Nie majstrować przy patriotyzmie, tym bardziej że wybiórczo traktowana historia nie służy dobrej sprawie Włodzimierz Odojewski – (ur. 14.06.1930 r.) jeden z najwybitniejszych współczesnych pisarzy polskich. W latach 60. kierował Studiem Współczesnym Teatru Polskiego Radia. Od 1969 r. przebywał na emigracji. Był długoletnim kierownikiem literackim Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. W swojej twórczości zgłębia problemy czasu i pamięci, podejmuje tematy tragicznych powikłań narodowych, społecznych i religijnych na Kresach, zwłaszcza konflikty polsko-ukraińskie. Opisuje też losy Polaków w głębi ZSRR podczas II wojny światowej. – Historia się powtarza, bo znów się mówi w Polsce o nacjonalizmie, nacjonalistach, a to jest przecież pański temat. W wydanym w ubiegłym roku zbiorze opowiadań „Zmierzch świata” bardzo sugestywnie przedstawił pan nastrój panujący na południowo-wschodnich kresach II RP w obliczu klęski wrześniowej. Ludzie byli przerażeni upadkiem państwa, nadciągającą okupacją niemiecką, ale jeszcze większą grozę budził podnoszący głowę nacjonalizm ukraiński. Czy tak rzeczywiście prezentowały się w pierwszych dniach II wojny światowej proporcje strachu? – Tak. Słowo „nacyjonały” padające z ust jednego z bohaterów zapowiadało okrutne wydarzenia, ale najgorsze miało dopiero później nadejść. – Kilkanaście dni później niemieckiego okupanta zastąpił radziecki, ale chyba na „nacyjonałów” nie podziałało to jak balsam? – Zarówno sowiecki, jak i niemiecki (od połowy 1941 r.) okupant kokietował nacjonalistów ukraińskich i patrzył przez palce na agresywne akty antypolskie. Sowieci wiele obiecywali, mówili o swobodzie dla Ukraińców, ale niewiele z tego wyszło. ZSRR od razu dał chłopom ziemię zabraną właścicielom majątków, ale już półtora roku potem w ramach kolektywizacji starał się ją odebrać. Myślę jednak, że Niemcy hitlerowskie z jeszcze większą przychylnością witały rosnące w siłę oddziały OUN-UPA i towarzyszącą im nacjonalistyczną ideologię. Masowe i pełne wymyślnego okrucieństwa mordy na ludności polskiej w roku 1943 odbywały się w czasie „panowania” okupanta niemieckiego i przy jego milczącej aprobacie. – Ale stopień okrucieństwa i bestialstwa był autorskim wytworem nacjonalistów ukraińskich? – Długo zastanawiałem się, skąd się brały te akty zdziczenia, zezwierzęcenia (nawet wobec dzieci czy ciężarnych kobiet), których sam opis wywołuje dreszcz grozy. Myślałem o przyczynach genetycznych, bo np. wielu Ukraińców ma domieszkę krwi tatarskiej, o powodach religijnych, wymuszonej unii i katolicyzmie obrządku wschodniego, choć przecież prawosławie i kultura Bizancjum nie zrodziły masowych mordów. Myślałem nawet o powodach klasowych, bo mieszkańcami kresów byli również zbiegli z pańskich majątków z centrum Polski chłopi, którzy pałali żądzą zemsty, oraz chłopi polscy przesiedlani na te tereny, którzy jednak szybko ulegli „zruszczeniu”. Jako powód owego okrucieństwa brałem pod uwagę okropny wyzysk warstw niższych przez warstwy wyższe i przyjaźń ukraińsko-niemiecką, która miała już dosyć długą historię. Nie wszyscy np. wiedzą, że już w 1939 r., kiedy Niemcy przekraczali granicę Polski, szedł z nimi pułk ukraiński, Legion Suszki, pod dowództwem niemieckim sformowany na terenach Wschodnich Niemiec. Rodowód okrucieństwa i ludobójstwa pozostał jednak dla mnie zagadką. Obrazy i upiory mordów z Wołynia 50 lat później wróciły do mnie na terenach byłej Jugosławii. I znów nie wiem, jak to wytłumaczyć, ten ogrom okrucieństwa. – Sprawy z przeszłości przestają powoli ciążyć na wzajemnym widzeniu sąsiedztwa przez Polaków i Ukraińców, ale do pełnego pojednania, a nawet zrozumienia dosyć daleko. Świadczyć może o tym niedawne spotkanie prezydentów Juszczenki i Kaczyńskiego w Pawłokomie. Niestety, uroczystości były fasadowe, a rezultaty tej próby pojednania można uznać za połowiczne, bo każda ze stron inaczej przedstawia katalog swoich krzywd i win. – Takich prób nie można rozpatrywać w oderwaniu od różnych niepokojących procesów, do jakich dochodzi dziś w samej społeczności ukraińskiej po tej i po tamtej stronie granicy. Czytałem ostatnio w pewnym specjalistycznym czasopiśmie relację na temat znów upowszechnianego nacjonalizmu w szkołach ukraińskich w Przemyskiem, gdzie nie dopuszcza się polskich dzieci, bo dba się o jednorodność, i o tym, że katecheci greckokatoliccy, szerząc nawet idee antypolskie, powracają do tych zapomnianych już zaborczych planów Doncowa, który twierdził, że powiaty przemyskie to także Ukraina. Myślałem, że te sprawy są już dawno zamknięte, ale tak nie jest i nacjonalistyczna podbudowa wychowania młodzieży wydaje się tak niepokojąca. – Czy na tak rozumianą edukację „patriotyczną” jakimś remedium mogłaby być idea nowego przedmiotu –
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz









