Polowanie na Żydów

Polowanie na Żydów

Rząd w Londynie o Zagładzie i szmalcownikach

Polskie władze emigracyjne od początku zdawały sobie sprawę z położenia Żydów w okupowanym przez Trzecią Rzeszę kraju. Bały się jednak, że zbyt głośne upominanie się o ich los odwróci uwagę zachodniej opinii publicznej od tragedii Polaków. Obawiały się także reakcji samego polskiego społeczeństwa, które niechętnie odnosiło się do żydowskich współobywateli.

„Stosunek [Polaków] do współtowarzyszy – Żydów najczęściej bezlitosny, bezwzględny. Często spycha się ich z zajętych miejsc, urąga, odgraża, naigrywa. Żydzi zachowują się biernie, potulnie”, pisał w raporcie z lutego 1940 r. Jan Karski.

Ocenę słynnego kuriera potwierdził kolejny raport, przygotowany kilka miesięcy później przez krajowe struktury konspiracyjne. Pisano w nim m.in.: „Mur oddzielający getto przepuszcza tylko pieniądze i towary, a wiadomości o niesłychanej nędzy – nie”. To, jakie były nastroje społeczne, dobrze oddawały śpiewane piosenki. Jedna z popularniejszych w stolicy zawierała słowa: „Już nareszcie brudny Mosiek siedzi w getcie”. Jak donosiła konspiracja, „za te piosenki zawsze sypią się datki. Słyszy się je powszechnie na ulicach Warszawy”.

Bez wątpienia tym nagannym postawom sprzyjała polityka okupanta. We wspomnianym już raporcie Karski cytował pewnego gestapowca: „Każdy Polak może pójść do jakiegokolwiek sklepu żydowskiego, wyrzucić Żyda zza lady i prawo nasze weźmie go za to w opiekę. Każdy, kto chce, może zabić Żyda – i prawo nasze nie potępi go za to”. Zdaniem Karskiego te słowa trafiały na podatny grunt, a opinie w rodzaju „Niemcom należy się wdzięczność za antyżydowską politykę, możemy od nich się tylko uczyć”, można było usłyszeć coraz częściej na polskich ulicach.

Wspólnota losów

Początkowo władze emigracyjne koncentrowały uwagę na losie polskiej ludności w okupowanym przez Trzecią Rzeszę kraju. Taka polityka nie może dziwić, zważywszy na skalę masowych rozstrzeliwań i zwykłych mordów dokonywanych na Polakach przez żołnierzy SS i Wehrmachtu. Szacuje się, że zaledwie do końca października 1939 r. przeprowadzono co najmniej 700 egzekucji, w których zginęło ok. 16,5 tys. osób – mężczyzn, kobiet, starców i dzieci. Kolejne tysiące zostały w brutalny sposób wysiedlone, m.in. z Pomorza i Wielkopolski.

W pierwszych miesiącach okupacji można zatem mówić o wspólnocie losów wszystkich obywateli państwa polskiego. Wkrótce jednak położenie społeczności żydowskiej zaczęło się pogarszać szybko i drastycznie. Część niemieckich żołnierzy chętnie uczestniczyła w tzw. turystyce egzekucyjnej, w ramach której pokonywali wiele kilometrów w poszukiwaniu żydowskich ofiar. Jeden z oficerów Wehrmachtu, który później trafił do brytyjskiej niewoli, wspominał: „SS zaprosiło nas na rozstrzeliwanie Żydów. Cały oddział przyszedł z karabinami. Każdy mógł sobie wybrać, kogo zabić”.

Szybko też swoją obecność na polskich ziemiach zaznaczyły tzw. Einsatzgruppen. Głównym zadaniem tych jednostek specjalnych było wyszukiwanie i likwidowanie przedstawicieli polskiej elity. Jednak równie często na celownik brały one Żydów. O ich morderczej efektywności świadczy fakt, że w ciągu zaledwie trzech dni działań operacyjnych w Przemyślu Einsatzgruppen zgładziły ok. 600 miejscowych Żydów. Jeden z „rekordzistów” własnoręcznie uśmiercił pół setki.

Wszystkie te wydarzenia nie uchodziły uwagi polskich władz emigracyjnych. Zdaniem Adama Puławskiego, historyka zajmującego się dziejami Holokaustu, w pierwszym roku okupacji postrzegały one „proces zagłady jako akcje lokalne – najpierw, w drugiej połowie 1941 r., dotyczące tylko Żydów ze wschodu, potem – na początku 1942 r. – Żydów z zachodnich ziem polskich. Dopiero rozpoczęcie eksterminacji w Generalnym Gubernatorstwie (marzec-kwiecień 1942 r.) uzmysłowiło samym konspiratorom żydowskim, że nastąpiło przejście do drugiego etapu zagłady: po pośredniej w gettach – do Ausrottung, zagłady fizycznej”.

List Bundu

Niemal od początku różnymi kanałami docierały do Francji, a następnie Anglii informacje o pogarszającej się sytuacji polskich Żydów. Zazwyczaj nie wywoływały one stanowczych reakcji, co jednak można tłumaczyć tym, że struktury państwowe na emigracji i w kraju dopiero się kształtowały. W odpowiedzi na obojętność rządu RP na uchodźstwie przedstawiciele Bundu, socjalistycznej partii żydowskiej, w marcu 1942 r. wystosowali do premiera Władysława Sikorskiego list, w którym opisali skalę mordów dokonywanych na ludności żydowskiej. Alarmowali poza tym o niemal powszechnym antysemityzmie w polskim społeczeństwie. Autorzy listu ubolewali, że tytuły wydawane przez ONR pochwalały „politykę eksterminacyjną Hitlera”, chociaż nie do końca akceptowały środki jej realizacji: „Cały szereg pisemek podziemnych, strojących się w szaty rzekomej walki z okupantem, w istocie sekunduje mu, uprawiając propagandę antysemicką”. Najwięcej żalu Bund kierował jednak w stronę prasy związanej z podziemnymi strukturami państwa polskiego, która pozostawała głucha na los Żydów.

Przywódcy Bundu nie doczekali się konkretnej odpowiedzi ze strony polskiego Londynu. Wiele lat po wojnie Adam Pragier, minister informacji i dokumentacji w rządach emigracyjnych Tomasza Arciszewskiego i Tadeusza Komorowskiego, tak to tłumaczył: „Propaganda, by była skuteczna, musi mieć przynajmniej jakiś związek z prawdą lub prawdopodobieństwem. Jakże można uwierzyć w zabicie 700 tys. ludzi? Bund powinien był napisać, że zabito 7 tys. ludzi. Wtedy moglibyśmy tę wiadomość podać Anglikom z jaką taką szansą, że w to uwierzą. W mojej wyobraźni nie mieściło się, że zabijanie ludzi można zorganizować na sposób przemysłowy”.

Czy jednak tylko niedowierzanie stało za chłodną reakcją emigracyjnych władz na apele żydowskich współobywateli? Warto przytoczyć tutaj artykuł wydrukowany w grudniu 1941 r. w „Wiadomościach Polskich”, oficjalnym organie Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej – Armii Krajowej. W tekście zatytułowanym „Zagadnienie żydowskie” potwierdzano tragiczne położenie Żydów, działania nazistów określano zaś jako sprzeczne „z duchem Narodu Polskiego”. Zarazem jednak przekonywano, że po wojnie nastąpi „daleko idące uspołecznienie handlu, kredytu, środków produkcji, uniemożliwiając generalny powrót masy żydowskiej do ich uprzedniej roli gospodarczej w Polsce”. Trudno nie dostrzec tu antysemickich uprzedzeń i stereotypów, które – według Bundu – znamionowały większość polskiego społeczeństwa w trzecim roku wojny.

Jeszcze dosadniej pisała o Żydach prasa związana ze Stronnictwem Pracy, a była to partia, z której rekrutowali się kolejni delegaci rządu RP na kraj. W artykule z sierpnia 1942 r., a więc opublikowanym już po liście Bundu, znalazł się następujący fragment: „Żałujemy pojedynczych Żydów, żałujemy ludzkiego życia i, o ile to możliwe, będziemy wyciągać do nich pomocną dłoń. (…) Ale nie udawajmy, że jesteśmy pogrążeni w żalu, że znika naród, który nigdy nie był bliski naszym sercom”.

Raporty wysyłane do władz na uchodźstwie, jak również te sporządzone przez niemiecką administrację, jednoznacznie wskazują, że niechęć czy wręcz nienawiść do Żydów charakteryzowała niemałą część polskiego społeczeństwa lat wojny. Co prawda, antysemityzm (przeważnie) nie prowadził do pogromów czy mordów, ale zważywszy na położenie Żydów, nawet pobicie czy drwiny za sam fakt przynależności do tej grupy dowodziły brutalizacji postaw w okupowanej Polsce.

W jednym z konspiracyjnych raportów opisano następującą sytuację: „Dnia 2 lipca 1942 r. między godz. 14 i 15 grupa wyrostków polskich w ciągu pół godziny obrzucała kamieniami budynek administracyjny szpitala żydowskiego przy ul. Siennej, wybijając w nim wszystkie szyby. Przez cały czas przyglądał się temu policjant granatowy oraz mieszkańcy z przeciwka, z okien domów aryjskich. Nikt nie reagował sprzeciwem”.

Nastroje antyżydowskie panowały nie tylko wśród mieszkańców Warszawy. Według raportu sporządzonego w 1943 r. przez struktury podziemne na południowych Kresach „Wszyscy potępiają bestialstwo i premedytację, z jaką mordowano Żydów, ale ogólnie mówi się, że »kara dziejowa przyszła na Żydów«. W duszy społeczeństwa nie ma żywiołowego protestu przeciw temu, co się stało, nie ma gorącego współczucia, ale tylko rozumowe, chłodne potępienie mordu słabego w tej chwili przeciwnika. (…) W stosunku jednak do ogółu żydowskiego żywią podświadome zadowolenie, że nie będzie Żydów w organizmie polskim”.

Gra na zwłokę

Dzięki sprawnej siatce wywiadowczej polskie władze emigracyjne miały dobry ogląd sytuacji w kraju, w tym położenia ludności żydowskiej. Niedługo po wspomnianym liście Bundu rząd RP w Londynie otrzymał sprawdzone wiadomości o realizowanym przez Niemców „ostatecznym rozwiązaniu”. Raporty o pierwszych transportach Żydów do Treblinki w lipcu 1942 r. szybko trafiły do struktur podziemnych w kraju, a stamtąd – poprzez emisariuszy – do Anglii. Mimo to rząd RP wstrzymał się z ujawnieniem tej informacji aż do połowy września.

Również we wrześniu 1942 r. krajowe struktury Polskiego Państwa Podziemnego wydały oświadczenie: „Nie mogąc czynnie temu przeciwdziałać, Kierownictwo Walki Cywilnej w imieniu całego społeczeństwa polskiego protestuje przeciw zbrodni dokonywanej na Żydach. W tym proteście łączą się wszystkie polskie ugrupowania polityczne i społeczne”. Jak jednak przekonuje Saul Friedländer, historyk ocalały z Holokaustu i jeden z najwybitniejszych znawców tematu, słowa to za mało, a braku zdecydowanej reakcji w obronie Żydów będących obywatelami państwa polskiego nie można oceniać inaczej niż negatywnie.

Politykę państwa podziemnego i rządu emigracyjnego Friedländer nazywa grą na zwłokę. Na poparcie swojej tezy podaje przykład misji Jana Karskiego z 1942 r., który już na samym początku wojny informował przełożonych w Londynie o antyżydowskim nastawieniu większości Polaków. Jak pisze, Karski „był bardzo zdumiony tym, jak niewielką wagę Delegatura Rządu na Kraj i rząd na uchodźstwie przywiązywały do spraw żydowskich”.

Zdaniem Friedländera na taką postawę polskich władz wpływ miały dwie przesłanki. Po pierwsze, rząd emigracyjny obawiał się, że nagłośnienie eksterminacji Żydów odciągnie uwagę zachodniej opinii publicznej od tragedii Polaków. Po drugie, polski Londyn traktował społeczność żydowską w kraju i za granicą z nieufnością, powodowaną zapewne antysemityzmem (choć nigdy niewyartykułowanym wprost). „Polacy zakładali – pisze historyk – że w konflikcie dotyczącym powojennych granic wschodnich Żydzi staną raczej po stronie sowieckiej niż polskiej. Czyż nie demonstrowali swych prosowieckich sympatii podczas okupacji wschodniej Polski od września 1939 r. do czerwca 1941 r.?”.

Te poglądy otwarcie wyraził Stanisław Kot, jeden z bliskich współpracowników Sikorskiego. W trakcie spotkania z przedstawicielami żydowskiej diaspory w Palestynie jesienią 1942 r. miał on oskarżyć polskich Żydów o brak lojalności. Na tym jednak nie zakończył. Ostrzegał: „Jeżeli Żydzi nie przestaną podkreślać polskiego antysemityzmu, Polacy ujawnią informacje o brutalnych akcjach policji żydowskiej i obojętności Judenratów wobec żydowskich pobratymców”.

