Powołani przez Jehowę

Powołani przez Jehowę

Odchodzą grzecznie od naszych drzwi. Ale to spotkanie zawsze odnotowują w zeszycie. I zawsze wracają Z bratem Andrzejem i jego żoną umówiłam się w ich mieszkaniu na warszawskim Żoliborzu. – Przykro mi, ale nie możemy spotkać się u mnie tylko we dwoje – powiedział mężczyzna w drzwiach. – Żony jeszcze nie ma, a „serce jest zdradliwsze niż wszystko inne” – zacytował Biblię. Świadkowie Jehowy. Z Pisma czerpią wszystko i dosłownie. Patologicznie uczciwi, nie uprawiają przedmałżeńskiego seksu, nie upijają się, z obcymi tańczą niechętnie, w wychowaniu czasem użyją „rózgi”. Bo w Piśmie jest napisane: „Kto kocha syna, karci go zawczasu”. Trochę nie przystają do współczesności. Żyją z etykietką dziwaków, którzy odmawiają transfuzji. Ale dla nich życie tym „systemem rzeczy” nie jest najważniejsze. Irytują chodzeniem po domach i zadawaniem pytań, którymi wytrącają z codzienności. Z największą niechęcią spotykają się przed drzwiami sygnowanymi „K+M+B”. Ale oni opornie o tym mówią. Przecież w Biblii jest napisane „Nie chowaj urazy”. Cierpliwi, o nerwach jak postronki, wracają zawsze. Może otworzy inny domownik… Przecież każdy musi mieć szansę. Na żadne pytanie nie mówią: „Nie wiem”. Replikują błyskawicznie, otwierając Biblię niemal od razu na stosownym wersecie. Jedno spotkanie w tygodniu poświęcają na szkolenie, jak skutecznie wślizgnąć się w nasze dusze. Czasem pomaga w tym specjalna książeczka z wariantami dialogów. Ale nie lubią słowa socjotechnika. Przecież uczą się jedynie sposobów, jakie stosował Chrystus, doskonały głosiciel… Równie dobrze jak Pismo znają teorię ewolucji. Na wypadek gdy trzeba atakować wątpiących ich własną bronią. Czekają na Jehowę. Zacznie rządy już niedługo. To też wyliczyli z Biblii. Znaki wskazują, że nastały dni ostatnie. Za dzień, za rok? Pokolenie, które jest Świadkiem, ma nie przeminąć. Białe koszule są dla Jehowy Sterylnie czystego, trzyipółhektarowego miasteczka w Nadarzynie strzeże elegancki portier. To Betel, po hebrajsku Dom Boży, Polskie Biuro Oddziału Świadków Jehowy, gdzie pracuje dla Boga i mieszka na stałe 170 wyznawców. Choć głoszą powrót do pierwotnego chrześcijaństwa, monitorowany przez kamery miniaturowy raj za wysokim płotem wyposażyli w najnowocześniejszą technikę: własna stacja zasilania, uzdatniania wody, baza poligraficzna. Z jednej strony nadarzyńskiego placu mieszkańcy Betel czczą swojego Jehowę, z drugiej, za murem, wznosi się katolicki kościół. Bracia zdawkowo nazywają stosunki „dobrosąsiedzkimi”. Ale szybko można się zorientować, że tylko koty, przemykające po dachach na obie posesje są… ekumeniczne. Jak każdy tutejszy gość mam przewodnika. Michał Hoszowski, rzecznik prasowy Świadków, włącza dyktafon razem ze mną. Bracia studiują Pismo wnikliwie. Nie lubią przeinaczeń, nieporozumień. Jest 9 rano. Betel żyje już od dawna. 7.00 – śniadanie. Obecność obowiązkowa ze względu na omówienie fragmentu biblijnego, wyznaczonego na dany dzień przez Dział Redakcyjny na Brooklynie. Od 8.00 praca. 12.05 – obiad. Już nieobowiązkowy. Też modlitwa. 15 minut na posiłek. Modlitwa. Pół godziny przerwy. 17.00 – koniec pracy dla Jehowy. Wersety, podobnie jak pora dzwonków regulujących porządek dnia, są identyczne praktycznie we wszystkich Betel na całym świecie. – Nie ma szczególnych zakazów. Są biblijne – brat Michał nie czuje się tu zniewolony. – Każdy ma własny pokój, może umeblować go, jak chce, nie musi w niedzielę jeść śniadania w jadalni. Betel to nie zakon. Brat Michał ma też dwutygodniowy urlop. Ale nie od Jehowy. Religia nie może przecież być w tle jak muzyka. Urlop jest od obowiązków powszednich. Nikt z ochotników w Betel nie pobiera pensji za pracę dla swojego Boga. Na utrzymanie tutejszego życia składają się zwyczajni współwyznawcy z całego świata, którzy do skrzyneczek rozwieszonych w Salach Królestwa każdego zboru oddają dobrowolnie datki. „Darmo daliście, darmo dawajcie”, mówią. Po zawiłych korytarzach Betel kręcą się mężczyźni w odświętnych koszulach. Każdy z ochotników oddelegowanych do poszczególnych działów zna tu swoje miejsce: graficy, administratorzy Sal Królestwa w całym kraju, pracownicy spedycji, która rozsyła pisma do zborów, obsługa Komitetów Łączności ze Szpitalami informująca braci, gdzie można przeprowadzić bezkrwawe operacje. Betel tętni życiem, choć nie słychać tu dzieci. One wymagają już innych poświęceń. Dlatego tu służą tylko jehowici samotni lub

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 29/2003

Kategorie: Kraj
Tagi: Edyta Gietka