W chwili, gdy to piszę (wieczór 15 kwietnia), kolektywna psychika Polaków jest usposobiona do wybrania na prezydenta Polski brata Lecha Kaczyńskiego. Taki wybór pociągnąłby za sobą obiecany powrót Czwartej Rzeczypospolitej, poprawionej i może zradykalizowanej w duchu kaczyzmu (dla którego teraz należałoby znaleźć szlachetniej brzmiącą nazwę). Tygodniowa żałoba przybrała takie treści, że może ona znakomicie wystarczyć za rewolucję moralną, jakiej zabrakło pierwszej Czwartej Rzeczypospolitej. Media zrobiły wszystko, co mogły, aby tak się stało, reszta zależy od Jarosława Kaczyńskiego. Kolektywna psychika jest jednakże stanem niepewnym, słabo określonym i zmiennym; to, co napisałem, należy brać nie za co innego jak tylko za hipotezę roboczą. Nastroje mogą się zmienić nawet z dnia na dzień, ale nie widać ośrodka wpływu, który potrafiłby je odmienić programowo i odwrócić, że tak powiem, w inną stronę. Najbardziej określonym elementem tych nastrojów jest prawda o Katyniu, będąca – jak głosi Donald Tusk wraz z innymi – mitem założycielskim Trzeciej Rzeczypospolitej. Prawda nie wystarcza, potrzebny jest mit. Gdzie indziej, ale nie w Polsce, przeciwieństwo prawdy. Donald Tusk dopuszcza różne znaczenia słowa mit, raz znaczy prawdę, drugi raz jej przeciwieństwo, fałsz. „Jesteśmy tutaj dlatego, bo Katyń stał się, w najgłębszym tego słowa znaczeniu, mitem. Miał być mitem założycielskim państwa komunistycznego, tym kłamliwym mitem. Ale ci, którzy na tym kłamstwie chcieli ufundować powojenną Polskę, przegrali z prawdą. Bo narodził się mit, mit powtarzany z ust do ust przez całe pokolenia. I zawsze wtedy, gdy słyszeliśmy – nawet gdy mówiono szeptem – prawdę o Katyniu, wiedzieliśmy, że nas nie pokonali. Prawda o Katyniu stała się mitem założycielskim niepodległej Polski”. Pojęcie mitu założycielskiego pochodzi z bardzo wątpliwej antropologii. Nie bądźmy jednak pedantyczni w tak uroczystej chwili. Czy Polska niepodległa, dzisiejsza, opiera się na jakimś micie założycielskim, może ocenić każdy, kto dziś żyje i potrafi wnikać w tajemnicze rejony mitotwórstwa. Należę do pokolenia pamiętającego Polskę powojenną i dobrze wiem, że Katyń nie był żadnym mitem, lecz realnym faktem, o którym Polak znał zwyczajną prawdę, jeżeli chciał ją znać, a jeżeli go nie interesowała, to mógł wierzyć w wersję propagandową, o ile chciał. Po 1956 roku nacisku propagandowego nie zauważyłem. Bardzo mnie zdziwiło wspomnienie znanego pisarza, który podobno nie zdał egzaminu w Studium Wojskowym Uniwersytetu Warszawskiego z powodu prawdziwej odpowiedzi na pytanie o sprawców mordu w Katyniu. Byłem szkolony w tym Studium może dziesięć lat wcześniej (1956-1961) i było wówczas niepodobieństwem, aby oficerowie wykładowcy podawali studentom do wierzenia kłamliwą wersję Katynia, nie objawiając przy tym swojej niewiary lub co najmniej sceptycyzmu. W czasach stalinowskiego terroru za szeptanie prawdy o Katyniu można było pójść do więzienia, podobnie jak za pytanie, dlaczego Rokossowski pisze się przez dwa s, albo za opowiadanie snu o wylądowaniu Amerykanów na wybrzeżu. Założycielskim nazywa się mit, w który wszyscy lub prawie wszyscy wierzą, a nie fałszywą wersję wydarzenia, które władza przez jakiś czas chce ukryć. Jeżeli wolno tak niefrasobliwie szastać „mitem założycielskim”, to ten sam mit można przypisać również rządom Wielkiej Brytanii, które od Churchilla do Margaret Thatcher nie przyjmowały oficjalnie do wiadomości prawdy o Katyniu. Jeżeli premier chce uchodzić za wolnego od wyznawania fałszywych mitów, to powinien się zastanowić, czym jest uznawanie UPA za sojusznika w walce z Armią Radziecką, co głoszą funkcjonariusze polityki historycznej. W dalszym ciągu swego niemal powszechnie chwalonego przemówienia premier Tusk uprawia to, co nazwano pornografią zbrodni katyńskiej („Pornografia zbrodni”, „Newsweek Polska”, 11.04.2010). „Panie Premierze – wołał do Putina – oni tu przecież są, oni w tej ziemi leżą. Oczodoły z ich przestrzelonych czaszek patrzą i czekają, czy jesteśmy zdolni do tego, aby przemoc i kłamstwo zamienić w pojednanie”. Nie tak się przemawia, gdy się chce pojednania. Dlaczego oczodoły czaszek leżących w mogiłach wojennych jak Polska długa i szeroka nie patrzą na Tuska i niczego od niego nie oczekują? Skoro mówi się już prawie wyłącznie o elitach, to czy oczodoły czaszek leżących w Palmirach są mniej wymowne? Do czego ma naprawdę prowadzić to realne i wyobraźniowe ekshumowanie zwłok sprzed dziesięcioleci, które w Polsce powszednieje jako rytuał? W Hiszpanii za podobne
Tagi:
Bronisław Łagowski









