Jak „prawdziwy pies” został złym gliniarzem

Jak „prawdziwy pies” został złym gliniarzem

Borys fot. youtube.com

Narkotykowi przestępcy obiecywali mu zemstę. Ale bardziej zaszkodzili mu koledzy policjanci Jako szef wydziału narkotykowego olsztyńskiego oddziału Centralnego Biura Śledczego Policji miał znakomite wyniki w walce z przestępczością. Pewnie do tej pory mógłby ścigać złoczyńców, gdyby nie patrzył krytycznym okiem na poczynania kolegów. Także na swoich podwładnych, w tym jednego wyższego stopniem, których próbował zmusić do większego wysiłku. A gdy się opierali, usunął ich z wydziału. Wkrótce jednak przygarnął ich podległy Komendzie Głównej Policji olsztyński wydział Biura Spraw Wewnętrznych. „Borys”, bo taką ksywkę nadano mu w policyjnym środowisku, zaczął dostawać pogróżki w stylu „Załatwimy cię”. I tak się stało. Po 18 latach służby musiał odejść z policji. Taką wersję wydarzeń przedstawia nadkom. Marcin Miksza, od lutego 2017 r. policjant w stanie spoczynku. Razem z dwoma partnerami z wydziału, po rocznym zawieszeniu w obowiązkach, został zmuszony do przejścia na wcześniejszą emeryturę. Powód się znalazł – w tym czasie wokół „sprawy »Borysa«” zaczął się szum medialny, co kierownictwo uznało za szkodzenie dobremu wizerunkowi policji. Ścigając przestępców Mierzący 190 cm Marcin Miksza kojarzy się trochę z brawurowym komisarzem „Majamim”, granym przez Piotra Stramowskiego w gangsterskich filmach Patryka Vegi. Chociaż na pytanie, czy też był taki ostry w kontaktach z bandytami, odpowiada dyplomatycznie: – Nie pamiętam. Pochodzi z rodziny o milicyjno-policyjnych tradycjach. W Rucianem-Nidzie mieszkał nad posterunkiem, gdzie jego ojciec był dzielnicowym. Marcin pamięta, że ojciec w kaburze nosił kanapki zamiast pistoletu, a jedyną jego bronią była gumowa pałka. Ale cieszył się szacunkiem w tym mazurskim miasteczku, tak jak inni funkcjonariusze, których sam widok przywoływał ludzi do porządku. Potem rodzina Mikszów przeniosła się do Mrągowa i tam 19-letni Marcin wstąpił do policji. Już na początku służby zwrócił uwagę przełożonych, kiedy pomógł kolegom z komendy wojewódzkiej złapać sprawców zabójstwa jednego z uczestników Pikniku Country. I ci koledzy na początku nowego wieku ściągnęli go do wydziału narkotykowego KWP. – Olsztyn był wtedy brązowym miastem – wspomina „Borys”. Po serii porwań w 2000 r. miejscowi gangsterzy, powiązani m.in. z mafią pruszkowską, szukali nowych źródeł dochodu i znaleźli je w „brązowym towarze” – narkotykach. Miksza opowiada, że jego wydział zaczął walczyć z handlarzami prochów i miał niezłe wyniki. Wkrótce „Borys” dostał propozycję wejścia do zespołu werbunkowego, czyli takiego, który szuka ludzi, głównie przestępców, do współpracy. Od dawna bowiem policyjna robota opiera się na informatorach. Ale trudno pozyskać dobre źródło, dlatego przeszedł w Warszawie specjalne szkolenie i dostał odpowiedni certyfikat. W tym czasie miał już na koncie udział w poważnych sprawach, np. w poszukiwaniu sprawców zabójstwa policjanta w Mikołajkach, który zginął na służbie podczas strzelaniny między bawiącymi tam gangsterami. Kiedy wiceszefem Centralnego Biura Śledczego został Janusz Czerwiński, wcześniej naczelnik wydziału kryminalnego KWP w Olsztynie, Miksza przeszedł do miejscowych struktur CBŚ (od 2014 r. Centralne Biuro Śledcze Policji – CBŚP). Po pewnym czasie, w 2013 r., został szefem wydziału narkotykowego służby nazywanej polską FBI. Poczuł, że ma mocne narzędzie do walki z przemytnikami i handlarzami narkotyków i na serio podjął misję wyplenienia z terenu Warmii i Mazur marihuany, kokainy, a ostatnio także dopalaczy. Dobrał kilku podobnie myślących. Likwidowali plantacje konopi indyjskich i grupy przestępcze, a bandyci na samo wspomnienie „Borysa” zgrzytali zębami. W więzieniach zaznaczali sobie datę wyjścia na wolność z dopiskami: „Borys – wisisz!” albo „Tego dnia zaj… Borysa!”. Szukanie haków Miksza miał wyniki i był doceniany przez kierownictwo, ale narobił sobie wrogów także we własnym środowisku. Zwłaszcza gdy zwolnił – jak sam mówi – dwóch lewusów, w tym wyższego stopniem Sławomira K. Tamten się oburzył, bo „przecież kapitan nie może ruszyć majora”, czyli podinspektora, ale niedługo pozostał bez przydziału; podobnie jak drugi wyrzucony z CBŚP znalazł zajęcie w Biurze Spraw Wewnętrznych, czyli „policji w policji”. I zaczęły się pogróżki pod adresem „Borysa”. – Docierały wieści, że zbierają na mnie informacje, że łeb mi spadnie, bo przecież go skrzywdziłem. Nie przejmowałem się tym, ale w końcu miarka się przebrała i napisałem raport do komendanta CBŚP, w którym opisałem całą sytuację – opowiada nadkom. Miksza. Podobno raport do adresata

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 51/2018

Kategorie: Kraj