Polska w malignie

Polska w malignie

Napisałem kiedyś, że w Polsce Katyń jest stawiany na równi z Holocaustem i wypiera ze świadomości wyjątkowość Zagłady. Przemknęła mi wówczas przez głowę obawa, że mogło to zabrzmieć jako niestosowny sarkazm i przesada. Teraz już takich obaw mieć nie mogę. Najwyższy autorytet urzędowy stwierdził podczas uroczystości na Westerplatte, że Katyń to Holocaust, tylko mniejszy. Kto nie zna Polski, może pomyśleć, że mieszkańcy tego kraju odznaczają się szczególną wrażliwością moralną i wyczuleniem na historię, co nie pozwala im zapomnieć ani przeboleć śmierci swoich żołnierzy zamordowanych prawie 70 lat temu. Ta boleść podobno tak przepełnia ich serca, że traktują Katyń jako najważniejszy problem w stosunkach z Rosją. Musiałby się jednak cudzoziemiec zastanowić, dlaczego ta niebywała wrażliwość nie daje o sobie znać, gdy chodzi o inne masowe zbrodnie popełnione na Polakach. Czy mam je wymieniać i przypominać, że ich sprawcom stawia się pomniki bez żadnego protestu ze strony polskich władz? Władze w Moskwie uznały prawdę o Katyniu, a prezydent Rosji płakał na uroczystości żałobnej. Jaki to miało wpływ na Polaków? Taki, że oskarżenia jeszcze się nasiliły, a tego lata nie było bodajże dnia, żeby największe gazety nie odkrywały prawdziwych i fałszywych szczątków ofiar Katynia. Rosjanie, widząc, że ich początkowa skrucha przynosi efekty odwrotne od spodziewanych (Sołżenicyn przeczuwał fałsz w polskiej żałobie), zaczęli mówić o swoich żołnierzach zamorzonych głodem w polskich obozach jenieckich. Na to Polacy, naród honorowy (przybliżony do prawdy opis polskiego honoru w „Braciach Karamazow”), odpowiadają, że naszych zabito strzałem w tył głowy, a ich sołdaty same poumierały na tyfus, co stanowi wielką różnicę. Trudno zaprzeczyć. Beria nie stworzył polskim jeńcom odpowiednich warunków do tego, żeby mogli wymrzeć na tyfus. Może się w Polakach obudzi kiedyś rzeczywiste, a nie politycznie i propagandowo wykreowane sumienie, na razie Katyń, zbrodnia wojenna sprzed lat siedemdziesięciu, występuje jako skalkulowany środek psychologicznej wojny z Rosją. Wojny, która nie ma sensu. Pozorowane życie historią i nieszczere, nieautentyczne roznamiętnienie wydarzeniami sprzed wielu dziesięcioleci stwarzają w Polsce atmosferę domu wariatów. W Moskwie mogli się ostatnio przekonać, że powoływanie się na dokumenty jest złą metodą propagandową, przynajmniej gdy się przemawia do Polaków. W ostatnich latach Polacy są zasypywani dokumentami, z których większość jest fałszywa, a reszta niepewna, i raczej dobrze o nich świadczy, że w dokumenty nie wierzą. Gorzej, że niekiedy nie robią na nich wrażenia również oczywiste fakty. Żeby się dobrać do świadomości polskiego narodu, należy się posługiwać grzmiącymi frazesami, morałami, pochlebstwami, snobizmem, religią albo przytaczać sądy autorytetów zachodnich, które wystarczą za wszystko. Rosjanie są bardzo nieudolnymi propagandystami, ponieważ są zbyt wsobni, prawie tak jak Polacy, i mają za mało stosunków z innymi narodami, a nic tak nie kształci jak konieczność dostosowania się do ludzi mających zupełnie odmienne poglądy i doświadczenia. Polskie przedwojenne rządy słusznie odrzuciły niemiecką ofertę wspólnego uderzenia na Związek Radziecki, co w Moskwie powinno być docenione, ale były widziane jako proniemieckie w wielu innych sprawach. Winston Churchill pisał, że sprzyjając polityce niemieckiej, Polska wykazuje niewdzięczność wobec Anglii i Francji, które zapłaciły cenę krwi za niepodległość Polski. Współczesny autor włoski w książce „Lance z papieru”, o której pisałem kiedyś, nazwał politykę polską „szakalizmem”, to jest żywieniem się tym, czego nie dojedli Niemcy (dosłowniej: wykorzystywaniem skutków sukcesów niemieckich do swoich celów). Za proniemiecką politykę słusznie lub niesłusznie krytykowali Becka również polscy premierzy Sikorski i Mikołajczyk. Niczego nowego tu się nie odkryje. Jeżeli zaś chodzi o chęć rozbicia Związku Sowieckiego, co nam Moskwa zarzuca, to Polacy tym się chełpią. Interesujące informacje na ten temat m.in. w książce T. Snydera „Tajna wojna”, a więc i w tej sprawie tajne dokumenty niepotrzebne. W polemologii (nauce o wojnie) występują dwie koncepcje wojny. W jednej głównym pojęciem jest agresja, a w drugiej obrona. Agresor czyni wojnę? Czy można jednak mówić o wojnie, gdy nie ma dwu walczących ze sobą wojsk i gdy najeźdźca zajmuje kraj, nie napotykając zbrojnego oporu? Polacy są głęboko przekonani, że II wojna światowa zaczęła się 1 września 1939 roku, gdy Niemcy najechali na Polskę i napotkali opór, a nie 15 marca tamtego roku, gdy zajęli Czechy. Przyjmują w tym wypadku drugą koncepcję, definiującą wojnę nie przez agresję,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 36/2009

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony