Liberum veto Anna Tatarkiewicz o związku między przesłaniem zawartym w „Procesie” a sytuacją, z jaką mamy dziś do czynienia nie tylko w Polsce Cała sztuka Kafki polega na zmuszeniu czytelnika do powtórnej lektury. (Albert Camus „Mit Syzyfa”) Co tu przynudzać o Kafce, kiedy naszą scenę polityczną pustoszy tsunami i tylko to nas kręci – pomyśli zapewne niejeden co młodszy Czytelnik, przeczytawszy ten tytuł. Przyrzekam więc, że w dalszym ciągu spróbuję wykazać, jaki związek zachodzi między przesłaniem zawartym w „Procesie”, najsłynniejszej powieści Kafki, a sytuacją, z jaką mamy dziś do czynienia nie tylko w Polsce. Na wstępie chciałabym zwrócić uwagę, że Franz Kafka reprezentuje trzy ważne tradycje, jakie występowały w Europie Środkowo-Wschodniej: żydowską, czesko-słowiańską i niemiecką. I był najwybitniejszym pisarzem XX-wiecznym naszego regionu. A w moim najgłębszym przekonaniu naprawdę wielcy pisarze niejako stawiają długofalową prognozę sytuacji kulturowej wspólnot, które za ich pośrednictwem dochodzą do głosu. Dotychczas znano dwie najpopularniejsze interpretacje „Procesu”. W myśl jednej z nich w „Procesie” Kafka ukazał sytuację człowieka, Jedermanna, jako los „podsądnego”, od kolebki skazanego na śmierć. Tak odczytał „Proces” Albert Camus, zaznaczając jednak, że „w sposób równie uprawniony można interpretować dzieło Kafki w płaszczyźnie społecznej” („Mit Syzyfa”, tłum. Joanny Guze). Wskazując na płaszczyznę społeczną, autor „Dżumy” miał chyba na myśli, że w „Procesie” można dopatrywać się proroczej wizji fingowanych procesów znanych z historii dwóch totalitaryzmów, „brunatnego” i „czerwonego”. Według zwolenników tej drugiej tezy główny bohater „Procesu” Józef K. byłby człowiekiem niewinnym, druzgotanym przez potężną machinę biurokratyczną, przed którą nie ma ratunku. Dlatego tak często, chcąc scharakteryzować zmagania obywateli z państwem totalitarnym, mówi się o „sytuacji kafkowskiej”. Otóż, moim zdaniem, autorzy obu tych interpretacji podchodzili do „Procesu” z nastawieniem ideologicznym, szukając w tej arcyważnej powieści argumentów za wyznawaną przez siebie „wiarą”. Camus był wybitnym przedstawicielem egzystencjalizmu, zwolennicy zaś dotychczasowego komentarza „społecznego” w Kafce chcieli znaleźć sojusznika w swej – słusznej wielce – walce z totalitaryzmem, zwłaszcza „czerwonym”. Tymczasem naprawdę uważna lektura „Procesu” prowadzi do całkiem innych wniosków. Rzecznicy obu wymienionych interpretacji skupiają się na tym, co u Kafki wieloznaczne i niedopowiedziane, pomijając istotne, konkretne informacje na temat Józefa K., za którego inicjałem kryje się nie Kafka, tylko König, król, najważniejsza postać kreowanego tu świata. Cóż bowiem wiemy o Józefie K.? Akcja rozgrywa się w dużym, może nawet stołecznym mieście, w którym jest pałac sprawiedliwości, katedra i wielki bank. W nim to pracuje 30-letni prokurent, Józef K., przybysz ze wsi (tam pozostał jeszcze jego wuj, Adalbert, czyli Wojciech). Który w nowym środowisku robi szybką karierę. Sprzyja temu zapewne jego przyjaźń z prokuratorem Hastererem (po niemiecku – skory), a także poparcie dyrektora banku, który „wysoko ceni K. jako zdolnego pracownika i człowieka godnego zaufania” (sic! – A.T.) oraz zaprasza go na przejażdżkę automobilem. W rezultacie K. staje się „groźny dla wicedyrektora banku”. Skądinąd ten obiecujący yuppie z nieukrywanym lekceważeniem odnosi się do niższych rangą kolegów, chociaż z racji wieku niedawno był w ich położeniu. Z licznych wzmianek rozsianych w tekście wynika, że K. ocenia ludzi zależnie od ich sytuacji społecznej, zachowując się jak typowy karierowicz: zabiega o względy „wyższych” od siebie, a nie liczy się z poślednimi. Równie znamienny jest stosunek K. do kobiet. Jego intymna przyjaciółka to „pewna dziewczyna imieniem Elza, która przez całą noc była zajęta jako kelnerka w winiarni, a w dzień przyjmowała wizyty leżąc w łóżku”. K. kobietami interesuje się wyłącznie jako obiektami seksualnymi albo „załatwiaczkami”, przydatnymi w kontaktach z grożącym mu sądem. Dlatego zapewne wdaje się w romans z dwuznaczną opiekunką adwokata Hulda, Leni, a zraża sobie skromną stenotypistkę, pannę Bürstner, która może naprawdę mogłaby mu pomóc, bo niebawem objąć ma pracę u pewnego adwokata, kto wie, czy nie jednego z „wielkich” adwokatów (obrońców?), z którymi K. się nie styka. K. odrzuca też z przerażeniem pomoc urzędniczki sądowej, która chce zaprowadzić go do infirmerii, a więc proponuje mu status chorego, kwalifikującego się do leczenia, nie pod sąd. O dziewczynie tej wiemy tylko tyle, że „miała poważny wyraz właściwy niektórym kobietom
Tagi:
Anna Tatarkiewicz









