Powtórka z Wielkiego Brata

Powtórka z Wielkiego Brata

Uczestnicy drugiej edycji „Big Brother” doskonale wiedzą, jak zdobyć sympatię widzów i uchronić się przed nominacją Bogusia: – Wyglądam jak idiotka jakaś. Agnieszka: – Ja też wyglądam jak idiotka, ale mi się to podoba. Znajome? Zapewne, bo do złudzenia przypomina dialogi z pierwszej edycji programu. TVN nie dał widzom odpocząć, po dwóch miesiącach wakacyjnej przerwy na ekranach telewizorów pojawiło się wnętrze domu w Sękocinie i rozległ się głos Wielkiego Brata. Wszystko miało być jeszcze piękniejsze i lepsze niż poprzednio. Gruntownie wyremontowano dom, zmieniono meble. Zamiast roślin w szklarni, które w poprzedniej edycji obumarłaby, gdyby nie Janusz Dzięcioł i jego konewka, tym razem uczestnikom oddano do dyspozycji jacuzzi. Ku zadowoleniu większości widzów zmieniono prowadzącego: Grzegorza Miecugowa zastąpił Andrzej Sołtysik, który wypada w tej roli o wiele lepiej. Jego główną zaletą jest naturalność. Obraz byłby sielankowy, gdyby nie niska – w porównaniu z pierwszą – oglądalność drugiej edycji. Sękocin bis Do drugiej edycji napłynęło ponad 135 tys. zgłoszeń od tych, którzy pozazdrościli sukcesów Manueli albo Gulczasowi i zapragnęli stanąć przed kamerami ukrytymi za weneckimi lustrami. Kilka tysięcy osób zaproszono na przesłuchanie (m.in. sprawdzian poczucia humoru i śpiewania). – To ciekawe, że przyszły do nas wierne kopie bohaterów pierwszej edycji „Big Brother” – mówił Mike Morley, szef firmy Endemol (posiadającej prawo realizacji programu) w Polsce. – A więc mieliśmy wieczór Manueli, kiedy z pokoju, gdzie przeprowadzaliśmy casting, dobiegał nas histeryczny śmiech setek dziewczyn, które się do niej upodabniały. Potem mieliśmy popołudnie a la Piotr Gulczyński. Ostatecznie udało się znaleźć osoby niebanalne. Do domu Wielkiego Brata trafiło, tak jak poprzednio, 12 wybrańców: dwie osoby wyłonione przez widzów i dziesięć przez organizatorów. Szczególnie atrakcyjną postacią miała być damska wersja Gulczasa. Zdesperowani internauci od miesiąca zastanawiają się, kim jest ta tajemnicza osoba. Szybko okazało się, że obecni mieszkańcy zachowują się inaczej niż ich poprzednicy. Nie cenią sobie oryginalności i własnych poglądów. Jako pierwszy odszedł Wojtek, którego zdanie zawsze odstawało od opinii grupy. Miał też zbyt cięty język. – Twoja wielkość mózgu nie jest proporcjonalna do długości nóg – tak potrafił powiedzieć nieprzepadającej za nim Karolinie. A rolnik Irek z przedziwną fryzurą na głowie, ubierający się specyficznie, ma szanse zyskać miano „Alicji drugiej edycji”, bo co dwa tygodnie jest konsekwentnie nominowany do opuszczenia domu (Alicja przetrwała siedem nominacji, odpadła dopiero po ósmej). Wyrachowanie zamiast spontaniczności Nowi mieszkańcy są za to bogatsi o jedno doświadczenie: oglądali poprzedni program i wyciągnęli wnioski. Dzięki obserwacjom wiedzą, jak grać przed kamerami, by zyskać sympatię widzów i zdobyć neutralną pozycję w grupie, co uchroni przed nominacją. Nauczyli się wyrachowania i wyzbyli się spontaniczności. W pierwszej edycji, gdy odszedł Piotr Gulczyński, Klaudiusz płakał w pokoju zwierzeń. Manuela trzymała się z Małgosią i po szaleńczym okresie udzielania wywiadów pojechały razem na wakacje. Obecni bohaterowie zachowują się poprawnie, ale nikt nie myśli o zawieraniu przyjaźni. Nowicjusze o wiele szybciej niż ich poprzednicy pojęli reguły. Wiedzą, że prowadzą grę opartą na perfidnych zasadach: muszą wykonywać zadania wymagające solidarności i współpracy, a z drugiej strony – rywalizacji i eliminowania współmieszkańców. Gdy w Sękocinie mieszkała pierwsza ekipa, organizatorzy przecierali oczy ze zdumienia, bo polscy uczestnicy traktowali Wielkiego Brata z przymrużeniem oka, działali przeciwko niemu, jednocząc swoje siły jako grupa. Na tle innych krajów był to ewenement. Teraz każdy dba o własny interes. Kiedy narzeczony Karoliny wrzucił do ogrodu pluszowego pieska z przyczepioną wiadomością, wszyscy posłusznie zeznali w pokoju zwierzeń, że widzieli, jak dziewczyna schowała kartkę. Zresztą Karolina szybko odeszła z programu na własną prośbę. – Wyszłam, bo się nudziłam – wyznała. I nie tylko ona ma wrażenie, że w domu Wielkiego Brata w Sękocinie powiało nudą. Gdy polska wersja „Big Brother” raczkowała, najmniejsza wzmianka o programie wywoływała emocje, a psychologowie krytykowali widzów, że chcą mieć życie bliźnich podane na tacy. Dzisiaj nominacjami pasjonuje się znacznie mniejsze grono. – Wtedy to było coś nowego, a teraz stało się częścią życia.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 41/2001

Kategorie: Media