Poprawność polityczna

Jeśli sprawdzą się przedwyborcze sondaże, według których trzema przodującymi obecnie partiami są Platforma Obywatelska, Liga Polskich Rodzin oraz Prawo i Sprawiedliwość, Polska stanie się najbardziej prawicowym państwem w Europie. W normalnych krajach demokratycznych rozkład sił pomiędzy prawicą a lewicą, jakakolwiek by ona była, jest mniej więcej pół na pół. Podobny układ widzimy w Parlamencie Europejskim, gdzie największymi partiami są chadecy i socjaliści. Na prawo od chadeków, przy prawej ścianie, stoją przeciwnicy Unii i nacjonaliści, którzy znaleźli się tutaj na znak protestu, na lewo od socjalistów, przy lewej ścianie, mieszczą się śladowi komuniści i Zieloni, którzy w wielu kwestiach są od socjalistów bardziej lewicowi. Nie chodzi mi o żadną arytmetykę wyborczą, ale o to, że tak wygląda obecnie normalne społeczeństwo. Połowa uważa, że ludzie powinni radzić sobie sami, bogatsi wygrywać z ubogimi, a prywatna własność jest święta i jedynie wydajna, druga zaś połowa jest zdania, że podstawa społeczeństwa to solidarność, silniejsi powinni pomagać słabszym, płacąc także wyższe podatki, a instytucje publiczne powinny służyć wszystkim, zaś utrzymywać je powinno państwo. Połowa uważa, że nad ładem ziemskim czuwa nieustannie Bóg Wszechmogący, który wtrąca się do wszystkiego, druga połowa jest zdania, że ma on poważniejsze zmartwienia, także na innych galaktykach, niż wieszanie krzyży w szkołach, dozorowanie, kto z kim kładzie się do łóżka i czy są to osoby odmiennej płci, albo pilnowanie aborcji. Połowa jest zdania, że jej naród jest najpiękniejszy i najmądrzejszy, przez co winien górować nad innymi, druga połowa sądzi, że inne nacje też mają rację bytu pod jednym niebem, a nawet na tej samej ulicy czy drzwi w drzwi. Otóż w Polsce, jak się okazuje, ten porządek przestaje funkcjonować. Rację ma tylko jedna strona i jej poglądy określają to, co stanowi „poprawność polityczną”, czyli niepisany zakaz mówienia rzeczy, o których każe się milczeć. Testem naszej poprawności politycznej jest obecnie wchodzący właśnie na nasze ekrany film Michaela Moore’a „Fahrenheit 9/11”. Film ten łamie kanony poprawności politycznej, mówiąc głośno, że prezydent Bush junior został prezydentem dzięki oszustwu wyborczemu, że rodzina Bushów prowadzi interesy z saudyjską rodziną bin Ladenów, której wyrodnym członkiem jest także Osama, że „wojna z terroryzmem” jest chwytem propagandowym, mającym pozbawić społeczeństwo amerykańskie jego swobód obywatelskich, że inwazja na Irak jest walką o ropę, którą zainteresowane są rodziny Bushów, Cheneyów i pani Condoleezza Rice, oraz że ta wojna jest makabrą, w której giną amerykańscy chłopcy, jeśli przedtem nie nauczą się strzelać do wszystkiego, co się rusza. Połowa Amerykanów przyjmuje to z aprobatą, połowa jest oburzona. Wygląda natomiast na to, że w Polsce oburzonych filmem Moore’a jest więcej niż połowa, co potwierdzają wyniki sondaży. Byłem na przedpremierowym pokazie „Fahrenheit 9/11” zorganizowanym przez TVN i połączonym z panelem dyskusyjnym, w czasie którego poseł Wrzodak (LPR) reprezentujący partię przeciwną wojnie w Iraku powiedział, że wojna ta wybuchła, dlatego że w otoczeniu Białego Domu są osoby, które chodzą w jarmułkach, na co nikt nie zareagował. Widocznie było to poprawne. Natomiast niepoprawne było to, że Moore zrobił propagandowy – jak go określano – film, psujący obraz naszego wielkiego sojusznika, a także naszego ideału, Ameryki Busha. Moore nie ukrywa, że jego film jest propagandowy. Chce, aby pod jego wpływem wyborcy wyrzucili Busha z Białego Domu i wybrali demokratów. Uważa, że prawem artysty jest dążyć do konkretnych celów politycznych, zdanie to podzielają Europejczycy, nagradzając Moore’a w Cannes, i amerykańscy demokraci, dając mu Oscara. Ale u nas okazało się, że robienie filmów propagandowych jest niepoprawne. W czasie II wojny światowej w Ameryce wielki reżyser Frank Capra („Ich noce” i in.) zrobił serię filmów propagandowych „O co walczymy” i należą one do klasyki kina. Propagandowymi filmami są „Pancernik Potiomkin” i „Pluton” o wojnie w Wietnamie, „Wszyscy ludzie prezydenta” o aferze Watergate i „Miasto Boga” o koszmarze życia w brazylijskich favelach, dzielnicach nędzy i bezprawia. Na wspomnianej dyskusji pamiętał o tym tylko pan Krzysztof Kłopotowski, którego kiedyś krytykowałem, a obecnie zwracam mu honor. Powiedział on także, że Moore miał odwagę przeciwstawić się amerykańskiemu establishmentowi medialnemu, który codziennie tłumaczy, że wojna w Iraku jest szlachetną misją narodową, a groźba terroryzmu jest tak wielka, że należałoby

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 31/2004

Kategorie: Felietony