Prawa kobiet wyrzucone do kosza

Prawa kobiet wyrzucone do kosza

Dziesięć sekund zajęło posłom zdecydowanie, że nie chcą debatować nad projektem ustawy o świadomym macierzyństwie Naciskasz przycisk i po problemie społecznym, tak niewygodnym w chwili, gdy trzeba rozpaczliwie rozglądać się, do kogo się przytulić, żeby się załapać w przyszłym parlamencie. 10 sekund zajęło posłom zadecydowanie, że nie chcą debatować nad projektem ustawy o świadomym macierzyństwie, czyli dopuszczalnością aborcji (słowo gorsze niż teczka), o większej dostępności badań prenatalnych i antykoncepcji, o współfinansowaniu przez państwo leczenia niepłodności, czyli m.in. o in vitro. O tzw. edukacji seksualnej też dyskusji nie będzie. Wszystkie te jakże nieważne społecznie tematy spadły z sejmowego harmonogramu na co najmniej kilka lat, bo wiadomo, że nowy parlament nawet tematu nie dotknie. Jan Klimek (wbrew pozorom z SLD, w Katowicach otrzymał 5397 głosów) jest trochę oszołomiony, że jako jedyny z Sojuszu był przeciw wprowadzeniu pod obrady Sejmu projektu ustawy o świadomym macierzyństwie. W kuluarach „odważniejszych” było podobno wielu. Ale został sam i wyjaśnia, że zawsze był przeciwny dopuszczalności aborcji z tzw. względów społecznych. Dlaczego więc startował do Sejmu z listy SLD, który w swoim programie miał liberalizację ustawy antyaborcyjnej? Bo na spotkaniach przedwyborczych pytano go o gospodarkę (to jest jego specjalność), a nie o aborcję. Sam się nie wychylał. Poza tym nigdy by się nie zgodził, żeby młodzież mogła usuwać ciążę. Nie ma tego w ustawie? A jemu mówiono, że jest. Poseł Klimek jest jeden, ale w SLD wielu było takich, którzy po prostu nie przyszli (dyscypliny klubowej nie było), akurat wyszli lub na pewno mają usprawiedliwienie. Wielu „swojego” projektu po prostu nie przeczytało. Są też tacy (deklarują poglądy lewicowe), którzy kosztem kobiet postanowili wyrazić swoją niechęć do SLD. Ciekawy przypadek to posłanka Zofia Wilczyńska („Wyjątkowo wstrzymałam się od głosu”). Feministki pamiętają, jak je wspierała, ale ona uznała nagle, że m.in. o dostępności in vitro nie warto rozmawiać, bo jest koniec kadencji, czas niestosowny na „przepychanki polityczne”. A na zakończenie rozmowy posłanka rzuca od niechcenia, że równie postępowe rozwiązania sama proponowała od dawna. Cudzych nie poprze? Od głosu wstrzymał się także niezrzeszony poseł prof. Mariusz Łapiński, który uważa, że „lewica miała 3,5 roku na forsowanie projektu”. Teraz jest to wrzutka, gra polityczna i temat zastępczy. Prof. Mirosław Karwat, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, działania SLD określa jako rzeczywiście spóźnione i niewiarygodne. Ale poseł o poglądach lewicowych, niezależnie od oceny metod, powinien być wierny swoim poglądom. – Nic nie zyskali, wszystko stracili, nic nie załatwili – tak kadencję SLD w dziedzinie walki o prawa kobiet ocenia Wanda Nowicka z Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, która nie jest zaskoczona tym, że SLD pomógł opozycji w odrzuceniu nawet debaty. Zdaniem feministek, Sojusz wrzucił projekt w ostatnich miesiącach kadencji na odczepnego, żeby elektorat myślał, że coś robi. Lokomotywą projektu była prof. Joanna Senyszyn (już po głosowaniu mówi, że czuje się jak zakneblowana), to ona dopchała go do tego nieszczęsnego głosowania, choć po drodze m.in. poseł Giertych rzucał jak kłody pod nogi ekspertyzy, w których pisano o złych mocach rządzących proponowanym prawem. Jednak to nie on, ale sami posłowie SLD załatwili projekt odmownie. Szkoda, że nie założono strony internetowej, na której pokazano by projekt, szkoda, że lewicowe posłanki nie wyruszyły z feministkami na spotkania. Szkoda, że w przeddzień debaty Joanna Sosnowska (SdPl) krytykowała w „Trybunie” pracę Joanny Senyszyn. Czy dlatego, że swego czasu ze zgrozą feministki przyjęły jej pomysł, by o zgodzie na aborcję decydował sąd? Szkoda wreszcie, że Sejm został zasypany embrionami (odlewy rozdawało LPR), a nie informacjami, ile setek tysięcy Polek cierpi z powodu niepłodności. – Mam ogromny żal do kolegów z lewicy, którzy nie głosowali lub się wstrzymali – mówi prof. Joanna Senyszyn. – Dzięki nim demagogia i hipokryzja zwyciężyły nad rozumem. Prof. Senyszyn broni także SLD, uważając, że tak trudny projekt, a także dotykający intymności musiał powstawać długo. Sejmowy bezmiar obłudy Ustawa zmieniająca prawa kobiet obowiązuje od 12 lat. Chwilą złagodzenia był krótki okres w połowie lat 90. – Stabilność prawa jest dobra, ale nie wtedy, gdy restrykcje budzą taki opór, no i gdyby władze wywiązały się z umowy, którą zawarły ze społeczeństwem, wprowadzając w 1993 roku tak twardą ustawę – mówi prof. Eleonora Zielińska, kierownik Katedry Prawa Karnego UW. – Przecież

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2005, 2005

Kategorie: Kraj