W dzień ponad 30 stopni, wszystko się rozkłada, śmierdzą gnijące warzywa, potopione zwierzęta, wymyte szamba. Komary tną niemiłosiernie. Pod wieczór nie da się już wytrzymać Po Szczytnikach płyniemy pontonem jak po jeziorze. Woda nie ma stąd dokąd uchodzić, miejscowość dookoła jest zamknięta wałami. Wszystko tu zalane, domy, uprawy w szklarni, pod folią. Lata ciężkiej pracy poszły na marne w ciągu paru godzin. Gdzieś 2 m pod nami przebiega asfaltowa droga. Zbliżamy się do domu Piotra Sędera. – To tragedia dla tych, którzy żyją z rolnictwa – mówi tak, bo sam jest w lepszej sytuacji, rolnictwo to dla niego jedynie hobby. – Ponieśli olbrzymie nakłady na nasiona. Zaczęły pokazywać się już pierwsze zbiory, a tu wszystko przykryła woda. Stracili środki do życia. Córka niech się tu nie buduje Wpływamy na jego posesję przez otwartą bramę. Nowy, piękny dom do piętra zalany wodą. Nie udało mu się wszystkiego przenieść na górę. Nie było na tyle czasu, by zdemontować piec gazowy, węglowy. Z murku obłożonego mozaiką, która tyle jest warta, ile samochód, trzeba będzie wszystko zrywać. – Mieliśmy ogródek, ładne iglaki, cieszyliśmy się razem z żoną – pokazuje na wystające wierzchołki roślin. Gdy dowiedział się o wielkiej wodzie, która do nich się zbliża, to ciśnienie wzrosło mu do 200. Dzisiaj czuje się trochę odprężony, bo już woda nie przybiera. – Martwiliśmy się, żeby nie weszła nam wyżej, bo największą naszą wartością jest dom – mówi żona Piotra Sędera, Krystyna, która wychyla się z okna na pierwszym piętrze. Jeszcze do niedawna naciskali na córkę, by koniecznie wybudowała się obok nich. Miejscowość jest pięknie położona, dobrze tu się mieszka, nie ma zagrożeń ekologicznych, oprysków. Wioska spokojna, 400 mieszkańców, nie słychać o kradzieżach. – Teraz już córki nie będę namawiał – zapewnia mężczyzna. Po drodze mija nas łódź, a w niej strażak OSP Grzegorz Rybitw, który właśnie skończył rozwożenie żywności do powodzian. – Pracujemy cały czas, staramy się dopłynąć do wszystkich osób, które zostały w zalanych domach, a jest ich 70-80 – opowiada. – Paradoksalnie najbardziej brakuje nam wody. Inni mają jeszcze gorzej Jesteśmy w środku wsi. Na elewacjach widać, dokąd sięgała woda. W środę, 9 czerwca, spadła już ok. 20 cm. Znad wody wystają paliki. To po nich pięła się fasola. Obok wierzchołek przydrożnej kapliczki. Po powierzchni pływają deski, elementy metalowe, butelki plastikowe. Wszystko zabrała woda. – Panie się nie ewakuują? – pytam kobiety, które siedzą na tarasie. – Dół mamy zalany, ale piętro ocalało – odpowiada Teresa Ślusarz, która z rodziną została w domu. – Jakoś mieszkamy. Już na drugi dzień łodzią motorową przywieźli nam wodę i jedzenie. Na pomoc nie narzekamy. Wczoraj zeszły piętro niżej, by zobaczyć zniszczenia. Lodówka w wodzie, kury potopione. Udało im się wynieść na górę ubrania i dokumenty. – Co mamy narzekać, inni mają jeszcze gorzej – pocieszają się. Mijają nas kolejne łódki, ruch jak w sezonie na jeziorze. Olbrzymie ilości wody zalały ok. 1,6 tys. ha. Prawie wszystkie domy znalazły się pod wodą. Ocalały jedynie trzy, cztery, które wybudowano na wzniesieniu. Zbigniew Rybak, prezes miejscowej OSP, i Dariusz Ślusarz wywieźli stąd dzieci sąsiada. Będą mieszkały u rodziny lub w szkole w Garbowie. – Czekamy na pompy o dużej wydajności, żeby wypompować wodę do Wisły – odpowiadają na pytania mieszkańców, którzy zastanawiają się, jak osuszyć teren. – Nasza jednostka liczy 16 druhów, ale pomagają nam także młodzi. Niestety, nasza siedziba też została zalana. Sztab dowodzenia mamy na piętrze. Dopływamy do wału na Opatówce. Tu można zejść, powiedzmy, na suchy ląd. To stąd wieś ma dostęp do świata, dowożone jest jedzenie i przywożeni są mieszkańcy z zatopionych domów. Rwała z niewyobrażalną siłą – Wał na Opatówce został przerwany w niedzielę, 6 czerwca, około dziesiątej w nocy – Piotr Sęder, Włodzimierz Rybak i Ryszard Kaczor opowiadają, jak pojawiła się wielka woda. – Pilnowaliśmy wtedy
Tagi:
Andrzej Arczewski