W Białymstoku walczącym o miejsca na listach kandydatów na radnych puszczają nerwy. Zamiast argumentów używają pieści Radny miejski białostockiego SLD, przewodniczący organizacji związkowej w PSS Społem, Grzegorz Markowski, w towarzystwie dwóch dobrze zbudowanych młodzieńców wtargnął do gabinetu szefa Regionu Podlaskiego OPZZ, Antoniego Poźniaka. Powodem najścia miało być rzekome wykreślenie radnego z listy kandydatów w tegorocznych wyborach samorządowych. Kiedy Poźniak dzwonił z telefonu komórkowego do Krzysztofa Bila-Jaruzelskiego, szefa klubu radnych BKS-Lewica, posypały się na niego ciosy. – Prosiłem Jaruzelskiego, aby pogadał z Grześkiem i uspokoił go, że jest na liście kandydatów, i to z nadania OPZZ – mówi Poźniak. – Wtedy niespodziewanie Grzesiek wpadł w szał: dostałem kilka razy pięścią w twarz, potem jeszcze poczułem dwa mocne kopniaki. Wojna o dobre miejsca na listach wyborczych wkracza w decydującą fazę. Atmosfera jest tak napięta, że w ruch idą pięści i leje się krew. Im bardziej pogarsza się sytuacja gospodarcza kraju i rośnie bezrobocie, tym cenniejszy staje się pewny grosz, czyli dieta radnego. Bycie radnym daje ponadto coś znacznie lepszego niż 1-1,5 tys. zł miesięcznie, a mianowicie dostęp do informacji i moc podejmowania decyzji. Nie dziwią więc najbardziej egzotyczne, jednorazowe koalicje, zawierane przez przeciwników politycznych, gdy idzie o głosowanie na temat sprzedaży ziemi pod kolejny hipermarket czy wykup gruntów z rąk prywatnych. Białostocka rada miejska w niczym nie ustępuje średniej krajowej w tej materii. Nie będziesz chodził po ziemi Markowski od rana szukał po całym mieście Poźniaka. Dzwonił do siedziby OPZZ, odwiedzał biura SLD przy ul. św. Rocha. W tym czasie w sekretariacie szefa OPZZ zjawiło się dwóch młodych ludzi. Najpierw zapytali o przewodniczącego, później oświadczyli, że chcą w zakładzie założyć związki zawodowe. Sekretarka Poźniaka dała im formularze z komentarzem, iż do założenia związku wcale nie jest potrzebny przewodniczący szczebla wojewódzkiego. Młodzieńcy wyszli, by po pewnym czasie zjawić się w towarzystwie radnego Grzegorza Markowskiego. Zarówno sekretarka, jak i sam Poźniak twierdzą, że od całej trójki mocno zalatywało alkoholem. Radny Markowski – mimo protestów sekretarki – gwałtownie otworzył drzwi do gabinetu szefa. Dalszy ciąg już znamy. W trakcie okładania pięściami i kopania przewodniczącego do gabinetu wbiegły sekretarka i księgowa OPZZ. Szef leżał na ziemi, młodzieńcy nieruchomo stali przy drzwiach. Kiedy sekretarka rzuciła się do telefonu, by wezwać policję, cała trójka wyniosła się z budynku. – Zobacz! – krzyknął (według relacji świadków) na odchodnym Markowski do pobitego Poźniaka, wskazując na swych towarzyszy – takich ludzi jak oni ja mam pod sobą 1380. Już więcej nie będziesz chodził po tej ziemi, sk…synu. Podejrzany łuk brwiowy Jeszcze tego samego dnia informacje o zdarzeniu rozeszły się po Białymstoku. Rozgrzały się telefony działaczy partyjnych, posłów, radnych i urzędników. Niespełna dwie godziny później Markowski miał już wydruk z policyjnego alkomatu, pokazujący zero zawartości alkoholu w wydychanym powietrzu. Ale jednocześnie ta sama policja nie potrafiła ustalić miejsca jego pobytu. Podobnie zresztą następnego dnia. Jedynie lokalnemu „Kurierowi Porannemu” udało się dodzwonić do radnego: – Pierwszy raz o tym słyszę – powiedział gazecie. – Nic takiego nie miało miejsca. Jednak nazajutrz lokalna telewizja pokazała poszukiwanego przez policję Markowskiego w całej okazałości. Nad okiem miał założone szwy, rzekomo efekt ataku… Poźniaka. – To on zaczął – zeznał radny. – Zapytałem przewodniczącego – powiedział też reporterowi „Przeglądu” – dlaczego nie zwołał Rady Wojewódzkiej OPZZ w sprawie wyborów samorządowych. Usłyszałem, że nie ma ani takiej potrzeby, ani podstaw prawnych. Zapytałem też, czy prawdą jest, że na liście kandydatów OPZZ przekazanej do Rady Miejskiej SLD znajdują się nazwiska działaczy niezwiązanych z organizacją związkową. I nie chodziło o moją osobę. Zauważyłem taką listę na biurku i chciałem ją przejrzeć, wtedy Poźniak pchnął mnie na regał. Uderzyłem łukiem brwiowym w kant szafy – Markowski pokazuje niewielkie nacięcie nad okiem – i doszło do szarpaniny. Nie biłem go ani nie kopałem. Tylko odepchnąłem, a on poleciał między krzesła. – Grzesiek powiedział w telewizji, że pierwszy go pchnąłem i on uderzył o szafę. Ale dlaczego w takim razie
Tagi:
Jacek Grün









