Najczęściej gwałtownych zmian domagają się młodzi ludzie. W różnych epokach historycznych to młodzi byli motorem wszelkich rewolucji. Tak było w czasie Komuny Paryskiej, kiedy na barykadach ginęli 16- i 17-latkowie. Podobnie było w Hiszpanii w 1936 r., gdzie na pomoc hiszpańskiej republice śpieszyli młodzi antyfaszyści z całej Europy. Tak było także podczas rewolty 1968 r., gdzie studenci kierowali się hasłem: „Bądź realistą, żądaj niemożliwego”. Ostanie gwałtowne demonstracje w Grecji potwierdzają jedynie tę regułę. Protesty przeciwko cięciom socjalnym, obniżeniom wydatków na edukację, komercjalizacji nauki spowodowały wyjście na greckie ulice tysięcy uczniów, studentów i młodych robotników pod czerwonymi i czarno-czerwonymi flagami wolnościowej lewicy. Zabicie młodego anarchisty, który dołączy z pewnością do listy świętych męczenników lewicy, jedynie podgrzało atmosferę. W ten sposób obok legendy Sacca i Vanzettiego (sądzonych i straconych w USA wbrew światowej opinii publicznej w latach 20. XX w. anarchistycznych robotników włoskiego pochodzenia), Carla Giulianiego (nastolatka zastrzelonego przez policję podczas protestów alterglobalistów w 2001 r. w Genui) wśród najbardziej znanych ofiar kapitalistycznego państwa znajdzie się również zastrzelony przez umundurowanego stróża prawa Alexandros-Andreas Grigoropoulos. Jeśli ktoś w Polsce chciałby pisać „czarną księgę kapitalizmu”, wspomniane nazwiska dobrze do niej pasują. Obok listy nazwisk setek tysięcy innych ludzi, którzy zginęli od XIX w. w kopalniach, fabrykach, więzieniach, komisariatach i obozach koncentracyjnych prawicowych dyktatur (poczynając od Franco i Salazara, poprzez wspieraną przez CIA grecką dyktaturę pułkowników, na reżimie Pinocheta kończąc). Na marginesie warto wspomnieć o sposobie ukazywania greckich protestów w polskich mediach – większość relacji nawet nie starała się pokazać społeczno-politycznego kontekstu wydarzeń. Trudno było usłyszeć w telewizji, że jest to sprzeciw wobec polityki prawicowego rządu, reformy systemu emerytalnego czy korupcji elit władzy. Być może skojarzenia z polską rzeczywistością byłyby zbyt duże. Komisarze polityczni z polskich środków masowego przekazu, zachowujący niezwykłą czujność, nie mają jednak czego się obawiać. Polska młodzież nie chce robić rewolucji, tylko marzy o kredycie na własny kąt w betonowej klatce. Nie czyta Marksa ani Bakunina, tylko podręczniki w stylu „jak zrobić karierę i być lubianym przez szefa”. Studenci nie okupują swoich uniwersytetów, tylko grzecznie stoją w kolejkach w siedzibach zachodnich koncernów, gdzie poddawani są poniżającej selekcji. Cała ta maskarada służy zdobyciu upragnionego etatu, który ma zapewnić im „sukces i spokój”. Mimo że większość młodych ludzi w Polsce może być ze względu na swoje zarobki określana mianem „pokolenia 1500 brutto”, to jednak nie stanowi w sensie socjologicznym żadnego pokolenia, ponieważ nie ma jakichkolwiek wspólnych przeżyć zbiorowych. Zdecydowanie częściej młodzi w Polsce nauczeni reguł wyścigu szczurów wybierają samotną strategię eliminacji pozostałych konkurentów niż wspólną walkę o lepsze życie. W swych działaniach potrafią być bezwzględni niczym pilni studenci wolnorynkowych doktryn. Ich kiepskie zarobki nie czynią z nich działaczy związków zawodowych, ale wieloetatowych pracowników. Generalnie polityka i sprawy publiczne młodych w Polsce nie interesują – nawet jeśli decyzje polityczne wpływają na ich życie każdego dnia. Ostatnio znajomy wykładowca z politologii ubolewał, że nawet wśród jego studentów przeważają apatia i obojętność polityczna. Zamiast nowych idei młodzi wolą nowe gadżety wciskane im przez reklamy i kulturę masową. Marks istnieje w ich głowach tylko poprzez skojarzenie z witryną sklepu Marks and Spencer, a wolność wyboru kojarzy się z zakupami w hipermarkecie. Solidarność z protestującymi przeciwko likwidacji wcześniejszych emerytur? W żadnym wypadku. Przecież to tylko „rozleniwieni związkowcy” i „sieroty po komunie”. Pokolenie wychowane na telewizyjnej papce choć samo ostro dostaje po głowie i innych częściach ciała, nie zdaje sobie sprawy, że pewnych spraw władza nie daje za darmo, że trzeba je wywalczyć w zbiorowym działaniu. Trudno, żeby istniała inna świadomość, jeśli jakakolwiek niezależna kultura młodzieżowa została w Polsce już dawno pogrzebana, a miejsca dawnych klubów studenckich będących wylęgarnią alternatywnej kultury zajęły komercyjne lokale nastawione wyłącznie na zysk. Ci, którzy chwalą się rosnącą liczbą studentów w Polsce oraz osób z wyższym wykształceniem, powinni dostrzec, że nie idzie za tym ani większa demokratyzacja, ani zaangażowanie w sprawy obywatelskie, ani też działania reformujące polską









