Sebastiana Mili przypadki Nazywa się Mila. Sebastian Mila. Pojawił się w sobotni wieczór, 11 października, na murawie Stadionu Narodowego w Warszawie w 71. minucie spotkania Polska-Niemcy. Biało-czerwoni prowadzili wówczas 1:0 i, prawdę powiedziawszy, ograniczali się do obrony wyniku. Jednak po wejściu walecznego pomocnika w nasz zespół wstąpił jakiś ożywczy duch. Kilka ataków, a w 88. minucie po doskonałym zagraniu Roberta Lewandowskiego Mila uderzył perfekcyjnie lewą nogą z pola karnego i piłka, tuż przy słupku, wpadła do siatki. Było 2:0 i po balu. – Gdy zobaczyłem, że przy piłce jest Sebastian, wstałem z radości, bo Mila – nawet gdy będzie miał 50 lat – będzie strzelał takie bramki – skomentował Zbigniew Boniek. Pierwsza historyczna wygrana z zachodnimi sąsiadami, w chwili gdy znajdują się na szczycie futbolowej hierarchii. Podczas drugiego meczu eliminacji mistrzostw Europy 2016 ze Szkotami selekcjoner Adam Nawałka wypuścił Milę do boju w 63. minucie. Polacy przegrywali 1:2, ale po wejściu Sebastiana znów odmieniło się na lepsze. Wyrównali, a potem niewiele brakowało, by wygrali, i to dzięki Sebastianowi. Znajoma, kiedy się dowiedziała, że w tym wydaniu „Przeglądu” napiszemy właśnie o nim, stwierdziła: – To super. Byliśmy z mężem na meczach i Mila naprawdę tyrał na boisku. Fakt, cała Polska widziała i podziwiała. Zdaniem byłego selekcjonera Jerzego Engela, Mila błyskawicznie wyrósł nie tylko na lidera, ale także na nieformalnego kapitana reprezentacji. Bo jest chorobliwie ambitny Piłkarz nie ukrywał radości, satysfakcji i wzruszenia. Po sobotniej konfrontacji z Niemcami wyznał: – To niesamowita historia. Już pierwsze powołanie było dla mnie olbrzymią niespodzianką (poprzednio zagrał w reprezentacji w grudniu 2011 r. – przyp. red.). Trener zaskoczył nie tylko mnie, ale i wszystkich. Wiedziałem, że jak już przyjadę, to zawalczę, że postaram się utrzymać dobrą dyspozycję, żeby móc rywalizować z najlepszymi. To było coś niesamowitego. Szacunek dla drużyny, bo dzisiaj wszyscy grali fantastycznie, a kibice wspierali nas dopingiem. Chyba wszyscy w nas wierzyli. Udało się i mam nadzieję, że nadal podtrzymamy dobrą dyspozycję. To jest nasze wspólne zwycięstwo. „Lewy” zagrał fantastyczną piłkę, musiałem tylko pokonać bramkarza. Czułem się niesamowicie, kiedy biegłem do chłopaków, do trenera. Gola dedykuję córeczce i narzeczonej Uli. Zawsze walczyłem o najwyższe cele, ci, co mnie znają, wiedzą, że jestem wojownikiem. Bo… muszę przyznać… jestem chorobliwie ambitny. Po wtorkowym boju ze Szkotami Mila nie ukrywał pewnego niedosytu: – Niewiele brakowało, by nasz heroiczny pościg za Szkotami skończył się zwycięstwem, a nie tylko remisem. Szkoda sytuacji Kamila (w 85. minucie Grosicki trafił w słupek – przyp. red.), wiedziałem, że on lubi takie zagrania. Wykonał dobrą robotę, zabrakło mu centymetrów. Sekundę później miałem piłkę na nodze, nie spodziewałem się, że będzie leciała tak szybko. Źle oceniłem sytuację, dołożyłem od siebie trochę siły, a powinienem tylko dostawić nogę i wcelować w bramkę. A tak pierdyknąłem na siłę i efekt zobaczyliście. Dobrze, że nie trafiłem nikogo na trybunach. Przede wszystkim nie chciałem zawieść zaufania selekcjonera. Zrobiłem wszystko, by teraz jak najmniej osób szeptało mu do ucha, że powołanie Mili było błędem. Chciałbym jeszcze doczekać czasów, w których będę w domu spokojnie bawił się z córeczką i z niezmąconym spokojem czekał na powołania na następne mecze. Sebastian często wspomina o jeszcze jednej domowej radości: – Rudolf to mój wierny przyjaciel, zawsze czeka na mnie w drzwiach i merda ogonem. Kupiłem go osiem lat temu od… Czecha, a transakcja miała miejsce na polsko-czeskiej granicy. Kosztował 350 euro, co oznacza, że jest równie przepłacony jak ja. Na dodatek miał być rasowym labradorem, ale okazało się, że z rasowością to on ma tyle wspólnego, co ja z Cristiano Ronaldo. Jeśli chodzi o wyprowadzanie go o godz. 7 rano na spacer, to mnie przypadł w udziale ten przywilej. Bo chcieli go sprzedać! O tym, w jakim życiowym dołku znalazł się całkiem niedawno bohater ostatnich dni, opowiada szczerze, m.in. na łamach „Przeglądu Sportowego”, jego obecny (od 24 lutego 2014 r.) trener ze Śląska Wrocław, Tadeusz Pawłowski: „Wolę nie zastanawiać się, jakiego narobiłbym szumu, gdybym podał prawdziwe dane. Mówiąc wtedy o 6 kg nadwagi Sebastiana, troszkę zaniżyłem. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że wykonałem wokół Sebastiana
Tagi:
Maciej Polkowski









