Polska droga od komunizmu

Polska droga od komunizmu

Prof. ANDRZEJ WALICKI: Zapiski z dziennika – Czego lewicy nie wolno popierać, elity, kombatanci z „Solidarności”, polemika z Kołakowskim, Śpiewakiem…  9 X 2007 Na konferencji Fundacji im. Stefana Batorego na temat „Państwo i społeczeństwo wg PiS” (8 października 2007 r.) wiele uwagi poświęcono problemom rzekomego „braku zerwania z komunistyczną przeszłością”. W rzeczywistości zerwanie takie nastąpiło, i to nie tylko przez zmianę nazwy państwa i nowelizację konstytucji, lecz również w bardzo kontrowersyjnej formie symbolicznej: przez zaproszenie prezydenta Jaruzelskiego na inauguracyjną ceremonię Wałęsy (22 XII 1990) przejęcia insygniów władzy z rąk emigracyjnego prezydenta, Ryszarda Kaczorowskiego (niemal zupełnie nieznanego w kraju), oraz ogłoszenie narodzin III RP, czyli symboliczny powrót do 1939 r. oraz uznanie dziejów PRL za „czarną dziurę”. Nie było to gestem w stronę narodowego pojednania! Było świadomym poniżeniem rządowej strony Okrągłego Stołu oraz delegalizacją PRL, czyli (co nie od razu zostało zauważone) potraktowaniem patriotów PRL-owskich jako kolaborantów z nielegalną władzą. Znamienne, że niewłaściwość tego triumfalistycznego gestu odnotował również Jerzy Giedroyc. Sprawiedliwość historyczna, jak śmiem sądzić, wymagała raczej gestu pojednawczego, pozwalającego uczciwym patriotom PRL-owskim zachować poczucie godności. Nowe władze powinny były zdawać sobie sprawę, że PRL była najsłabszym ogniwem międzynarodowego komunizmu, że PZPR po roku 1956 nie „budowała” komunizmu, lecz różnymi sposobami wymigiwała się od tego, przywracając świadomie lub nieświadomie polską narodową „tożsamość”, łącznie z jej przywarami. IPN-owski historyk Maciej Korkuć głęboko myli się, twierdząc, że „wszystkie kolejne ekipy kierownicze partii były faktycznie ideowymi dziećmi Stalina” („Patriotyzm Polaków”, Kraków 2006, s. 198) i że istniała ciągłość między Polską Gomułkowską a interwencjonalizmem KPP. W rzeczywistości Gomułka postawił na narodową legitymizację partii, krytykując stanowisko KPP w kwestii narodowej punkt po punkcie, od początku do końca. Konsekwencją postawienia znaku równości między PRL a „komunizmem” było świadome dążenie do wykluczenia „komunistów” ze wspólnoty narodowej, stygmatyzowanie ich jako „nominalnych” jedynie Polaków oraz zakaz współdziałania partii „postsolidarnościowych” z SdRP, a następnie SLD. Była to więc polityka ideowej dyskryminacji, całkowicie sprzeczna z zasadą, iż nikogo nie wolno dyskryminować ze względu na „światopogląd, opinie polityczne lub wszelkie inne” (Karta Praw Podstawowych UE). Więcej nawet: niejednokrotnie wyrażano przekonanie (m.in. w polemikach ze mną), że mniejszościami podlegającymi prawnej ochronie są tylko mniejszości etniczne i wyznaniowe, „komuniści” natomiast mniejszością taką nie są, a więc powinni bezwarunkowo podporządkować się narodowej większości, wyrzekając się prawa do obrony własnej tożsamości i własnej pamięci. Powinni nawet zgodzić się, że mają „gorsze biografie”, i pokornie akceptować wynikające stąd konsekwencje. Nawet „Gazeta Wyborcza” nie zawahała się stwierdzić, że ekskomunistom „mniej wolno”. Łatwość, z jaką wiele osób zaakceptowało te wyobrażenia o „moralno-politycznej jedności narodu” (świadomie używam sformułowania z czasów PRL), świadczy moim zdaniem o sile odruchów kolektywistycznych i niedostatecznym przygotowaniu do akceptacji liberalnego pluralizmu. Z drugiej strony, zjawisko to zmusiło osoby przywiązane do zasad liberalnych do przeciwstawienia się wojującemu „antykomunizmowi” w imię elementarnej politycznej przyzwoitości. W tych warunkach nie było możliwe zbudowanie społeczeństwa liberalno-demokratycznego opartego na podziałach wedle programów politycznych i racjonalnie rozumianych interesów. Wedle ideologii PiS w obronie „komunistów” wystąpiły inteligenckie „salony”, co było ceną za porozumienie elit zawarte przy Okrągłym Stole. Nie jest to prawdą, aczkolwiek prawdą jest niestety, że „salony towarzyskie” odgrywały w III RP nienaturalnie wielką rolę opiniotwórczą. Aby nie być gołosłownym, pozwolę sobie przywołać konkretny przykład. W końcu 2000 r. (12 XI 2000) na łamach „TP” pojawił się programowy artykuł Piotra Wojciechowskiego pt. „Między bunkrem a salonami”. Przeczytaliśmy w nim, że „salon”, czyli „nieformalna struktura stojąca na straży cnót obywatelskich”, w poufnych rozmowach ustalająca role i reputacje, jest jedynym środkiem obrony przeciwko „bunkrowi”, czyli nieformalnej strukturze SLD kierującej z ukrycia wszystkim, co złe. Trudno w to uwierzyć, ale można to przeczytać. O tym zaś, że „salon” traktował swą misję bardzo serio, świadczą takie fakty jak odmowa udzielania łamów wymienionego tygodnika takim osobom jak Andrzej Drawicz lub Bronisław Łagowski – pierwszemu za nazbyt przyjazny stosunek do Rosji (co uchodziło za politycznie niepoprawne), drugiemu za obronę państwowości PRL-owskiej. Myślę,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 23/2009

Kategorie: Opinie