadczyły, że dyplomata został ułaskawiony „z powodu swej głębokiej wiary i cnót moralnych”. W tym samym czasie rządy włoski i egipski także deklarowały nieugiętą postawę wobec terrorystów. – Nie chodzi tu zresztą wyłącznie o prestiż państwa, ale również o elementarną technikę negocjacyjną – mówi Jerzy Dziewulski. – Podstawową cechą każdego terrorysty jest jego chęć do rozmowy. Bo dopiero kontakt z negocjatorem stwarza porywaczowi możliwość osiągnięcia własnych celów – okupu, wolności, „wyjścia z twarzą” itp. Tymczasem żądanie wycofania naszych wojsk z Iraku jest warunkiem maksymalnie brzegowym, wykluczającym jakiekolwiek negocjacje. Dotychczasowa praktyka działań antyterrorystycznych pozwala założyć, że zdecydowane „nie” dla rozmów na tej płaszczyźnie raczej nakłoni porywaczy do przedefiniowania własnych celów, nie zaś do zabicia zakładniczki. Mówiąc kolokwialnie, zmusi ich do spuszczenia z tonu albo ujawnienia celów rzeczywistych, w tym przypadku najpewniej okupu. Bardzo zyskowny interes Czyżby zatem Teresie Borcz nie groziło zbyt duże niebezpieczeństwo? Cóż, nad Eufratem i Tygrysem działa w tej chwili co najmniej 17 różnych ugrupowań porywających obcokrajowców.









