Doktor z internetu

Doktor z internetu

Telemedycyna miała być ułatwieniem, tymczasem w sieci kupimy silnie uzależniające leki i dostaniemy receptę na medyczną marihuanę. Już od 29 zł

– Mój syn umarł dwa lata temu z powodu przedawkowania oksykodonu. Kilka tygodni później to samo spotkało jego najlepszego kolegę ze studiów. To były zwykłe chłopaki. Dobrze się uczyli, chodzili na randki. Dopiero co zaczęli studia. Ale podobno opioidy są teraz modne wśród dzieciaków. Przeglądając telefon syna, dowiedziałem się skąd brał leki – kupował recepty w internecie. Moje dziecko zabiła witryna z receptami za 29 zł. Czy lekarze wystawiający takie recepty nie są jak dilerzy? Dlaczego to wszystko działa w świetle prawa?  – pyta ze łzami w oczach pan Tomasz*, który pochował w 2021 r. swoje jedyne dziecko.

Dziś receptomaty to plaga, która działa na granicy prawa. Witryn oferujących recepty w 15 minut jest mnóstwo. W efekcie kupienie dowolnego leku stało się bardzo proste. Odpowiadamy na kilka krótkich pytań w ankiecie. Jeśli użytkownikowi zależy na konkretnej substancji, to z internetu dowie się, jakie objawy wpisać, aby dostać to, czego chce. Zależnie od strony zapłacimy między 29 a 79 zł i czekamy na e-receptę, która przyjdzie SMS-em. Taka sytuacja jest możliwa dzięki lukom w prawodawstwie.

Na co dziś się leczysz?

Nie brakuje domorosłych specjalistów, którzy leczą się z pomocą doktora Google’a, czyli wyszukując objawy w internecie, zamiast pójść do lekarza. Jeśli dodamy do tego możliwość wypisania sobie leków na własną rękę, to nieszczęście gotowe.

– Przy wystawianiu recept online, w przypadku podmiotów świadczących takie usługi komercyjnie istnieje duże ryzyko nadużyć wobec niekontrolowanego dostępu do wielu leków. Oczywiście portale wystawiające recepty mają pewne wyłączenia, np. jeśli chodzi o leki odurzające. Jednocześnie nie ma takich obostrzeń w przypadku antybiotyków, a to niesie duże ryzyko antybiotykooporności bakterii, która jest obecnie jednym z kluczowych zagrożeń zdrowotnych na świecie według WHO – tłumaczy Piotr Pawliszczak prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie.

E-recepta, była ogromnym ułatwieniem dla pacjentów. Szczególnie dla takich gap jak ja. Papierowych recept szukałem wielokrotnie. Często już zaraz po wyjściu z gabinetu lekarskiego. Dziś wystarczy mieć telefon. W telegraficznym skrócie, od strony użytkownika e-recepta to czterocyfrowy kod, który po wizycie u specjalisty przychodzi SMS-em. Wystarczy go podać w aptece wraz z numerem PESEL i voilà! Dostajemy leki. Dla bardziej zaawansowanych technicznie jest jeszcze rządowa aplikacja Moje IKP, czyli dostęp do internetowego konta pacjenta. Tam recepta pojawia się również jako kod QR, który można dać do przeskanowania aptekarzowi. Na podwalinach tego uproszczenia narodziła się jednak patologia, z którą jest sporo kłopotów.

– Wszystkie tego typu portale działają na granicy prawa, co jest wynikiem niedoskonałych regulacji prawnych. Mamy wśród lekarzy rekordzistów, którzy byli w stanie w ciągu miesiąca wystawić nawet kilkadziesiąt tysięcy recept i zaświadczeń online. Rekord to ok. 45 tys. przez 30 dni – to 1,5 tys. recept dziennie. Nie ma możliwości, żeby przeprowadzić taką wizytę zdalną w duchu należytej staranności czy realnego zapoznania się z problemem zdrowotnym pacjenta, jak wymaga tego m.in. Kodeks Etyki Lekarskiej. To jest niestety masówka i zastępowanie wywiadu lekarskiego czy osobistego badania uniwersalnym dla wszystkich pacjentów kwestionariuszem – tłumaczy prezes Pawliszczak.

Telebiznes

Telemedycyna dzięki pandemii COVID-19 rozrosła się na niespodziewaną skalę i stała biznesem przynoszącym rekordowe zyski. Weźmy nagradzaną za szybki rozwój firmę telemedi.com, oferującą telediagnostykę. Firma zaczynała jako start-up w 2012 r. Dziś obsługuje ogromne korporacje, m.in. bank PKO BP. W latach 2018-2021 Telemedi odnotowała wzrost zysków na poziomie 983%. Tylko w 2021 r. firma dostała od inwestorów 25 mln zł finansowania na rozwój. W odróżnieniu od wielu portali internetowych dba o standardy i podczas konsultacji przeprowadza prawdziwy wywiad lekarski. Nie wszystkie firmy działają jednak z taką dbałością o pacjentów. Część portali specjalizuje się tylko w sprzedawaniu recept bez kontaktu z lekarzem.

– Przy telekonsultacji opieramy się na art. 42 Ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty, tam ustępy 1 i 2 regulują orzekanie co do stanu zdrowia za pośrednictwem systemów teleinformatycznych, m.in. pod kątem wystawiania recept. Artykuł 42 w ust. 1 mówi, że recepty wystawia się po osobistym zbadaniu lub zbadaniu za pośrednictwem systemów teleinformatycznych, przy czym przez zbadanie za pośrednictwem systemu teleinformatycznego uważamy zebranie wywiadu, czyli rozmowę, a nie wypełnienie kwestionariusza. Ustęp 2 mówi, że można wystawić receptę bez zbadania tylko w ramach kontynuacji leczenia oraz jeżeli jest to uzasadnione stanem pacjenta, a to oznacza, że lekarz zna tego pacjenta, ponadto jest to stosowanie ujęte w dokumentacji medycznej – tłumaczy Pawliszczak.

Za receptomatami stoją jednak ogromne pieniądze, więc część firm nie patrzy na przepisy. Załóżmy, że specjalista będzie wystawiał „zaledwie” 30 tys. recept miesięcznie. Przy 79 zł za receptę daje to 2,37 mln zł w ciągu jednego miesiąca. Nawet jeśli doliczymy, że lekarz preparujący e-recepty taśmowo zapłaci za działalność kary nałożone przez sąd lekarski, to i tak zaledwie po kilku miesiącach pracy może spokojnie rozpocząć życie rentiera w Miami.

– Takie podmioty działają w oderwaniu od usystematyzowanego sposobu opieki nad pacjentem. To nie są placówki, które prowadzą działalność stacjonarną i dodatkowo świadczą usługi telemedyczne. To czysta komercja, która opiera się wyłącznie na teleusługach. Dlatego jednym z potencjalnych mechanizmów regulacji byłoby zablokowanie możliwości prowadzenia teleporad w oderwaniu od działalności stacjonarnej – wyjaśnia prezes warszawskiej Okręgowej Rady Lekarskiej.

L-4 i marihuana

Paradoksy systemu dostrzegają również pacjenci. Dziś dzięki receptomatom każdy może dostać dowolną receptę, a nawet zwolnienie. Internauci wspominają na forach i w mediach społecznościowych, że dziś najlepiej jest pójść po L-4 do psychiatry, bo ma się właściwie pewność, że je wystawi. „Wystarczy nagadać mu głupot”.

– Moje samopoczucie psychiczne było bliskie zeru i potrzebowałam zwolnienia z pracy na parę tygodni. Umówiłam się online do nieznanego mi psychiatry, bo moja terapeutka była na urlopie. Jakież wielkie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że wizyta odbywa się przez telefon, bez żadnego wideo, a lekarz proponuje mi po chwili rozmowy właściwie w ciemno zwolnienie na trzy miesiące. Na dodatek wypisał mi receptę na leki psychotropowe, o które nawet nie prosiłam, ale dostałam „tak na wszelki wypadek” – opowiada Milena*, która pracuje w średniej wielkości firmie. Zapytana, ile kosztowała ją ta teleporada, odpowiada, że 250 zł. Czy tę kwotę można traktować jako wytłumaczenie dla zachowania lekarza psychiatry w stylu: „nasz klient, nasz pan”? Tymczasem niektóre osoby próbujące korzystać z systemu za pośrednictwem porady online nie mogą dostać recepty na potrzebne im leki.

– Mam astmę. Niedawno skończył mi się steryd wziewny, dzięki któremu się nie duszę i normalnie funkcjonuję. Byłem na wyjeździe. Postanowiłem umówić się online do pulmonologa, który opiekuje się mną od lat. Okazało się, że muszę przyjść na wizytę kontrolną, nim lekarz będzie mógł wypisać mi tak silny lek. Lek, który biorę od lat! Zostałem bez inhalatora na dwa tygodnie, i to w sezonie najgorszego pylenia – opowiada 45-letni Miłosz, który zmaga się z alergią od dziecka.

Ciekawie robi się, gdy przychodzi do wypisywania medycznej marihuany. W ostatnich latach wiele krajów zalegalizowało jej palenie zarówno rekreacyjne, jak i w celach medycznych. Polska jest jednym z tych krajów, w którym od 2017 r. można korzystać z marihuany medycznej. Wystarczy mieć receptę. Stanowi ona legalny sposób na poruszanie się po ulicach z porcją suszu w kieszeni. Sprytni internauci znaleźli więc dzięki receptomatom sposób, aby zacząć palić medyczną marihuanę rekreacyjnie i w pełni legalnie.

Szybko powstały portale wystawiające recepty na marihuanę, takie jak: Centrum Marihuany, Medicana czy Zielona Karetka, które już w samej nazwie sugerują, w jakim celu odwiedza się ich stronę. Sprzedaż napędzana jest internetowymi reklamami. Wystarczyło, że w historii mojej przeglądarki pojawiły się wyszukiwania dotyczące receptomatów i medycznej marihuany, abym po kilku minutach w swoich mediach społecznościowych zaczął widzieć reklamy jednego z portali oferujących recepty na medyczną marihuanę w dwie godziny.

Palacze mają działający w 100% przepis na otrzymanie recepty.

– Wystarczy podać jeden z objawów, które kwalifikują do przepisania substancji. Najlepsze są oczywiście takie, które trudno zweryfikować, jak zespół jelita drażliwego czy jakaś bezsenność – wspomina architektka Natalia* i dodaje: – Cieszę się z takiego obrotu spraw, bo za 79 zł mam legalny sposób na palenie marihuany w Polsce i wreszcie mogę się poczuć jak na Zachodzie.

Przy czym nikt nie przeprowadza wnikliwego wywiadu. Jak już ustaliliśmy, na ekranie receptomatów czeka na nas jedynie ankieta. A to może prowadzić do bardzo złych w skutkach sytuacji.

– Moja dziewczyna wymyśliła sobie, że wykupi receptę na medyczną marihuanę, ponieważ ma padaczkę, którą można potraktować marihuaną. Wypełniła w internecie ankietę i bardzo szybko dostała receptę. Niestety, lekarz ordynujący lek nie dowiedział się z kwestionariusza, że Alina ma też depresję, przy której marihuana nie jest wskazana. A czego myśmy wtedy nie wiedzieli. Czekał nas więc koszmarny wieczór, a ja musiałem słuchać o myślach samobójczych – opowiada 34 letni-Karol, inżynier z Katowic.

Jak posprzątać ten bałagan?

Telemedycyna ma plusy, które dostrzega prezes Pawliszczak.

– Jeśli można wymienić jakieś zalety teleporad, jest to głównie oszczędność czasu. Pacjentowi odpada cała logistyka związana z wycieczką do lekarza, taka jak parkowanie czy czekanie w kolejce pod gabinetem. Dodatkowo lekarz może przyjąć kogoś na teleporadę kiedy jakiś pacjent nie przyjdzie na umówioną wizytę stacjonarną. Łatwiej znaleźć kogoś w to niespodziewane wolne miejsce online, niż ściągnąć kogoś z domu czy z pracy. Widać ogromne przemiany społeczne, które dotyczą również preferowanego rodzaju komunikacji interpersonalnej.

Korzystamy z różnego rodzaju aplikacji, np. zamawiamy jedzenie, robimy zakupy online. Widać, że część pacjentów podczas teleporad woli pisać na czacie, niż rozmawiać przez telefon lub w ramach wideorozmowy. Znak czasów.

Niestety, wszystko związane z e-receptami działa obecnie na granicy prawa. Według raportu Fundacji Watch Health Care „Zasadność regulacji zdalnej preskrypcji w Polsce” jedną z podstawowych wad telemedycyny jest często brak jakiegokolwiek kontaktu z lekarzem oraz tzw. overprescribing, czyli nieuzasadniony wzrost konsumpcji leków wśród pacjentów. Oczywiście za wystawienie każdej recepty odpowiedzialny jest lekarz, którego numer wykonywania zawodu znajduje się na recepcie. Samorząd lekarski powinien jednak dotkliwie karać za lekkomyślne wystawianie recept i przyglądać się z dużą podejrzliwością tym specjalistom, którzy wystawiają tysiące recept miesięcznie. Nie widać też, aby resort zdrowia kierowany przez ministra Niedzielskiego miał jakiś pomysł na uregulowanie funkcjonowania receptomatów. Wszystko to działa na szkodę pacjentów. Sytuacja wygląda niczym odwrotność przysięgi Hipokratesa, której pierwszą zasadą jest: przede wszystkim nie szkodzić.

 

Fot. Shutterstock

Wydanie: 2023, 27/2023

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy