Pozytywista i religijny fanatyk

Pozytywista i religijny fanatyk

Rozmowa między Bolesławem Prusem a Piotrem Skargą na temat roku 2012 Szczególnie w XVIII stuleciu bardzo modne stały się rozmowy wielkich zmarłych, najczęściej reprezentujących rozmaite epoki dziejów. Dotyczyły one bądź to różnych zagadnień filozoficznych, bądź też biografii wielkich polityków, wodzów i oczywiście monarchów. Wśród tych ostatnich nieostatnie miejsce zajmowały spory władców walczących o tę samą koronę, że wymienimy przykładowo „Rozmowę na Polach Elizejskich królów polskich Augusta III i Stanisława Leszczyńskiego” czy „Rozmowę drugą po śmierci między Augustem II, Augustem III synem jego i Stanisławem Leszczyńskim, królami polskimi”. Idąc śladem tej tradycji, a zarazem pozostając wiernym naszym demokratycznym czasom, spróbowałem sobie wyobrazić taki dialog pomiędzy autorem „Kazań sejmowych” a twórcą najwybitniejszej powieści polskiej XIX stulecia, jaką była „Lalka”. Niełatwo jest wszakże taki dialog stworzyć: Skarga z oczywistych powodów nigdy nie wypowiadał się na temat Prusa. Ten natomiast poświęcił Skardze tylko dwa niewielkie artykuły i kilka wzmianek w swoich „Kronikach”. Kiedy czasopismo noszące tytuł „Biblioteka Warszawska” ogłosiło w 1878 r. konkurs na dzieło obejmujące „wykład obowiązków, potrzeb i zadań obywatela w naszym kraju” (słowa ojczyzna nie przepuściłaby rosyjska cenzura), wśród nominowanych autorów znalazł się Piotr Skarga. Prus przyjął to dość kwaśno, pisząc, że redakcja „Biblioteki” zrobiła to „dla zaakceptowania swej pobożności”. Jako gorący rzecznik tolerancji, także wyznaniowej, nie darzył jezuitów szczególną sympatią. A i cień „czarnej legendy”, która przez parę stuleci ciążyła na zakonie, obejmował po części również Skargę, uchodzącego w oczach pozytywistów za propagatora fanatyzmu religijnego. Tyłem do ołtarza Ale kończę już uwagi wstępne, gdyż pora oddać głos obu konkurentom. Zatem gdzieś w zaświatach (a może i w tym samym niebie, zważywszy na złagodzenie nauki Kościoła o piekle) pierwszy przemówił Prus: Winszuję, ojcze, tego zaszczytnego wyróżnienia, zważywszy że ojczyzna nasza, odzyskawszy po raz drugi niepodległość, nie składa się już z tak gorliwych katolików, jak to miało miejsce w XVII stuleciu. Skarga: Nigdy nie zabiegałem o zaszczyty i, prawdę mówiąc, niewiele obszedł mnie fakt, iż dopiero w XX i XXI w. zaczęto czcić rocznicę mego zgonu (1912 i 2012), a nawet urodzin (1936). Nie rozpaczałem też z powodu faktu, iż wysunięty w roku 1936 przez panią Zofię Kossak-Szczucką postulat mojej beatyfikacji przeszedł bez większego echa. Mam jej jedynie trochę za złe, że w „Złotej wolności” czyni ze mnie „wielkiego toleranta”, którym nigdy nie byłem. Natomiast oszczercze plotki, jakobym umarł w letargu, doprowadzają mnie do pasji. Na wyniesienie na ołtarze przestałem już liczyć: przysłuchując się mszy odprawianej po polsku w rocznicę mojej śmierci oraz widząc księdza, który odprawia ją tyłem do ołtarza(!), pojąłem, iż w aureoli świętości nie spełniałbym wymogów Vaticanum Secundum. Za reformy, jakie tam wprowadzono, odpowiedzą przed Stwórcą jego uczestnicy. Prus: Wielebny ojcze, trudno wszakże zaprzeczyć, iż stałeś się sławny dopiero w XIX stuleciu, kiedy to rozbiory uznano za spełnienie proroctw zagłady zawartych w twoich „Kazaniach sejmowych”. Swój rozgłos zawdzięczasz także pochwałom, jakimi obsypał ciebie Adam Mickiewicz w „Prelekcjach paryskich”. A chyba w jeszcze większym stopniu słynnemu malowidłu Matejki. Ale przecież „Kazania” Skargi „to nie obraz realnego wypadku, lecz – historiozofia dawnej Rzeczypospolitej. Widzimy natchnionego mówcę, który rzuca jakieś ciężkie brzemię na głowy swoich słuchaczy magnatów, ci zaś – są zdziwieni, obrażeni, bezsilni, niektórzy śpią, ale – żaden nie bierze głębiej do serca tego, co usłyszy”, pisałem w „Kronikach” (1891). Muszę wszakże przyznać, iż wolę obrazy wierniej przedstawiające rzeczywistość historyczną, a Matejce przecież już współcześni zarzucali „świadome mieszanie ludzi, miejsc i dat”, na co mistrz odpowiedział z irytacją: „Ja maluję epokę, a zapiski kronikarzy, historyków to nie ewangelia, ja robię po swojemu i basta”. Pomijając inne nieścisłości, zaznaczę, że wątpliwe jest, aby tacy dysydenci jak Janusz Radziwiłł czy Stanisław Stadnicki bywali na kazaniach Skargi. Tym bardziej że nie pochlebiał on magnatom, o czym pisałem w „Kronikach” (1878). Przypomnę też, że XVII w. zaczął się twoimi jeremiaszowymi kazaniami, ale i usłyszał „straszliwą przepowiednię Jana Kazimierza”. On to przecież na Sejmie roku 1661 nie tylko groził posłom rozbiorami Rzeczypospolitej, lecz także określił dość trafnie, co który z zaborców

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2016, 2016

Kategorie: Historia