Polskie zmagania z rosyjskim kompleksem

Polskie zmagania z rosyjskim kompleksem

Książka Bronisława Łagowskiego „Polska chora na Rosję” to głos trzeźwości w pijanym domu

Polskie myślenie o polityce światowej jest stadne, powierzchowne, nierzadko też, jak ostatnio, wysoce emocjonalne, a nade wszystko zaściankowe. W wymiarze strategicznym nie ma czym się chwalić, nie ma powodów do dumy. Tym bardziej że dzieje się to w czasach, gdy pojawiają się poważne powody do głębszej refleksji, a nawet zmartwienia. W Białym Domu zasiadł Donald Trump, który z punktu widzenia dotychczasowych, liberalnych w polityce i neoliberalnych w ekonomii, dogmatów zachowuje się jak słoń w składzie porcelany, podważając je na zawołanie. Na całym świecie, u nas też, przychodzi czas strategicznego i geostrategicznego namysłu, a nie pięknoduchostwa i bujania w obłokach, czego w Polsce mamy aż w nadmiarze.

Chroniczna skaza

W takim kontekście pojawienie się książki Bronisława Łagowskiego „Polska chora na Rosję” trzeba uznać za wydarzenie rzadkiej urody i mocy – głos trzeźwości w pijanym domu. Owszem, jeśli chodzi o Rosję i Wschód, ma jeszcze Łagowski intelektualnego i duchowego druha, Andrzeja Walickiego, którego kilka tekstów włącza nawet do tego tomu na równi ze swoimi. Tyle że Walicki, również w publikowanych pamiętnikach i listach, jest – by tak to ująć – mocno akademicki, podczas gdy Łagowski ma temperament polemisty i cięte pióro felietonisty, często ostre niczym skalpel chirurga. Fakt, że na okładce pojawia się pochlebna opinia o nim samego Kisiela, jest tego potwierdzeniem.

Ten tom, podobnie jak poprzednie, to zbiór felietonów, publikowanych głównie na łamach PRZEGLĄDU, z ok. 20 ostatnich lat. Długa perspektywa, na dodatek podporządkowana tematycznie tytułowej Rosji (z całym Wschodem jedynie w tle, no, może nieco inaczej jest w przypadku Ukrainy), pozwala nam Autora zrozumieć, jeśli się zechce.

Z tym chceniem bowiem może być kłopot. A to dlatego, że Łagowski nie pozostawia na polskim myśleniu o Wschodzie suchej nitki. Już w lutym 2005 r., a więc gdy u władzy była koalicja skupiona wokół SLD, nasz Autor w sprawie tamtej polityki wydaje wyrok: „Polska przechodzi stopniowo pod władzę politycznych ignorantów, ludzi niemających poczucia rzeczywistości”. A po paru latach, w kwietniu 2008 r., gdy rządzi PO, dodaje: „Polską rządzą ludzie, którzy nie interesują się poważnie tym, co się w świecie dzieje i zmienia, którzy nie potrafią odróżnić rzeczy ważnych od spraw drugorzędnych, realnych faktów od medialnej propagandy, wytartych symboli od empirycznych stanów rzeczy”.

Nie jest to więc wyłącznie przypadłość obecnie nam panujących w Warszawie, lecz skaza, by tak rzec, chroniczna, endemiczna i daleka od upartyjnienia. Nasz kłopot z Rosją ma zdecydowanie ponadpartyjny wymiar. Nawet gdy u władzy była lewica, starała się – jak wielokrotnie powtarza Łagowski – przypodobać tym, którzy faktycznie rządzili po 1989 r., czyli dwóm nurtom Solidarności. Wpadliśmy w syndrom ładnie brzmiący językowo, ale przeklęty politycznie, ujęty terminem PO-PiS.

Dlatego we wrześniu 2009 r. Łagowski pisze tak: „Obóz rządzący w Polsce, reprezentowany w równym stopniu przez prezydenta Komorowskiego, jak przez prezesa Kaczyńskiego…”. Po czym stwierdza lub analizuje działania obozu władzy, ale gorzko notuje, że chociaż jest on wewnętrznie mocno skłócony, funkcjonuje w jednym duchu. Jakim? Tu też Autor daje odpowiedź: dzieje się to „w Polsce, gdzie najwyższym wzorem polityki jest przelew krwi, najczęściej swojej”. Innymi słowy, zazwyczaj rządzi u nas nieodpowiedzialność, brak poczucia rzeczywistości, chciejstwo, malkontenctwo albo częsty w życiu publicznym i w mediach tryb postulatywny („Putin powinien”), który kastruje realia.

