W Polsce 200 tysięcy cudzoziemców pracowało w ubiegłym roku na czarno. Tych legalnych było około 20 tysięcy Zalety “ruskiego”, który pracuje na czarno w Polsce: pracowity, zdyscyplinowany, tani. Za wybudowanie domu w stanie surowym ekipa czterech Ukraińców dostaje 20 tys. złotych. Górale spod Nowego Sącza żądają dwa razy tyle, firma z Warszawy – 60 tys. złotych. Inne zalety: zrobi wszystko, co mu się każe, je niewiele i szybko, pije zawsze, ale nigdy nie zawala roboty. Zalety “ruskiej”: cicha, szybka, nie skarży się, pracuje na akord znacznie lepiej od bezrobotnej Polki spod Siedlec. Szuka się ich przede wszystkim do sprzątania mieszkań i szycia. Ogłoszenia są w prasie lub informacje roznoszą się pocztą pantoflową. Dobrzy robotnicy też są polecani lub sami pakują się do łady i jeżdżą po placach budów, szukając pracy. Kilka lat temu przyjeżdżali na chwilę. Wracali do siebie i żyli jak panowie. Teraz rzadziej wracają. Siedzą w Polsce po parę lat i przeważnie przejadają pieniądze. Decyzja o powrocie jest dramatyczna. Przyjedzie inny i zabierze miejsce. Iwan, pracownik na budowie, jest przekonany, że przed nim lepsza przyszłość. – Lepiej więc pilnować tych “swoich” Polaków. Bo co ja na tej Ukrainie będę robił? Jakiś biznes? E tam, zaraz rozkradną, ludzie nie mają pieniędzy, lepiej jest u was. Bogacicie się i my wam pomagamy. Jan W. jest właścicielem niewielkiej fabryczki produkującej meble biurowe. – “Ruskich” w mojej okolicy jest bardzo dużo – mówi. – Od czterech lat w mojej firmie pracuje rotacyjnie (“Lubią skurw… do domu jeździć!”) 20 “ruskich”. To są właściwie Ukraińcy, ale tak już się przyjęło ich nazywać. Znalazłem ich przez znajomego, który pracuje we Lwowie. Ściągnąłem do siebie i dałem pracę, wyżywienie i kwaterunek. Płacę im o dwadzieścia procent mniej niż Polakom. Są wydajniejsi, dokładniejsi i nawet po pijackim wieczorze się nie skarżą, gdy muszą zasuwać przez 10 godzin. Dzięki nim jestem konkurencyjny i wygrywam przetargi. Gdy trzeba, wożę ich do lekarza, w zimie mają ciepło, czasami funduję im “bibkę”. Firma pana W. to dwie hale produkcyjne, domek zamieniony na biuro i dwa baraki z desek ocieplone watą szklaną. – W tych barakach mieszka “moja przyczyna sukcesu”, czyli 20 “ruskich”. Piotr D. ma 2 warsztaty samochodowe pod Warszawą. Wybudował je, gdy wrócił z pracy w Niemczech. Przez swoich Ukraińców jest nazywany “bauerem”. – Przeważnie pracuje u mnie 5, czasami 8 “ruskich”. Musiałem ich sobie najpierw wychować. Niepunktualni, brudni, lubili mieć swoje zdanie. Zwłaszcza Wowa, który u siebie był inżynierem. Ten to się lubi mądrzyć. Parę razy huknąłem na niego i teraz wie, gdzie jego miejsce. W lecie zabieram swoich pracowników na działkę. Ostatnio zbudowali mi domek na narzędzia, szopę i wykopali niewielki port. Piotr, podobnie jak pan W., też dba o swoich pracowników. – Trzeba ich trzymać mocną ręką, ale w miarę delikatnie. Tak, żeby nie poszli ode mnie. “Nowych” nie brakuje. Wystarczy przejechać się rano ulicą Grochowską w Warszawie. Przed Powiatowym Urzędem Pracy, obok salonu Mercedesa, stoją Ukraińcy i Białorusini i czekają na takich jak producent mebli, Jan W. lub Piotr D. Tylko że tacy tam praktycznie nie przyjeżdżają. Boją się nie sprawdzonych. Wolą tych, których im polecił znajomy lub których sami wychowali. Raj za czystymi szybami Jura jest Ukraińcem z Łucka. Ma 41 lat, z zawodu jest muzykiem. Na Ukrainie zostawił kochankę, ale jak mówi, “teraz to już nie jest taka pewna informacja”. Kilka lat temu handlował sznurkami i workami w Chełmnie. Teraz handel już się nie opłaca, więc Jura od trzech tygodni stoi przy pośredniaku na Grochowskiej. Przez ten czas ani razu nie trafiła mu się robota. Przyjechał do Warszawy, gdy skończyła się praca u rolnika przy suszeniu cebuli. Dostawał 2,5 złotego za godzinę. Na skwerku przy pośredniaku Jura stoi do dwunastej. Najwięcej samochodów podjeżdża w poniedziałki i wtorki. Do delikatnej roboty np. murarki bierze się Polaków z drugiej grupki. Gdy trzeba wykopać rów, posprzątać albo wynosić gruz, najlepszy jest Ukrainiec. – A tobie nie trzeba pracownika? Pójdę nawet na trzy godziny za 4 złote. Jura twierdzi, że Polacy
Tagi:
Grzegorz Warchoł









