Prawica wymachuje lewacką maczugą

Prawica wymachuje lewacką maczugą

Lewactwo to technika sprawowania władzy, której politycy używają, żeby zarządzać strachem Łukasz Drozda – politolog i urbanista z Kolegium Ekonomiczno-Społecznego SGH, opublikował m.in. „Lewactwo. Historia dyskursu o polskiej lewicy radykalnej” i „Uszlachetniając przestrzeń. Jak działa gentryfikacja i jak się ją mierzy”. Bardzo często o przeciwnikach obecnie rządzących mówi się, że są lewakami. Czym jest lewactwo? – Lewactwo umiejętnie łączy nienawiść do mniejszości i szeroko rozumianej inności z antykomunizmem. Pokazuję w książce, że to pojęcie szkodliwe i złe. Niezależnie od tego, na ile ta etykietka jest trafna w sensie merytorycznym, upowszechniła się na szeroką skalę. Lewactwo jest takim kodem kulturowym, czymś, co w oczach ich przeciwników spaja wiele osób o poglądach lewicowo-liberalnych. Tworzy się w ten sposób szeroki zbiór wrogów. Czy dobrze zrozumiałem? W Polsce lewactwo jest pokłosiem antykomunizmu? – Uważam, że jest współczesną formą antykomunizmu, ponieważ im dalej od upadku realnego socjalizmu, tym trudniej pewne rzeczy z tym połączyć, nawet w ujęciu fanatycznym. Dopóki żyli generałowie Jaruzelski i Kiszczak, można było nimi straszyć. Ich miejsce zajęli geje czy „feminazistki”. Podobny los spotyka muzułmanów, których w Polsce właściwie nie ma, ale to nie przeszkadza prawicy wykorzystywać ich do budowania atmosfery strachu. Lewactwo za sprawą braku konkretności łączy ze sobą mnóstwo kategorii, które wielu osobom mogą się wydawać obce. Dlatego jest świetnym narzędziem zarządzania strachem. Kiedy w ogóle pojawiło się lewactwo? – Na ironię zakrawa fakt, że to pojęcie pochodzi z arsenału komunistów. Jako pierwsi używali go sympatycy Związku Radzieckiego, chcący znaleźć wspólne określenie dla ruchów lewicowych konkurencyjnych wobec ich własnego, ale niebędących socjaldemokracją. W PRL była to kategoria politologiczna, wyróżniająca cztery główne grupy lewaków: trockistów, anarchistów, maoistów pozachińskich i nową lewicę. Ówczesne nauki polityczne były wykorzystywane na użytek propagandowy, sam termin nie był zatem neutralnym opisem. Co ciekawe, najwięcej o lewakach zaczęło się mówić wtedy, gdy ideologiczna gorliwość polskich komunistów wyraźnie już wygasała, a PZPR zaczynano kontestować z lewicowej perspektywy. Lewakami stawali się w ten sposób działacze KOR czy Solidarności. Po 1989 r. termin wyparto z politologii, natomiast zaczęła go używać prawica. W dobiegającej właśnie końca dekadzie upowszechnił się zaś na tyle, że trafił do języka potocznego. Powiedział pan, że to pojęcie szkodliwe i złe. Dlaczego? – Ponieważ z definicji kogoś obraża. To słowo o pochodzeniu stalinowskim, które jest taką maczugą. Wymachiwanie nią pozwala demonizować przeciwnika w najgorszy możliwy sposób, bazując na odczłowieczających uprzedzeniach – lewak to przecież nieomal robak. To określenie naznaczone negatywnymi emocjami. Nie można powiedzieć o kimś, że jest lewakiem, w sposób neutralny, jeśli patrzeć na konstrukcję językową tego wyrazu. Co musiałbym zrobić, aby stać się lewakiem? – Żeby zostać dzisiaj lewakiem w oczach przeciwników politycznych, należy zrobić dwie rzeczy. Przede wszystkim trzeba działać bezrozumnie. Czyli jak? – Nieracjonalnie, nie reprezentować tego, co młodzi ludzie w internecie określają żartobliwie mianem „rozumu i godności człowieka”. Rozum w tym kontekście jest ważny? – Tak, rozumność dotyczy dwóch obszarów. Z jednej strony realizmu w kontekście poglądów gospodarczych i to jest takie tradycyjne myślenie, które powszechnie kojarzymy z sympatykami Korwin-Mikkego, związane z brakiem przeciwwagi dla neoliberalnego podejścia do gospodarki. W takich okolicznościach wszyscy, którzy patrzą na świat inaczej niż wyznawcy tzw. wolnego rynku, są groźnymi komunistami. A co należy do drugiego obszaru? – Drugim takim obszarem jest szeroka rama kulturowa. Zakłada ona, że bezrozumność to forsowanie wszystkiego, co wydumane, dziwne, sprzeczne z tradycją i z tym, czym ludzie żyli od tzw. zawsze. Wszystko to było „normalne” i skoro tak długo się sprawdzało, po co to zmieniać? Ale tego, co kojarzymy z czymś „normalnym”, może być całkiem sporo. – To może dotyczyć wielu rzeczy. Ludzi coraz bardziej dzieli np. stosunek do motoryzacji. Jeśli ktoś nie jeździ samochodem albo nie daj Boże chce ograniczyć ruch samochodowy, to jego działania są sprzeczne z rozumnością. Poglądy takiej osoby są niezgodne z przyjętymi wyobrażeniami o postępie. Naturalny postęp według obrońców cywilizacji motoryzacyjnej jest związany z postępem technicznym i z tym, że zamiast chodzić, używamy samochodów. Dzisiaj spory między rowerzystami

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2018, 2018

Kategorie: Wywiady