Czy Polacy wyjdą na ulice? Na razie nie wierzą, by to coś dało… Stoczniowcy ze Szczecina manifestują na ulicach miasta, w Białymstoku mamy głodówkę załogi jednego z zakładów, na ulicach Warszawy demonstrują pracownicy fabryki kabli w Ożarowie. Na 25 czerwca OPZZ zapowiedziało wielką manifestację w Warszawie, a Samoobrona na ten dzień zapowiedziała blokady głównych dróg w kraju. Czyżbyśmy wchodzili w okres gwałtownych protestów społecznych? Czy poziom frustracji przekroczył już granicę krytyczną? Proces niezadowolenia Polaków narasta od kilku miesięcy. W badaniach CBOS ponad 54% Polaków uważa, że strajki i protesty będą się nasilać, a 21% przewiduje, że dojdzie do poważnego konfliktu społecznego. Jednocześnie, mimo tych przewidywań, ponad połowa ankietowanych (58%) jest zdania, że w obecnej sytuacji podejmowanie strajków w gruncie rzeczy nic nie daje, w skuteczność podobnych akcji wierzy ledwie co czwarty Polak. Mamy więc dziś zasadniczo inną sytuację niż latem 1999 r., kiedy Polskę sparaliżowała fala lepperowskich blokad. Wówczas więcej osób niż dzisiaj uważało, że strajki i demonstracje będą się nasilać, ale i więcej było przekonanych, że to najskuteczniejsza metoda na wywalczenie „swojego” (aż 47% Polaków uważało wówczas, że „tylko za pomocą strajków można coś osiągnąć”). Czy będzie wielki konflikt? Krzysztof Zagórski, dyrektor CBOS, pytany, czy wchodzimy w okres gwałtownych protestów społecznych, zachowuje sceptycyzm. – Poziom niezadowolenia społecznego jest duży – mówi. – Nie jest jeszcze tak wysoki, jak był w końcowych miesiącach rządu Jerzego Buzka, ale zbliża się niebezpiecznie do tego poziomu. Trudno określić, jaki poziom niezadowolenia doprowadzić może do wybuchu społecznego. Nie sądzę, by w tej chwili Polacy byli skłonni do tego rodzaju działań. Skoro nie doszło do wybuchu w czasach bardzo źle ocenianego poprzedniego rządu, nie przypuszczam, by miało dojść do niego na wielką skalę już dziś. Polacy obserwując okupacje budynków publicznych, blokady, wysypywanie zboża, przyznają, że przyczyny tych protestów są uzasadnione, natomiast nie akceptują form protestu. Blokady i wysypywanie zboża podobają się niewielkim grupom, zdecydowanej mniejszości. Chociaż, oczywiście, wystarczy kilka procent potencjalnych uczestników, by cała sprawa stała się medialna, głośna na całą Polskę, a niewielkie w skali całego społeczeństwa grupy mogą skutecznie sparaliżować ruch drogowy. Tak więc protesty będą. Ale czy przerodzą się w protest o zasięgu ogólnopolskim – mam wątpliwości. Jerzy Głuszyński, prezes Instytutu Pentor, również nie przypuszcza, by Polskę mogła ogarnąć wielka fala masowych niepokojów. – Liczba ognisk zapalnych jest mniejsza niż w okresie koniunktury – przypomina. – Ale zmienia się ich charakter. Teraz mamy rzeczywiste dramaty jak Stocznia Szczecińska. W czasach koniunktury strajki, demonstracje, to nie była walka o chleb, lecz o interesy branżowe, o dodatek do tego chleba. Teraz jest inaczej. Dlaczego więc, skoro ludzie walczą już o chleb, a nie o dodatek do niego, czynią to z mniejszym zaangażowaniem niż parę lat temu? – Ujawniło się poczucie bezradności, rzeczywisty brak perspektyw – tłumaczy Głuszyński. – Poczucie beznadziejności bardziej skierowane jest do wewnątrz. To jest bardziej groźne. To jest apatia, która obezwładnia. Bo nie ma nadziei. Apatia Socjologowie podkreślają również, że zmieniła się perspektywa, w jakiej Polacy zaczęli postrzegać świat. Ważna stała się dla nich sytuacja ich zakładu pracy, codzienna krzątanina, natomiast cały świat elit staje się dla nich czymś obcym, innym. Systematycznie rośnie też grupa odrzucająca przemiany po 1989 r. Według badań Pentora, rok temu przewaga zwolenników przemian nad przeciwnikami wynosiła 11%, dziś tylko 1%. – Poziom niezadowolenia społecznego jest olbrzymi – mówi Jerzy Głuszyński. – Wszystkie instytucje, z wyjątkiem prezydenta, mają saldo potężnie ujemne, ludzie nie są zadowoleni z ich funkcjonowania. Jeśli chodzi o rząd, różnica między odsetkiem niezadowolonych z jego działalności, a zadowolonych, wynosi 54%, jeśli chodzi o Sejm – to aż 62%. A przecież został on przez tych ludzi wybrany! Żyjemy w kraju, w którym instytucje odpowiedzialne za ład demokratyczny, są nieakceptowane. Odsetek nie akceptujących te instytucje przewyższa odsetek ludzi rzeczywiście biednych mających prawo do frustracji. Upowszechnia się zjawisko alienacji instytucji demokratycznych. Tworzy się w ten sposób społeczna próżnia. I teraz pytanie: kto