W efekcie nasz głęboki antyrosyjski kompleks, przykryty frazesami i karmiony ksenofobią, jest nadrzędny i wygląda tak, jak to celnie ujął Łagowski: „Podział ideowy będzie przebiegał między prymitywną i ślepą rusofobią »Naszego Dziennika« a poprawną, jadowitą i świadomą celu rusofobią »Gazety Wyborczej«” (podkreślmy, to słowa napisane w październiku 2008 r., a nie dziś). Skąd to się bierze? A stąd. Kto jest dziś – zdaniem Łagowskiego – polskim „Narodem” teraz, w czasach pokoju i demokracji? „Post-Solidarność”, nikt więcej. Nie jesteśmy na razie w stanie wyrwać się z tego insurekcyjnego w duchu i przesłaniu klinczu politycznego, ideowego, a nawet mentalnego.

Nowy wiatr

Dlatego dziś, gdy klasę rządzącą w Warszawie ponownie ogarnęło ideowe i moralne wzdęcie, przesłaniając trzeźwy umysł, warto przytoczyć przenikliwe słowa Autora: „Gdyby polscy politycy rzeczywiście wierzyli w to, co mówią o Rosji, toby tego nie mówili. Jeżeli uznaje się blisko położone państwo za groźne mocarstwo imperialistyczne, podstępnie lub jawnie dążące do pozbawienia niepodległości narody sąsiednie, lub że w inny sposób chce im zaszkodzić, to z tego wynika nakaz oględnego wyrażania wrogości w stosunku do tego mocarstwa, aby nie ściągnąć na swój kraj odwetowych szykan”.

To słowa szczególnie cenne, w chwili gdy w Białym Domu, a więc u naszego największego (i jedynego – poza Orbánem?) sojusznika, wieje nowy wiatr, a na scenie globalnej dochodzi do wstrząsów sejsmicznych. Jeśli wierzyć zapewnieniom, a nawet pierwszym dekretom Trumpa, wkracza ponownie na scenę złowroga dla nas logika dyktatu wielkich mocarstw i układania się między nimi, bez oglądania się na małych, organizacje międzynarodowe czy obowiązujące dotąd reguły. W grze będzie tylko nagi interes i narodowy egoizm? My już coś na ten temat wiemy z historii, nieraz bywaliśmy ofiarą układania się wielkich.

Tematem wiodącym u Łagowskiego jest tytułowa Rosja, ale czas jego aktywności pisarskiej przypada też na konflikt na Ukrainie, a wcześniej demonstracje na kijowskim Majdanie, a nawet pamiętną pomarańczową rewolucję. Nie da się ukryć, że o ile podejście Łagowskiego do Rosji zawiera sporo empatii, o tyle wobec Ukrainy ma on sporo uprzedzeń. To szersza i głębsza kwestia godna polemiki.

Bronisław Łagowski nie zostawia suchej nitki na naszych ekspertach od Wschodu, batoży ich często, chyba nie do końca i nie zawsze słusznie. Śmiem twierdzić, że spod piór chociażby znakomitych fachowców Ośrodka Studiów Wschodnich wyszło jednak wiele cennych ekspertyz, a co z nimi zrobiła nasza klasa polityczna, to już inna kwestia. Owszem, Autor ma rację, uderzając mocno w polskie elity rządzące i mainstream w mediach, pełen zawiści, komunałów i uprzedzeń wobec tych na Wschodzie, począwszy od Rosjan, ale z niektórymi uogólnieniami byłbym wstrzemięźliwy.

Ukraiński nacjonalizm czy odradzający się kult Stepana Bandery nie mogą być nam, Polakom, obojętne, na co Łagowski słusznie i po wielokroć zwraca uwagę, biczując za brak wnikliwości i przenikliwości nasze elity (polityczne, medialne, a nawet intelektualne). Na szczęście akurat na tym polu ostatnio wyraźnie się zmienia. Budzimy się z proukraińskich sentymentów i snów, widać objawy otrzeźwienia, a w wielu przypadkach rosnącej fachowości i trzeźwego osądu (chociaż, niestety, także złych emocji, z odmiennym od dotychczasowych znakiem).

Na przykład rzeź wołyńską i naszą trudną najnowszą historię z Ukraińcami solidnie opisał Grzegorz Motyka, nie będąc bynajmniej autorem odosobnionym, a Wojciech Smarzowski dał nam wybitny artystycznie i raczej solidny historycznie film o Wołyniu, chociaż brak tam prawdy, że to Rosjanie, Armia Czerwona i NKWD, gdy szli na zachód, rozjeżdżali UPA najbardziej. Ukraiński nacjonalizm, wcześniej zamiatany pod dywan, co często wypomina Łagowski, wreszcie jest przez nas brany pod uwagę. Coś się dzieje, a lekkoduchostwo w podejściu do niepodległej Ukrainy, płynące z kanonu „samodzielna Ukraina to osłabiona i nieimperialna Rosja”, powoli i przynajmniej w niektórych kręgach zastępują znamiona trzeźwości (próbę zastępowania Ukrainy w roli antyrosyjskiego bufora reżimem Łukaszenki może raczej zmilczmy, bo to przejaw tej samej antyrosyjskiej gorączki, tak dobrze zdefiniowanej przez Łagowskiego).

Ukraina, tak jak Rosja, wymaga od nas głębszego namysłu. Jej destabilizacja to nasz kłopot, jej słabość – również. Natomiast złe stosunki Kijowa z Warszawą to strategiczny cel Moskwy. Teraz, gdy Ameryka przestaje (przestała?) być wszechpotężna, czego najlepiej dowodzi slogan wyborczy jej nowego prezydenta, by ponownie uczynić ją wielką (czyim kosztem?), uciekanie w stereotypy jest chowaniem głowy w piasek. Łagowski od takich stereotypów jest daleki, ale inni nie. Toteż gdy cytuje Dmowskiego, nazywającego Ukrainę nie zbawieniem, lecz wrzodem Europy, może być opacznie zrozumiany. A obawiam się, że nie wszyscy dobrze go też zrozumieją, gdy w innym miejscu, z częstą u niego zgryźliwością, radzi: „Trzeba zbadać, który z »czterech śpiących« w Warszawie jest Ukraińcem, i tego zostawić na pomniku”.

Takie poglądy, co częste u tego Autora, to dla polskich elit rządzących i medialnych anatema. Łagowski nie ma szans być w głównym nurcie, a tym bardziej stać się doradcą jakichś decyzyjnych kręgów (choć bardzo na to zasługuje, lecz trzeźwo się o taki status nigdy nie ubiegał). Jednakże jego nieortodoksyjne, a tak przenikliwe sądy warto brać pod uwagę, przynajmniej dzisiaj, gdy poprzedni kanon się chwieje, a przyszłość staje nieprzewidywalna, co Polskę, kraj mimo wszystko buforowy, znowu stawia w przeciągu dziejów.

Putin: łobuz nam nie w smak

Dokładnie teraz, na tym wielkim dziejowym zakręcie, bo znowu mamy z takim do czynienia jak w momencie upadku ZSRR, nie jest obojętne, kto będzie nami rządził – tu, w Warszawie, ale też w Berlinie, Brukseli czy Waszyngtonie. Jak jest teraz – widzimy. A co będzie jutro? Nikt nie wie. Tymczasem w Rosji, niejako na przekór nam i naszemu chciejstwu, nadal miłościwie panuje nowy car Władimir Władimirowicz, jeszcze wzmocniony kryzysem ukraińskim oraz – co bardzo nam nie w smak (Łagowski jak zwykle ma na ten temat odmienne zdanie) – przejęciem kontroli nad Krymem. Czy wraz z zachwianiem liberalnej demokracji, a wcześniej neoliberalnego rynkowego fundamentalizmu, nadchodzi pora asertywnych i charyzmatycznych wodzów, których cała paleta właśnie wkroczyła na wielką scenę: Donald Trump, Xi Jinping, Recep Tayyip Erdoğan, Viktor Orbán, Rodrigo Duterte, Jarosław Kaczyński wreszcie? Każdy z nich rządzi twardą ręką i każdy na swój sposób, to wiemy, nie jest pozbawiony mankamentów. Podobnie jak – to też doskonale znamy z historii – muszą nas zastanawiać i martwić rządy jednostki, które przecież tyle szkód w dziejach narobiły.

Wszelcy wodzowie mają zazwyczaj własną wizję dalszego rozwoju kraju, a nawet świata. Nie do końca jednak musi ona być przez wszystkich podzielana. Tak było w historii i tak jest teraz. Tacy przywódcy, kreujący się na twardzieli, budzą skrajne emocje. Zamiast łączyć i jednoczyć – dzielą społeczeństwa, a jeszcze bardziej elity, dla części których są wcieleniem populizmu, nacjonalizmu i autokracji. Nie są liberalnymi demokratami, to pewne. Dopiero historia oceni, jaką spuściznę po sobie pozostawią. Dziś trudno o konsensus czy jakikolwiek wspólny pogląd na ich temat, tak ostro kołyszą nastrojami, tak mocno polaryzują.

Władimir Putin, raczej przez Łagowskiego ceniony niż ganiony (co już skazuje go w Polsce na bytowanie na skraju dyskursu publicznego i medialnego), jest w tym barwnym gremium wręcz archetypem. Jednakże zbywanie go epitetami, co nagminnie robią polscy politycy i dziennikarze, a co z pasją eksponuje Łagowski, nic nie daje, jest nie tylko przeciwskuteczne, ale i jałowe, świadczy o naszej bezsilności wobec jego skuteczności. Nad tym, dlaczego Putin tak długo rządzi i dlaczego wciąż jest u siebie tak popularny, trzeba się zastanawiać i wyciągać głębsze wnioski. Nie wolno ich sprowadzać do ocen moralnych, że zachowuje się jak pies lub sfałszował kolejne wybory. Skuteczna polityka to trzeźwość, pragmatyzm, czasami cynizm, dobre rozeznanie rzeczywistości, a nie osądy moralne czy kadzenie. Wygląda na to, że Putin – oczywiście, że często wbrew naszym interesom! – jest mistrzem w tej pierwszej kategorii, za co Łagowski go docenia, podczas gdy nasze „elity” chętnie oddają się moralitetom, zadowalając się tym stanem, dobrym być może w psychologii, ale na pewno mało przydatnym w polityce.

Głos Stańczyka

Na okładce tego tomu umieszczono portret Stańczyka. To symbol i samoświadomość. Autor wie, że woła na puszczy, ale chce dać świadectwo prawdzie, ma poczucie racji. Twardo sprzeciwia się polskiemu kompleksowi wobec wielkiego wschodniego sąsiada i mocno bije w tak zakorzenioną polską tradycję romantyczno-mityczno-insurekcyjną. Kpi z tych, co nawołują do walki, i prześmiewczo przepowiada im, a tym samym również nam, że gdy przegrają, bo nie mogą wygrać, pójdą w ślady poprzedników i uciekną na emigrację.

Książka Bronisława Łagowskiego, wybitna, choć u nas niejako z definicji będzie przez wielu uznawana za kontrowersyjną, pojawia się w momencie idealnym dla tego typu rozważań filozoficzno-geostrategicznych. Ameryka nie jest już wszechpotężna i walczy o swój status, przestając być Imperium Dobra i wzorcem wartości moralnych. Reżimy nieliberalne, jakkolwiek je definiujemy, rosną w siłę, a wraz z nimi – na dobre czy złe – rola jednostek w historii. Dotychczasowy światowy porządek łamie się i chwieje, a na miejsce poprzednich, dwubiegunowego (1945-1991) i „jednobiegunowej chwili” (1992-2008), powoli wchodzi ponownie ład wielobiegunowy, choć trwa ożywiony spór, ile tych biegunów będzie i kto tak naprawdę je stanowi. Jedno jest pewne: nie ma wśród nich Warszawy, a na pewno jest Moskwa. Warto to wziąć pod uwagę, a jeszcze lepiej – przeczytać Łagowskiego.

Można się z nim nie zgadzać. Ja też, patrząc ze Wschodu, tego dalszego (te słowa akurat piszę w Tajlandii), czasami chętnie wszedłbym z nim w polemikę (a znamy się, czasem z tych samych łamów, od lat, a nawet dziesięcioleci), ale jego jasnych i często ostrych jak brzytwa poglądów nie radziłbym ignorować. Ma Łagowski rację, gdy mówi, że Polska choruje na Rosję. Ma rację, gdy podkreśla, że po upadku chorego eksperymentu komunistycznego znaleźliśmy się w okowach tego samego, czy też podobnie myślącego o świecie zewnętrznym, obozu politycznego o insurekcyjnym rodowodzie. Ma rację, przywołując nas – jakże trzeźwo i przenikliwie – do porządku. My jednak traktujemy go jako kolejnego krakowskiego Stańczyka. Negujemy lub ignorujemy jego poglądy, bo uderza w struny dla nas bolesne albo z różnych względów niewygodne. Nie zważając na jego przestrogi, nadal chętnie bujamy w obłokach, śnimy o potędze, dopieszczamy się nawzajem w gronie marzycieli ignorantów, spychając nasz kraj coraz bardziej w kierunku zaścianka, a nie centrum, o którym bezustannie mówimy i marzymy.

Autor jest politologiem i sinologiem, znawcą Azji i Węgier, profesorem i dyrektorem Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego

Bronisław Łagowski, Polska chora na Rosję, Oratio Recta, Warszawa 2016

Wydanie: 07/2017, 2017

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy