Poseł na walizkach

Poseł na walizkach

Karbol w kieliszku, baranie jądro na talerzu, zgubiony bagaż,  “panienka” w drzwiach i dziecko w Zanzibarze

Kilku polskich parlamentarzystów wybrało się do Afryki. Jeden z nich, Tadeusz Iwiński z SLD, oderwał się na dwa dni od grupy i pojechał na służbowe spotkanie do Tanzanii. Wrócił cały podrapany. – Co ci się stało?! – zatroskali się koledzy posła i usłyszeli o straszliwej przygodzie, która go spotkała. Otóż gdy płynął promem z wyspy Zanzibar do Dar-es-Salaam, podeszła do niego młoda, atrakcyjna Murzynka. Najpierw przywitała się z nim wylewnie, a potem donośnym głosem zaczęła czynić mu wymówki, że nie płaci alimentów na ich wspólne dziecko. “Nie pamiętasz, jak spotkaliśmy się pięć lat temu w Rwandzie!?” – wołała. Na promie zapanowała cisza, a poseł osłupiał i tłumaczył rozzłoszczonej kobiecie, że go z kimś pomyliła. W odpowiedzi został mocno podrapany. Murzynka zażądała, tytułem rekompensaty za brak ojcowskiej opieki nad synkiem, 100 dolarów. Parlamentarzysta odmówił i wezwał na pomoc ochronę. W końcu pani została wyprowadzona. Okazało się, że w afrykańskich państwach zdarza się często, że jakaś kobieta chce “naciągnąć” białego obcokrajowca, wmawiając mu publicznie posiadanie z nią potomka. Zazwyczaj, chcąc uniknąć awantury, goście dają parę dolarów namolnej kobiecie, nasz parlamentarzysta był jednak twardy i nie poddał się nawet za cenę blizn po długich i ostrych paznokciach.

“Ściana płaczu” na Wiejskiej

Polscy posłowie jeżdżą w delegacje praktycznie wszędzie. Najczęstsze są wyjazdy posłów w ramach grup międzyparlamentarnych. Są to organizacje, które odpowiadają za kontakty i współpracę naszych posłów z ich kolegami na całym świecie. Grupy międzyparlamentarne mnożą się jak grzyby po deszczu. W Sejmie pierwszej kadencji było ich 32, w drugiej – już 46, a obecnie jest ich 66, niektóre są dość egzotyczne: na przykład grupa polsko-iracka, polsko-azerska, polsko-libańska, polsko-czeczeńska. Zauważalna jest pewna specyfika: posłowie lewicy wybierają kraje azjatyckie i wschodnie, należące niegdyś do bloku państw socjalistycznych. Prawica natomiast chętniej zapisuje się do grup współpracujących z krajami południowoamerykańskimi i zachodnioeuropejskimi. W Sejmie tej kadencji pos. Stefan Niesiołowski zainicjował powstanie grupy polsko-tajwańskiej, choć nasz kraj nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych z Tajwanem. Stefan Niesiołowski był już na tej wyspie – oczywiście, służbowo – dwukrotnie.
Na wyjazd posła zgodę musi wydać marszałek Sejmu. Bywa jednak, że pomimo marszałkowej aprobaty polityk ma kłopoty we własnej partii, bo opuścił istotne głosowanie. Przytrafiło się to między innymi Piotrowi Żakowi, byłemu rzecznikowi prasowemu AWS, który udał się do Izraela akurat wówczas, gdy AWS-owi dosłownie o mały włos zabrakłoby głosów do obrony przed dymisją ówczesnego ministra skarbu, Emila Wąsacza. – Urządzimy ci “ścianę płaczu”, jak wrócisz! – grozili Żakowi przez telefon koledzy.
– Wyjazdy sejmowe zazwyczaj nie są długie i należą do męczących. Niewiele się podczas nich zwiedza. Gna się ze spotkania na spotkanie, z konferencji na konferencję. Byłem niemal we wszystkich państwach na świecie i muszę przyznać, że najwięcej widziałem wówczas, gdy jako student z plecakiem przemierzałem Europę, Azję czy Amerykę – zapewnia poseł SLD, Tadeusz Iwiński, największy globtroter i lingwista wśród naszych parlamentarzystów. Jednak inni posłowie lubią nawet te krótkie i wyczerpujące wyjazdy służbowe, argumentując, że jest to często dla nich jedyna szansa zobaczenia Indonezji czy Filipin.

Zamiast krewetek – kiełbasa

Poseł Iwiński stara się ograniczyć podręczne walizki. Ale już na przykład ludowcy z PSL zabierają ze sobą chleb razowy, kiełbasę suszoną, polską wódkę i ogórki. Praktycznie są samowystarczalni. Pozostali członkowie delegacji patrzą na to ironicznie, ale czasami i z zazdrością. Tak było w Namibii, gdzie gościła grupa naszych parlamentarzystów, a między nimi senator PSL, Marian Cichosz, sowicie na afrykańską wyprawę zaopatrzony w kiełbasę. Gospodarze podawali do stołu frykasy w rodzaju strzykw i antylop, których nasi nie chcieli wziąć do ust. Głodowali więc, patrząc z zawiścią na senatora Cichosza, pochłaniającego zapasy z kraju. W brzuchu nie burczało też posłowi Jackowi Rybickiemu, który zajadał się antylopą onyx, twierdząc, że podobnie pyszne rzeczy mógłby jeść do końca życia.
Degustacja miejscowych potraw bywa czasami dla parlamentarzystów kłopotliwa. Brzydzą się tknąć uchodzących za przysmak małpich móżdżków, potrawki z psów czy baranich jąder. Problemy są zwłaszcza w Chinach, także z napojami alkoholowymi. – Nie ma nic obrzydliwszego niż chińska wódka konfucjańska, szczególnie tam ceniona. Śmierdzi jak karbol i pozostawia okropny smak w ustach – zapewnia nas pewien poseł AWS. Opowiada o wielkiej przykrości, która spotkała wicemarszałka Sejmu, Stanisława Zająca z ZChN. – Jako szef naszej delegacji nie mógł odmówić picia toastów wznoszonych nieustannie przez chińskich gospodarzy. Za każdym razem po opróżnieniu kieliszka wódki konfucjańskiej Zając się krzywił, a gdy jakiś Chińczyk znów wznosił toast, biedny marszałek bladł z przerażenia – usłyszeliśmy.
W smakowaniu zagranicznych dań niektórzy nasi posłowie wpadają w przesadę. Przytrafiło się to Sylwii Pusz z SLD. Wraz z trzema kolegami, najmłodszymi parlamentarzystami tej kadencji, została zaproszona do Niemiec. – Na kolację pierwszego dnia podano nieprawdopodobną ilość bawarskich potraw. Zasmakowała mi zwłaszcza golonka. Jadłam i jadłam. Żołądek już nie mógł, ale ja cały czas pożerałam niemal wszystko, co było na stole – opowiada Sylwia Pusz. Źle się poczuła już tego samego dnia po kolacji. – Nigdy w życiu tak nie chorowałam. A na drugi dzień rano lecieliśmy do innego miasta. Trudno opisać, jak cierpiałam w samolocie – mówi posłanka Pusz.
Najczęstsze kłopoty naszych podróżników z mandatami parlamentarnymi związane są ze zgubieniem po drodze bagażu. Taka przykrość spotkała niedawno posła Jacka Rybickiego. On wysiadł z samolotu gdzieś w Afryce, a walizka poleciała dalej. I poseł Rybicki 40-stopniowy upał musiał spędzać w ubraniach przystosowanych do chłodnej polskiej jesieni. Posłanka Elżbieta Adamska z AWS miała podobną przygodę w Korei Północnej. Jej bagaż także się zawieruszył. Na pięć dni została w tej garsonce, w której przyleciała. W komunistycznej Korei trudno jest kupić nie tylko coś szykownego, ale w ogóle cokolwiek, więc pani poseł musiała pożyczać dessous od kobiet pracujących w naszej ambasadzie.
Podczas zagranicznych wojaży polscy parlamentarzyści nie tylko uczą się nowych obyczajów, lecz także pokazują innym nasze tradycje . – Ja przyczyniłem się nawet do dużego kroku naprzód, jaki zrobiła kultura japońska – twierdzi z dumą wicemarszałek Sejmu, Franciszek Stefaniuk z PSL. Otóż, zdaniem marszałka, w Japonii jest tak, że to raczej kobiety usługują mężczyznom, a nie odwrotnie. On natomiast pokazał Japończykom, że może być odwrotnie. – Gdy przyjechaliśmy do dzielnicy handlowej Tokio, samochód zatrzymał się w miejscu, w którym chodnik był odgrodzony od jezdni barierką. Trzeba było ją obejść, ale ja przeskoczyłem przeszkodę. Pani, która opiekowała się polską delegacją, miała zbyt wąską spódnicę, by to zrobić. Bidulka raz podnosiła jedną nogę, raz drugą. I nic. Więc ja ją wziąłem na ręce i przeniosłem – ujawnia marszałek.

Pokusa w drzwiach

Obyczaje naszych parlamentarzystów są niejednokrotnie kontrowersyjne. Zwłaszcza całowanie w rękę pań. – Nie należy tego czynić. Zwłaszcza w Europie Zachodniej i w Ameryce Północnej. A już na pewno nie w krajach arabskich! – twierdzi poseł Iwiński. Jednak Franciszek Stefaniuk się nie zgadza: – Ja całuję kobiety w rękę zawsze i bardzo im się to podoba. Rita Suessmuth, przewodnicząca niemieckiego parlamentu, była zachwycona i sama podstawiała mi dłoń do ucałowania.
Zadowolony z naszego obyczaju nie był natomiast pewien szejk arabski, który na polskiego posła, całującego po kolei każdą z jego sześciu żon, patrzył z chęcią mordu w oczach.
Katoliccy posłowie uskarżają się, że gdy muszą mieszkać w hotelach, zwłaszcza w Moskwie i Bangkoku, narażeni są na namolność ze strony miejscowych prostytutek. – Jedna w Moskwie to nawet wsadziła nogę między drzwi, bym nie mógł ich przed nią zamknąć. I jeszcze mówiła: “Mileńki mój”! – opowiada z oburzeniem pewien nasz rozmówca z AWS.

Z dietą nielekko

Nasi posłowie aktywnie działają w międzynarodowych formacjach, są członkami Zgromadzenia Parlamentarnego w Strasburgu, czy też Unii Międzyparlamentarnej, która organizuje spotkania parlamentarzystów z całego świata w różnych jego zakątkach. To także wiąże się z wyjazdami. Zwłaszcza że posiedzenia Zgromadzenia Parlamentarnego Europy są zwoływane dość często i nasi delegaci mają okazję dobrze poznać Strasburg. – Polscy politycy spędzają czas w kawiarni “Pierestrojka” w Strasburgu. Rozmawiamy albo gramy w szachy. Jesteśmy już tam znani i mile witani – opowiada poseł Iwiński. Posła Jerzego Jaskiernię w “Pierestrojce” wzięto jednak za byłego prezydenta Lecha Wałęsę i powitano z honorami należnymi głowie państwa. Do osobnego rodzaju wyjazdów można zaliczyć podróże marszałków Sejmu i Senatu. O marszałek Senatu, Alicji Grześkowiak, mówi się w kuluarach, że “nie wywyższa się” z racji zajmowanego stanowiska i zdarzyło się jej na oficjalnej kolacji zaprosić do stołu swojego osobistego ochroniarza z BOR-u, a także przedstawić go gospodarzom. Co zdaje się, jest z lekka sprzeczne z protokołem dyplomatycznym (gospodarze głowili się, w jakim charakterze występuje ten pan), ale było bezpretensjonalne.
Posłowie żalą się, że ich diety wynoszą “jedynie” od 30 do 40 dolarów dziennie, a opłata za noc w hotelu nie może przekraczać 120 dolarów. “W Afryce jeszcze da się z tego wyżyć, ale już na Manhattanie na pewno nie!”.

 

Wydanie:

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy