Rząd PiS robił wszystko, żeby nie sprowadzić do kraju repatriantów ze Wschodu
Bez echa przeszedł raport Najwyżej Izby Kontroli „Realizacja przez organy państwa zdań związanych z repatriacją” – mimo że ustalenia kontrolerów NIK są wstrząsające.
Pokazują bezwład, indolencję i arogancję pisowskich rządów.
Temat repatriacji stał się głośny wraz z upadkiem PRL, gdy postsolidarnościowe partie upomniały się o potomków Polaków, którzy w czasach represji stalinowskich zostali deportowani z Kresów, głównie do Kazachstanu, ale i do innych republik środkowoazjatyckich ZSRR. Jednak dopiero w 2000 r., z inicjatywy marszałek Senatu Alicji Grześkowiak (rządziła wtedy koalicja AWS-UW), uchwalono specjalną ustawę o repatriacji. Przewidywano wówczas, że do Polski przybędzie ok. 50 tys. osób, i założono optymistycznie, że większość osiedli się w ciągu trzech lat obowiązywania ustawy.
Zaproponowany akt prawny nie był doskonały, ale dawał nadzieję, że chętni będą mieli choć trochę ułatwiony przyjazd do Polski, przebrnięcie przez machinę biurokratyczną, a potem osiedlenie się w „starej” ojczyźnie. Przeciwny ustawie był premier Jerzy Buzek. Szef rządu twierdził, że Polski nie stać na zapewnienie repatriantom mieszkań, pracy i ochrony socjalnej, poza tym takie faworyzowanie wybranej grupy społecznej byłoby sprzeczne z konstytucją, zakazującą przecież dyskryminacji obywateli RP.
Ci najbardziej zdeterminowani repatrianci mimo wszystko przyjeżdżali nad Wisłę, nie oglądając się na polskie władze. Istotną rolę odgrywały samorządy, które nowym obywatelom RP zapewniały mieszkania, zatrudnienie i pomoc w aklimatyzacji, lecz była to kropla w morzu potrzeb. Co roku do Polski przyjeżdżało średnio kilkadziesiąt osób ze Wschodu.
W 2010 r. o repatriantów upomniało się PiS, a właściwie Jakub Płażyński. Syn byłego marszałka Sejmu Macieja Płażyńskiego zebrał ponad 215 tys. podpisów pod obywatelskim projektem ustawy ułatwiającej repatriację. „Jeśli nie zmienimy tempa repatriacji, niektórzy mogą jej nie doczekać. Mój ojciec uważał, że to obowiązek nas wszystkich”, mówił w Sejmie. Projekt ustawy ugrzązł jednak w komisjach i nie został ostatecznie rozpatrzony.
O repatriantach politycy przypomnieli sobie w 2015 r. podczas kampanii wyborczej. Kandydatka PiS na premiera Beata Szydło zadeklarowała, że jeśli jej partia wygra wybory, to w ciągu pierwszych 100 dni działania nowego rządu zostanie uchwalona nowa ustawa o repatriacji – ta, którą forsował Jakub Płażyński. „My podejmiemy wszelkie działania, by (…) doprowadzić do