Konkretne działania

Nie można jednak zarzucić emigracyjnym i krajowym strukturom państwowym zupełnej bierności. W czerwcu 1941 r. w audycji nadanej przez BBC Sikorski ostrzegał zachodnich sojuszników, że pod niemiecką okupacją „ludność żydowska jest skazana na zagładę”. Z kolei w lipcu na specjalnej konferencji prasowej z udziałem Stanisława Mikołajczyka polskie władze informowały o eksterminacji Żydów w Polsce. Jesienią 1941 r. na spotkaniu w Royal Albert Hall, w którym uczestniczyła śmietanka brytyjskiego życia politycznego i kulturalnego, wystąpił Sikorski, by „dać świadectwo tragicznej prawdzie o masowych, bezwzględnych i eksterminacyjnych prześladowaniach Żydów”.

W Polsce od drugiej połowy 1942 r. Armia Krajowa i Delegatura Rządu na Kraj współpracowały m.in. z Żydowską Organizacją Bojową. Trzeba jednak zaznaczyć, że inicjatywa wyszła ze strony ŻOB, a kontakty miały ograniczony charakter. Z kolei w grudniu 1942 r. przy Delegaturze Rządu powstała Rada Pomocy Żydom (Żegota). Zdaniem prof. Eugeniusza Duraczyńskiego dzięki działaniom Żegoty udało się uratować dziesiątki tysięcy Żydów.

Szmalcownictwo

Jak skomplikowany – i trudny do jednoznacznej oceny – był stosunek państwa podziemnego do Żydów, pokazuje sprawa szmalcowników i konfidentów. Nie było to wcale zjawisko tak marginalne w polskim społeczeństwie, jak mogłoby się wydawać. Zdaniem prof. Andrzeja Żbikowskiego z Żydowskiego Instytutu Historycznego odsetek kolaborantów wynosił co najmniej 5%. Samych współpracowników gestapo Armia Krajowa szacowała na 60 tys. Nic zatem dziwnego, że w czerwcu 1941 r. Delegatura Rządu na Kraj otrzymała raport, według którego „donosicielstwo stało się plagą grożącą utratą najlepszych i najdzielniejszych jednostek. (…) Urzędy niemieckie (jak na przykład gestapo) zawalone są donosami składanymi przez samych Polaków o ich współrodakach. Znaczna część tych oskarżeń wnoszona jest dobrowolnie przez dorywczo zgłaszających się, nawet nie jest pieniężnie opłacana”.

W książce „Szanowny panie gistapo” prof. Barbara Engelking pisze, że co trzeci donos dotyczył Żydów. „Przed wojną Abraham wachsmacher był 100% Żydem, szczycił się nawet tym, dziś jest karaimem, bezczelność tego Żyda przechodzi wszelkie granice”. „Pomimo utworzonej dzielnicy żydowskiej, żona Jeża która jest rodowitą żydówką pozostaje nadal przy nim”. „Wszystko powyższe podaję z ideowych pobudek, gdyż nienawidzę żydów, w szczególności zaś mechesów, którzy kupczą swoją narodowością i religią” – to tylko drobny wycinek donosów (pisownia oryginalna), które do tej pory zachowały się w archiwach.

Szacuje się, że w samej Warszawie nawet 4 tys. osób z różnych powodów trudniło się poszukiwaniem i wydawaniem Żydów władzom okupacyjnym. Według prof. Jana Grabowskiego „wbrew często powtarzanym opiniom zjawisko szmalcownictwa nie należało do zachowań marginalnych, lecz stało się źródłem zarobków dla tysięcy ludzi. Wielu warszawiaków stało się bezpośrednimi (i często biernymi) świadkami wymuszeń, a całe społeczeństwo było świadome istnienia nagonki na ukrywających się Żydów”.

Denuncjatorzy i szantażyści rzadko działali w pojedynkę, najczęściej tworzyli gangi. W poszukiwaniu ukrywających się Żydów współpracowali z niemieckimi żołnierzami, a po zakończonej akcji dzielili się łupami. Na podstawie dostępnych dokumentów można stwierdzić, że wśród szmalcowników przeważali Polacy, o wiele mniej było Niemców i volksdeutschów, Ukraińców i osób pochodzenia żydowskiego.

W wielu wypadkach Żydzi byli wydawani przez ludzi, którzy do niedawna im pomagali. Za przykład może posłużyć opisana w raporcie Inspektoratu Puławskiego Armii Krajowej z połowy 1943 r. historia z Lubelszczyzny: „Jako leśniczy wiedział, że w lesie są bunkry Żydów. Pewien czas tolerował je, zaczął od rzeczy dość niewinnych, musicie mnie zrozumieć, ja was nie wydam, ale dajcie zarobić, dali gotówkę i złoto, obiecał, że na wypadek niebezpieczeństwa powiadomi ich. Ale jaki cel powiadamiać o niebezpieczeństwie, kiedy gotówkę i złoto już się zabrało. Kiedyś mogą mieć pretensje. Lepiej jest zlikwidować je i rzeczywiście urządza formalne polowanie przy pomocy żandarmerii, biorąc osobiście udział w tej robocie i celnym strzelaniem”.

Czasem polowanie na Żydów przybierało formę lokalnej rozrywki. Jedna z mieszkanek rzeszowskiej wsi wspominała: „Gdy szłam do piekarni, to spotkałam się z kilkoma kobietami trochę podnieconymi, a one na moje pytanie, co się stało, mówiły, że chwycili »ptaszka«, na moje pytanie, jakiego »ptaszka«, powiedziały, że Żyda”.

Reakcja państwa podziemnego

Trzeba podkreślić, że donosy i szmalcownictwo nie były akceptowane przez Polskie Państwo Podziemne. Mimo to dopiero 18 marca 1943 r. oficjalnie ogłoszono: „Każdy Polak, który współdziała z ich morderczą akcją, czy to szantażując, czy denuncjując Żydów, czy to wyzyskując ich okrutne położenie lub uczestnicząc w grabieży, popełnia ciężką zbrodnię wobec praw Rzeczypospolitej Polskiej i będzie niezwłocznie ukarany”. Jednak zdaniem historyków nie wszystkich złapanych szmalcowników czekała egzekucja. Najwyższy wymiar kary otrzymywali ci, którzy współpracowali z gestapo. Pozostali, chociaż donosami mogli się przyczynić do śmierci wielu osób, często unikali kary lub była ona niewspółmiernie niska. „Skala wyroków śmierci wydawanych w tych sprawach przez sądy Polski podziemnej nie była na tyle znaczna, by mogła odstraszyć szmalcowników”, mówił po latach Władysław Bartoszewski.

Można się zastanawiać, dlaczego Polskie Państwo Podziemne zdecydowało się zwalczać szmalcownictwo tak późno. Przecież eksterminacja Żydów na masową skalę trwała od końca 1941 r., kiedy działały już pierwsze – mobilne – komory gazowe. Getta były zaś w większości puste. Odpowiedzi należy szukać w stereotypowym postrzeganiu Żydów. Zdaniem wspomnianego już prof. Grabowskiego „w oczach przywódców państwa podziemnego Żydzi stanowili element obcy, zewnętrzny w stosunku do narodu polskiego”. Priorytetem była więc pomoc „swoim”.

Również po wojnie wielu szmalcowników uniknęło kary. Prof. Elżbieta Rączy, która badała akta Sądu Okręgowego w Przemyślu i Jaśle, pisze, że spośród 280 spraw z lat 1947-1949 dotyczących wydawania Żydów Niemcom zaledwie 60 zakończyło się wyrokami skazującymi. „Uchybienia sądów dotyczyły przede wszystkim osób narodowości polskiej – pisze historyczka. – W stosunku do oskarżonych Polaków zbyt często, nie zawsze adekwatnie do sprawy (…), stosowano art. 5 dekretu z 31 sierpnia (szczególnie par. 2 pozwalający na nadzwyczajne złagodzenie kary), naciągając do niego w wielu przypadkach cały przewód sądowy”.

Władze polskie z pewnością zrobiły za mało dla mordowanych Żydów. Tak samo jak zbyt mało zrobiły rządy Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i pozostałych państw sprzymierzonych. Wystarczy sobie przypomnieć reakcję (a w zasadzie jej brak) prezydenta Franklina D. Roosevelta na informacje Karskiego o zagładzie Żydów w Polsce. War Refugee Board – pierwsza amerykańska instytucja zajmująca się pomocą europejskim uchodźcom, czyli głównie Żydom, powstała dopiero w styczniu 1944 r. O kilka lat za późno.

Bibliografia:
Eugeniusz Duraczyński, Polska 1939-1945. Dzieje polityczne, Bellona, Warszawa 1995.
Barbara Engelking, „Szanowny panie gistapo”. Donosy do władz niemieckich w Warszawie i okolicach w latach 1940-1941, Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2003.
Saul Friedländer, Czas eksterminacji. Nazistowskie Niemcy i Żydzi 1939-1945, Prószyński i S-ka, Warszawa 2010.
Jan Grabowski, „Ja tego Żyda znam!” Szantażowanie Żydów w Warszawie, 1939-1943, Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2004.
Polacy i Żydzi pod okupacją niemiecką 1939-1945. Studia i materiały, (red.) Andrzej Żbikowski, IPN, Warszawa 2006.

Wydanie: 07/2018, 2018

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy