Powstanie Warszawskie

Powstanie Warszawskie

Powstanie Warszawskie Anno Domini 1944 – to chluba ostatnich dziejów Warszawy i Polski. Zaczyna z wolna stawać się już sagą założycielską polskiej niepodległości. Dziś cała Polska składa hołd Powstaniu i jego bohaterskiej młodzieży, która na barykadach oddawała życie za Wolność i Niepodległość Polski. Powstanie zaczyna obrastać chwalebną legendą. Śpiewamy „Marsz Mokotowa”, śpiewamy o sanitariuszce Małgorzatce, wyją syreny, biją dzwony… Wyuczyliśmy w końcu Amerykanów, że Warszawa miała dwa powstania, co w gorących i wzruszających słowach potwierdził sam prezydent Trump (notabene już w 2004 r. Kanclerz Gerhard Schroeder na pl. Powstańców Warszawy także przyjął ten fakt do wiadomości, ale mimo czynionych wysiłków opisał to w słowach dla Polaków oschłych i mało wzruszających).

Tak, polska młodzież walczyła bohatersko i krwawo o każdą ulicę swojej stolicy, o każdy dom, o każdy zaułek domu. Młodzież walczyła z niebywałym poświęceniem. Nie szczędzono krwi i znoju. I pomimo braku amunicji, mimo druzgocącej przewagi militarnej wroga, walka trwała niemal przez całe 63 dni. No! Poza nadzwyczajną chwałą, którą symbolizuje pomnik Gloria Victis i setki brzozowych krzyży na Powązkach, efektu militarnego jednak nie osiągnięto. Przeciwnie! Jaki więc efekt przyniosła danina tej młodzieńczej polskiej krwi? Skutki powstania to 20-30 tys. poległych w walkach powstańców, rzezie dokonane na warszawiakach, śmierć 200 tys. cywilów i totalna zagłada miasta. Opisy historyczne i dane faktograficzne są suche i bezwzględne.

Słychać często, że zryw powstańczy przeciwko wrogowi był dla młodzieży tamtych lat moralnym imperatywem. Fakt, że okupacja hitlerowska była w Polsce nadzwyczaj okrutna, że nienawiść do Niemców była powszechna, ale żeby te pokłady piekącego gniewu przekuć na powszechny zbrojny rokosz – sama nienawiść nie wystarczy. Nienawiść tę należało zagospodarować, uzbroić, wyposażyć do walki i w końcu zorganizować w szeregi bojowe. Tę część obmyślanej walki z wrogiem planowała i rozkazem z 1 sierpnia 1944 r. wykonała Komenda Główna AK. Już tylko z samej treści pomnika poświęconego powstańcom widać niestety, że był to rozkaz prowadzący młodzież do zagłady. A rzekomy imperatyw moralny jako podstawowa przyczyna powstania, nawet gdyby był prawdziwy (a nie był!), jeśli w sposób nieunikniony prowadzi do zagłady – jest zbrodnią. Zbrodnią wobec młodzieży, gorącej w swej patriotycznej nienawiści do wroga; zbrodnią wobec tej większości, której nie pytano o zdanie, a która absolutnie nie zamierzała dokonywać samobójstwa w myśl urojonych planów politycznych. Niestety, była więc zbrodnią przeciwko narodowi. Stanisław Likiernik, wielokrotnie ranny w powstaniu, aktywny jego uczestnik, tak ocenia owo polityczno-militarne wydarzenie: „Powstanie, które nie miało najmniejszej szansy na powodzenie można nazwać zbrodnią, a już na pewno tragedią i katastrofą”. Likiernik pytany o reakcję zwykłych warszawiaków, żyjących w piwnicach, opowiedział o ich złości i rezygnacji: „Coście zrobili, idioci! W jakiej jesteśmy sytuacji!”. Gen. Władysław Anders, którego skądinąd nie jestem gorącym wielbicielem twierdził, że odpowiedzialni za wywołanie powstania winni byli odpowiadać przed sądem wojennym (szkoda, że podobnego poglądu nie miał wobec zatrzymanych na Zachodzie banderowców służących w formacjach SS).

Także uważam, że odpowiedzialność za śmierć polskiej młodzieży i zagładę stolicy dokonaną z przyczyn błędnie rozumianego interesu politycznego nie ponieśli dotąd odpowiedzialności. A są to gen. Okulicki, gen. Pełczyński oraz płk Rzepecki i płk Chruściel „Monter”, a także gen. Bór-Komorowski. Nie są całkiem wolni od odpowiedzialności także ci członkowie Rządu Londyńskiego, którzy z aprobatą przyjmowali meldunki o planowanym przez KG AK zorganizowaniu powstania. Na skutek ówczesnej politycznej poprawności członkowie KG nie stanęli przed plutonem egzekucyjnym, przeto dziś sprawiedliwie i surowo winna rozliczyć ich historia. Nikt bowiem przy zdrowych zmysłach nie może pojąć jakie realne, militarne kalkulacje mogli oni wiązać z Armią Czerwoną zatrzymaną na prawym brzegu Wisły. Wszak w zamierzeniach decydentów powstanie wymierzone miało być militarnie przeciwko Niemcom, a politycznie przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Polityka, zwłaszcza w okresie wojny, jest twarda i bezwzględna. Stalin nie miał najmniejszego interesu, by wspomagać siły, które de facto były jego strategicznym przeciwnikiem. Ówcześni przywódcy nasi o tym nie wiedzieli, czy może zapomnieli? Na ten temat wspomina wymieniany wyżej bojownik powstania Stanisław Likiernik: „Przyszedł do mnie Roman Bratny i mówi: »Jeżeli zrobimy powstanie, to Stalin zatrzyma się i poczeka, aż nas Niemcy wykończą«. Ja mu na to: Roman, ja to wiem i ty to wiesz, więc nasi szefowie też to wiedzą. Muszą mieć jakąś koordynację z Rosjanami. Niestety nie mieli żadnej”.

Huczne dziś świętowanie tej tragicznej rocznicy, to niestety, po części, przejaw wykorzystywania dla aktualnej politycznej gry ważnych, a przy tym tragicznych wydarzeń życia narodu. A pogląd pana prezydenta Andrzeja Dudy, który stwierdza, że dzięki Powstaniu Warszawskiemu ‘44 r. Polska w ‘89 r. odzyskała niepodległość – to przejaw upadku nauk podstawowych w ogóle, takich jak choćby logika i historia, to obraz praktykowany przez obecny obóz władzy. Historia zdaje się potwierdzać stale ten sam „błąd założycielski” wielu z naszych powstań: rzekomy imperatyw moralny polskiej młodzieży jako siła sprawcza wszelkich buntów i rebelii (często podsuwany jej przez siły obce, niekoniecznie przyjazne i zgodne z polską racją stanu). A w kontrze do tego złowrogiego mitu – wciąż kołacze rozsądek polityczny wynikający z geopolitycznie pojmowanej racji stanu. Warto by przy tej okazji, na ile się to tylko da, zbadać, czy i jaki był wpływ zagranicznych ośrodków propagandy i podmiotów prowadzących politykę europejską na przeważający pogląd Rządu Londyńskiego w sprawie dotyczącej polityczno-militarnego sensu rozpoczęcia powstania.

Wydanie:

Kategorie: Od czytelników

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy