Prezydenci Gdańska za kratkami
Franciszek Jamroż i Dariusz Śmiałkowski – byli prawicowi prezydenci Gdańska… w więzieniu Gdańsk stracił prestiż – podsumował w mowie końcowej prokurator podczas zakończonej niedawno sprawy przeciwko byłym prezydentom miasta. Franciszek Jamroż i Dariusz Śmiałkowski pójdą siedzieć na 3 lata. To nie jedyni skazani w związku z tą sprawą i nie jedyny proces byłego prezydenta Gdańska. Sądowi nie udało się ustalić, gdzie „wypłynęły” pieniądze pochodzące z łapówki, a wpłacone na nielegalne szwajcarskie konto Franciszka Jamroża. Urząd Miejski po pierwszych wolnych wyborach samorządowych w Gdańsku, mieście „Solidarności”, Sierpnia ’80, obsadziła prawica. W roku 1990 prezydentem został Franciszek Jamroż, który karierę polityczną zaczynał w Komitetach Obywatelskich, skąd przeszedł do Porozumienia Centrum, gdzie został przewodniczącym wojewódzkim, następnie związał się z BBWR. Na jednego z 3 wiceprezydentów radni wybrali Dariusza Śmiałkowskiego związanego z Partią Konserwatywną. Podczas ich kadencji (1990-1994) Gdańsk był na topie. Wydawało się, że miasto określane jako bastion prawicy, kojarzone na Zachodzie z Lechem Wałęsą nie mogło trafić na lepszą radę i „ojców”. Zarządzanie majątkiem komunalnym na wolnym rynku stworzyło rządzącym możliwości, o jakich nikt nie mógł wcześniej marzyć. Mecenasi mimo woli Jak pokazała historia – panowie wzięli sobie do serca powiedzenie czasu przemian i transformacji:”Pierwszy milion trzeba ukraść”. Pole do manewru dała prezydentowi Gdańska banalna na pozór sprawa koncesji na sprzedaż alkoholu. Tak atrakcyjne turystycznie miasto jak Gdańsk, z piękna Starówką, oprócz zabytków musi też turystom (oraz mieszkańcom) ofiarować nie tylko kulturalne, lecz także gastronomiczne atrakcje. Trudno wyobrazić sobie jednak knajpę, restaurację czy pub, w którym nie ma alkoholu. Franciszek Jamroż postanowił więc zabierać bogatym (restauratorom) i dawać biednym, czyli – zawsze niedofinansowanej kulturze, a konkretnie Capelli Gedanensis. Jak twierdzili później świadkowie podczas jednej z prowadzonych przeciwko byłemu prezydentowi spraw – na polecenie Franciszka Jamroża urzędnicy miejscy jako warunek uzyskania koncesji na sprzedaż alkoholu żądali wpłat na konto Cappelli Gedanensis. W trakcie rozprawy ustalono, że w taki sposób „mecenasem” uboższym o 400 tys. (starych) zł stał się właściciel lokalu Ksantypa w Jelitkowie, a o 4 mln (starych) zł właściciel „Victorii” na Suchaninie. Jak zeznał na procesie w lutym 2001 r. jeden ze świadków, Tadeusz T., prezydent osobiście targował z nim cenę „mecenatu”, a zapytany, dlaczego pieniądze mają wpłynąć na konto Capelli, a nie na konto np. oruńskiego domu dziecka, powiedział, że zespół jest wizytówką Gdańska i reprezentuje miasto. Franciszek Jamroż miał też powiedzieć, że jak kogoś stać na handel alkoholem, stać go również na wspieranie kultury. „Mecenasi” otrzymywali potem listy z podziękowaniami od zespołu. 2 hondy za halę Ponieważ „ściągalność” podpierana najwyższą władzą miasta, bo prezydencką, szła urzędnikom dobrze, zapewne grzechem wydawało się Franciszkowi Jamrożowi niewykorzystanie kolejnej okazji – sprzedaży hali targowej kupcom gdańskim. Ten zabytkowy obiekt w samym centrum miasta kupcy dotychczas wynajmujący tam boksy i stragany postanowili w 1992 r. kupić od miasta i wyremontować, tworząc na bazie zabytkowej substancji nowoczesne centrum handlowe. Ze strony kupców pośredniczką w negocjacjach z miastem została Iwona P., znajoma prezydenta, ponieważ prezydentowi zależało na prowadzeniu sprawy osobiście. Jak okazało się wkrótce, Franciszkiem Jamrożem powodowała troska nie tyle o zabytek czy o kupców, ile o własną kieszeń. Miasto zaczęło piętrzyć przed kupcami trudności – na początek dowiedzieli się, że nie można kupić hali bez przetargu. Informacji tej zaprzeczyło Ministerstwo Przekształceń Własnościowych, do którego zwrócili się kupcy. Wydawało się więc, że kupno hali to już formalność i obie strony powołały rzeczoznawców do wyceny majątku. I tu nastąpiła spora rozbieżność w wycenie – kupiecka wynosiła 1,5 mld, a miejska 9 mld (starych) zł. Ostatecznie cenę ustalono na 5,2 mld zł. Franciszek Jamroż zgodził się na takie sfinalizowanie sprawy, ale pod warunkiem że otrzyma od kupców 400 mln zł. Tyle zażądał w rozmowie z Iwoną P. Jednak najwyraźniej ojciec miasta doszedł szybko do wniosku, że nie docenił właściwie gdańskiego zabytku i podniósł cenę do 800 mln. Jak miał powiedzieć Iwonie P. – zamiast gotówki był skłonny przyjąć dwa nowe samochody marki Honda Civic.









