Cudowne uzdrowienia

Cudowne uzdrowienia

Czasem choremu udaje się wrócić do życia. Wiara, uzdrowiciel czy medycyna – co pomogło? Oddajcie mamie kule! – wołała siedmioletnia córka Janiny Lach. W jej dziecięcej świadomości matka zawsze postukiwała szwedkami i płakała, że już niedługo powiozą ją na wózku inwalidzkim. Tymczasem teraz przedzierała się przez niedzielne nabożeństwo i szła coraz pewniej ku jasnogórskiej Matce Boskiej. Cisza. Światłość. Wdziera się mroźne powietrze. Niepotrzebne kule podniosła jakaś inna pątniczka. Za kilka dni kule z kartką opisującą zdarzenie zawisną w specjalnej gablocie. Lekarze już nigdy nie znajdą u pani Janiny śladu stwardnienia rozsianego. Ona sama przyznaje, że nie prosiła o uzdrowienie, tylko o spokojną śmierć. Ojciec Beaty Skowronek, która po wypadku samochodowym zapadła w wielomiesięczną śpiączkę, pamięta dwa momenty – pierwszy, kiedy lekarz kazał zabierać dziewczynę do domu, bo takich w szpitalu nie trzymają, i drugi, gdy pochylił się nad nią uzdrowiciel. Nie, nie wstała, ale otworzyła oczy. To był początek. Dziś Beata jest już po studiach. Kiedy życie opuszczało Krystynę Rymarz z podkarpackiej Jodłówki, rodzina zaczęła walczyć na dwa fronty. Jedni pojechali po wodę z cudownego źródełka w Jodłówce, drudzy zaczęli się modlić na grobie ks. Jana Balickiego w Przemyślu. Do dziś nie wiadomo, co pomogło bardziej. Ale za to jednym głosem powtarzana jest opowieść, jak rozlana żółć zaczęła się cofać, wątroba pracować, usta nabrały barwy, a ciało straciło brunatny kolor. Dziś Krystyna Rymarz już nie żyje, ale tamten cud o kilka lat przedłużył jej życie. Jej uzdrowienie zadecydowało ostatecznie o beatyfikacji księdza Balickiego, zmarłego w 1948 r., znanego z pokory i pracy z upośledzonymi. Przypadek Krystyny Rymarz badał trybunał powołany przez arcybiskupa archidiecezji przemyskiej. Na podstawie długiego raportu lekarze stwierdzili, że jej powrót do zdrowia nie jest do wytłumaczenia terminami medycznymi. Oto cudownie uzdrowieni – pojawiają się i dają nadzieję. Wyrwani śmierci różnie smakują nowe życie. Janina Lach codziennie, gdy się obudzi, jeszcze w półśnie dotyka nóg. Modli się. Beata Skowronek nie chce wracać do miesięcy, gdy była w nicości. Żyje, tak jakby nigdy nie było tej czarnej dziury. Inni idą przez dni łapczywiej, ale i uważniej, wiedzą, jak wspaniałe są sprawne nogi. Wiedzą, bo ich nie mieli. Za to podobne są rodziny – nadopiekuńcze, wiecznie przestraszone. Jakby cud można było im odebrać. Twoja wiara cię wyleczyła Nie od dziś wiadomo, że wiara i modlitwa są lekarstwem. To już nie tylko teoria, ale poważne badania amerykańskie, stwierdzające, że osoby głęboko religijne nie tylko żyją dłużej, lecz także są bardziej podatne na niewytłumaczalne, nagłe uzdrowienia – na przykład modlitwy chorych na AIDS mogą prowadzić do poprawy stanu zdrowia. Według raportu amerykańskiego Centrum Medycznego w Dartmouth, ci, którzy czerpią nadzieję z wiary, częściej przeżywają operacje na otwartym sercu. W szpitalu św. Łukasza w Kansas City 400 osób chorych na serce modliło się codziennie. Ich stan zdrowia znacznie się poprawił. W tej sytuacji aż 82% Amerykanów wierzy, że modlitwa leczy, 77% sądzi, że Bóg czasem interweniuje, by cofnąć człowieka znad grobu. – Słowa Jezusa: „Twoja wiara cię wyleczyła” poza sensem teologicznym mają istotny sens terapeutyczny, znany nie tylko w medycynie niekonwencjonalnej, ale także w praktyce medycyny oficjalnej – komentuje prof. Jan F. Terelak, psycholog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. – Wierzymy przecież nie tylko Bogu, lecz także wybitnym lekarzom. Dlatego wolimy się leczyć u profesora niż u zwykłego doktora. Prof. Terelak zgadza się ze stwierdzeniem, że to media zrobiły newsa z uzdrawiającej roli modlitwy, tymczasem każdy wierzący wie o tym od zawsze. Tylko człowiek wierzący czuje, co w rozmowie z Bogiem znaczyły jego słowa. Na temat tajemnic przywróconych do życia prof. Terelak nie chce się wypowiadać, bo – jak zaznacza – jest empirykiem. Jednak jest pewny, że stwierdzenie „Wiara czyni cuda” ma głęboki sens. – Modlitwa jest zawsze wsparciem, wołaniem o pomoc, przedłużeniem nadziei, a więc jest swoistym lekarstwem nie tylko w chorobie, lecz także w walce ze stresem. W sytuacjach ekstremalnych modlą się również ludzie niewierzący. Wtedy modlitwa jedynie „coś znaczy”, a znaczy tyle, co zaklinanie rzeczywistości, jest próbą reanimacji utraconej nadziei – mówi prof. Jan. F. Terelak i dodaje, że być może

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2004, 2004

Kategorie: Obserwacje