Czy dziennik Tomasza Wołka upadnie po raz drugi? – To i tak niewiele da – machają ręką byli dziennikarze „Życia”. Choć warszawska prokuratura oskarża ich byłych szefów o „uporczywe naruszanie praw pracowniczych”, nie widzą większej szansy na odzyskanie pensji i honorariów, których nigdy nie odebrali. Większość z nich pogodziła się ze stratą i znalazła zatrudnienie w innych redakcjach. Tymczasem w środowisku medialnym mówi się, że już niedługo podobna historia może przytrafić się aktualnemu zespołowi reaktywowanego i wciąż ukazującego się „Życia”. Wydawca zaczyna mieć bowiem problemy z płatnościami. Czy tak się rzeczywiście stanie? „Życie” powstało jako prawicowy dziennik. Redaktorem naczelnym został Tomasz Wołek, były szef „Życia Warszawy”, który zresztą sprowadził za sobą z tego tytułu sporą część nowego zespołu. Oczekiwany sukces jednak nie nadchodził. W grudniu 2000 r. „Życie” kupiła grupa 4Media z Gdańska, utożsamiana ze środowiskiem Platformy Obywatelskiej, lecz zmian na lepsze nadal nie było. Stało się wręcz przeciwnie. Zamiast zdobywać nowych czytelników i podbijać rynek, dziennik był coraz bardziej spychany na margines. Efektu nie przyniosła nawet zmiana wizerunku gazety (wprowadzenie kolorowej szaty graficznej, krótkich, rzeczowych treści). Naprawdę źle zaczęło się dziać dopiero rok później. Dom Wydawniczy Wolne Słowo, wydawca „Życia” oraz „Prawa i Gospodarki”, należący do 4Media, zaczął popadać w finansowe tarapaty. Wojciech Krefft, prezes 4 Media, zapewniał, że trudności są przejściowe i szybko zostaną usunięte. Mimo to w marcu 2002 r. „Życie” przestało płacić pierwszym dziennikarzom, najczęściej współpracownikom, którzy nie byli zatrudnieni na etacie. Potem zjawisko to nasilało się. Kolejne terminy wypłat pensji okazywały się jedynie pustymi obietnicami. Dziennikarze założyli komisję zakładową „Solidarności”, weszli w spór zbiorowy z pracodawcą, zawiesili go, a następnie przywrócili po kolejnych niespełnionych zapewnieniach. Cały czas liczyli, że finansowy kryzys uda się zażegnać. Przez chwilę wydawało im się nawet, że rzeczywiście tak się stało, bo firma zaczęła w ratach wypłacać niewielkie sumy. Ale ostatecznie wydawca nie dotrzymał zobowiązań. Gdy terminy wypłat znowu przesunięto, zdesperowani dziennikarze zagrozili strajkiem. Zespół wymyślił też sposób na egzekwowanie wynagrodzeń: ich przedstawiciel szedł do prezesa i mówił, że jeżeli nie będzie pieniędzy, gazeta ukaże się później. A to stanowiło dla wydawcy dodatkowy kłopot, bo oznaczało załatwianie nowego transportu i dodatkowe koszty. Zarząd zazwyczaj kapitulował i przelewał pieniądze dla kilku osób. W ten sposób dziennik lawirował na krawędzi przez kilka miesięcy. Spółka 4Media niewiele robiła w sprawie „Życia”. Co prawda, przejęła część zobowiązań firmy, lecz jej władze powtarzały, że DWWS jest samodzielną spółką, więc musi sobie radzić sam. W grudniu 2002 r. DWWS zadecydował, że wydawanie dziennika zostaje bezterminowo zawieszone. Gdy do tego doszło, w redakcji nie działały już telefony, a większość zespołu albo złożyła wymówienia, albo była na zwolnieniach lekarskich. Tytuł miał też wiele innych długów, m.in. nie zapłacił jednej z agencji za zdjęcia wykorzystane w ciągu sześciu miesięcy. Oficjalny koniec „Życia” nastąpił 24 stycznia 2003 r. Sąd ogłosił wtedy upadłość wydawcy dziennika. Do działania przystąpił syndyk Grzegorz Kacperski, który wystąpił do Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych o wypłacenie pracownikom „Życia” oraz „Prawa i Gospodarki” wynagrodzeń. Zaległości wydawnictwa wobec byłych pracowników oszacował na mniej więcej 5 mln zł, choć w grudniu 2002 r. zespół wyliczył, że wyniosły one ok. 700 tys. zł. Syndyk sprzedał majątek DWWS, w tym prawo do tytułu. Pieniądze ze sprzedaży przeznaczono m.in. na zwrot długu wobec funduszu oraz na pokrycie zaległości wydawcy z tytułu niezapłaconych dziennikarzom pensji i honorariów. Grzegorz Kacperski mówi, że w najgorszej sytuacji byli dziennikarze pracujący na zasadzie umowy o dzieło, czyli otrzymujący honoraria. W pierwszej kolejności regulowano bowiem zobowiązania wobec etatowych pracowników „Życia”. Teraz byli szefowie DWWS, Jan K. i Artur L. odpowiedzą za niewypłacanie pracownikom wynagrodzeń w latach 2001-2002. Doniesienie w związku z niewywiązywaniem się przez spółkę ze zobowiązań płacowych złożyli w 2002 r. sami pracownicy „Życia”. Państwowa Inspekcja Pracy oceniła, że pokrzywdzonych zostało ponad 100 osób. Maciej Kujawski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, wyjaśnia, że obaj byli prezesi są oskarżeni o uchylanie się od płacenia wynagrodzeń
Tagi:
Idalia Mirecka