Pomnik albo szubienica

Pomnik albo szubienica

Rivaldo, Ronaldo i spółka mieli w nosie oczywistość, że piłka nożna to gra zespołowa

Kiedy kilka dni przed niedzielnym finałem na International Stadium w Jokohamie okazało się, że wystąpią w nim reprezentacje Brazylii i Niemiec, mundialowa, burza zaczęła najwyraźniej tracić gwałtowność. Wcześniej ci najbardziej radykalni, jak chociażby dziennikarze argentyńskiego dziennika „La Nacion”, nawoływali nie tylko do unieważnienia mundialu, ale nawet do rozegrania go od nowa w neutralnym miejscu. Po sławetnym ćwierćfinale, w którym Koreańczycy ograli (na karne) Hiszpanów, pomocnik „pokrzywdzonych”, Ivan Helguera, nie zostawił na egipskim arbitrze Gamalu Ghandourze suchej nitki: – To wstyd i hańba, co wyprawiał sędzia. Po meczu pobiegłem po niego (tak, nie do niego, ale po niego), jednak koledzy zdołali mnie powstrzymać. Było mi wszystko jedno, bowiem to, co uczynił, było nie do przyjęcia. Okradł nas, oszukał, a przecież mistrzostwa są tylko raz na cztery lata. Moja złość była tak wielka, że nie dbałem o to, co się stanie.

Bajeczna technika egoistów

Dla obydwu ekip – Brazylii i Niemiec – był to siódmy finał, ale co ciekawe, obydwie utytułowane jedenastki w meczu decydującym o wywalczeniu Pucharu Świata zmierzyły się po raz pierwszy w historii. A przecież od pierwszego turnieju miną w lipcu już 72 lata… Podobnie jak Niemcom z Koreańczykami także podopiecznym Luiza Felipe Scolariego wystarczyło zdobycie jednej bramki, by zakwalifikować się do decydującej rozgrywki. Jeśli chodzi o technikę, niemal każdy z rywali „kanarkowych” ma prawo popaść w głębokie kompleksy. Jednocześnie niezrównani czarodzieje – także i podczas półfinału z Turkami – doprowadzali kibiców niemal do furii, marnując raz za razem wyborne sytuacje podbramkowe. Futbolowa bezmyślność, nieodpowiedzialna beztroska i przekraczający wszelkie wyobrażenia egoizm. Jakby Rivaldo, Ronaldo i spółka mieli w nosie oczywistość, że piłka nożna to praca zespołowa. Do tego wszystkiego oddawane od niechcenia strzały w kierunku bramki rywala. A przecież jeden z najdoskonalszych graczy w dziejach naszego futbolu, świętej pamięci Kazimierz Deyna wielokrotnie powtarzał: „Panowie, piłka nie jest od głaskania, ale od kopania”.
O powyższej zasadzie nie zapomnieli z pewnością Turcy, którzy swą postawą przyćmili nawet tak chwalony aż do ćwierćfinału Senegal. Zadecydowała o tym bezpośrednia konfrontacja na Nagai Stadium w Osace, na którym podopieczni trenera Senola Gunesa pokonali niesłychanie ambitnych Afrykańczyków 1:0. Złotego gola zdobył w 94. minucie ulubieniec wszystkich tureckich nastolatek, Ilhan Mansiz. Nie czekając, jak się skończy mundialowa przygoda, ogłoszono, że Gunes będzie miał wystawiony pomnik w Trabzonie. Poinformował o tym gubernator prowincji Adil Yzar. Do tej sytuacji pasuje jak ulał powiedzenie słynnego argentyńskiego trenera, Cesara Luisa Menottiego: „Albo czeka mnie pomnik, albo szubienica”.

Hiddink na prezydenta

Mimo że Korea nie awansowała do wielkiego finału, ani trochę nie osłabła popularność holenderskiego szkoleniowca Guusa Hiddinka, a raczej wręcz przeciwnie – systematycznie rosła. Jego zdjęcia znajdowały się wszędzie – w najprzeróżniejszych gazetach i reklamach. Jednocześnie zwiększyły się popyt i podaż na holenderskie towary: piwo czy doskonale znane i cenione żółte sery – z goudą na czele. Hiddink niezrównanym ambasadorem swego kraju? Ależ oczywiście! Już teraz Holandia stała się trzecim – po USA i Japonii – inwestorem w Korei. Co prawda, trener oficjalnie jeszcze tego nie ogłosił, ale jest tajemnicą poliszynela, że od nowego sezonu wraca do PSV Eindhoven, który kiedyś uczynił najlepszym klubem Starego Kontynentu (Puchar Europy w 1988 r.). Pojawiły się wreszcie głosy, że Hiddink powinien, i to z powodzeniem, ubiegać się o koreańską prezydenturę. Według tamtejszej konstytucji, mogłoby to jednak nastąpić najwcześniej w… 2007 r.
Nie od dzisiaj wiadomo, że lubimy zaglądać do cudzych portfeli. Prezes PZPN, Michał Listkiewicz, niedawno ujawnił, ile zarobili arbitrzy podczas pobytu w Korei i Japonii. Stawka dzienna wynosiła ok. 500 dol. Sędziowie jednak pobierali należność nie od rozpoczęcia mundialu, ale od momentu przybycia, czyli siedem dni przed inauguracją. Ci, którzy zostali do finału, zarobili po ok. 20 tys. dol. Wśród nich nasz liniowy, Maciej Wierzbowski, który występował z chorągiewką podczas półfinału Brazylia – Turcja. Przy okazji Listkiewicz przypomniał, że podczas Mondiale ’90 sędziował jako liniowy w półfinale i finale. Jak stwierdził, był to precedens, gdyż FIFA najprawdopodobniej chciała mu się odwdzięczyć za zorganizowanie arbitrom audiencji u papieża. Nie można także wykluczyć, że chciano zrobić przyjemność Janowi Pawłowi II.

Bez happy endu

W głośnej kontrowersji na linii: koreański gracz, Ahn Jung-Hwan – Perugia nie będzie happy endu. Przypomnijmy, że po strzeleniu przez Ahna złotego gola reprezentacja Italii odpadła z turnieju. Prezes włoskiego klubu oświadczył wówczas, że ten, kto wyeliminował Włochy, nie ma prawa grać w jego zespole. Kiedy emocje opadły, włoscy działacze ochłonęli i zaproponowali koreańskiej gwieździe podpisanie definitywnego kontraktu. Jak jednak poinformował agent zawodnika, Ahn odrzucił ofertę. Także definitywnie.
Lecą głowy, lecą – tak najogólniej można określić położenie oraz stan ducha przegranych reprezentacyjnych selekcjonerów po zakończeniu mundialowej kariery. W zdecydowanej większości spośród 32 zespołów panują nastroje frustracji i niespełnienia. Zawodnicy, którzy zawiedli, rozjechali się na urlopy i do swoich klubów, a ich byli szefowie przeżywają sądne dni. Rozliczenia nie ominęły Jerzego Engela, teraz trwają gorączkowe poszukiwania jego następcy. W gronie kandydatów najwyżej typowany jest Zbigniew Boniek…
„Przegląd Sportowy”

 

Wydanie: 2002, 26/2002

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy