Samorządy same najlepiej wiedzą, co im potrzebne

Samorządy same najlepiej wiedzą, co im potrzebne

Pniewy 25.09.2018 r. Wieslaw Nasilkowski - wojt. fot.Krzysztof Zuczkowski

Politycy, jeśli nie potraficie pomagać samorządom, to przynajmniej im nie przeszkadzajcie Wiesław Nasiłowski – wójt gminy Pniewy W jednej z gmin wójtem został człowiek znany głównie z tego, że prowadził w parafii nauki przedmałżeńskie. Czy powinien być wprowadzony wymóg kompetencji w wyborach na stanowiska samorządowe? – A czy on był dobrym wójtem, czy złym? Był wójtem jedną kadencję, zostawił gminę zadłużoną, a w szafach teczki niezałatwionych spraw. – No to odpowiedział pan sobie na pytanie. Można tylko ubolewać, że nie ma wymogów kompetencyjnych. Gdyby ktoś mi powiedział, tu, w gminie znanej z sadownictwa: masz 10 ha, idź i pryskaj sady… To za rok dobry sadownik nie poznałby swojego sadu. Dlaczego? – Ze zmartwienia złapałby się za głowę. Nie znam tajników, procedur, które potrzebne są w tej robocie. Wracając na podwórko samorządowe – najgorsze, gdy ludzie kompetentni są pozbawiani stanowisk, a na ich miejsce obsadzani niekompetentni, bez doświadczenia. Taki człowiek sam się męczy, męczą się z nim inni, a efektem są straty w budżecie. W kadencji 2002-2006 byłem radnym powiatu grójeckiego i pracowałem w komisji, która zajmowała się inwestycjami oraz planowaniem przestrzennym, bo jako budowlaniec znam się na tym. Gdy biorę do ręki projekt, od razu widzę błędy. Nawet mówią: oby projekt nie trafił do wójta, bo znajdzie błędy, których inni by nie zauważyli. Który z takich projektów najbardziej pana zdziwił? – Było ich kilka… Na przykład plany budowy linii wysokiego napięcia 400 kV, która miała łączyć elektrownię w Kozienicach z Warszawą. Raptem przed wyborami do Sejmu i Senatu podjęto decyzję o zmianie planu zagospodarowania przestrzennego Mazowsza, i to w sytuacji, gdy na poprzedni wydano ładnych parę milionów złotych. To był dla mnie horror – nowy plan prowadził linię przez tereny gminy Pniewy. Może były jakieś merytoryczne powody? – Jakie?! Czy chciałby pan jechać z Kozienic do Warszawy przez Pniewy? Jeździłem do ministerstwa, do Sejmu na posiedzenia komisji, do wojewody. Mówiłem: niech projektanci idą do podstawówki, nie musi to być ósma klasa, wystarczy piąta. Niech dadzą dzieciakom mapę, to lepiej wyznaczą tę linię! Proponowałem: puśćcie ją terenem zalewowym Wisły. Wycofano się z tego projektu, ale to pokazuje, jak polityka psuje samorządowcom robotę. Nie bądźmy naiwni, przed wyborami kandydaci na posłów i senatorów w swoich okręgach obiecywali: wybierzcie mnie, ja zmienię przebieg linii. Taka linia wysokiego napięcia stwarza ograniczenia dla deweloperów, dla właścicieli gruntów. – Jaskrawym przykładem tego, jak mieszkańcy tracą na grach politycznych, jest przebudowa drogi powiatowej Pniewy-Rembertów na odcinku 7,6 km. Miała to być wspólna inwestycja naszej gminy i powiatu grójeckiego, dodatkowo współfinansowana z budżetu województwa. Na zlecenie starostwa przygotowano projekt, który zawierał podstawowe błędy, chociażby budowę zjazdów wychodzących z pasa drogowego na prywatne grunty. A wiadomo, że nie wolno wydawać publicznych pieniędzy na inwestycje na prywatnych gruntach. Gmina wyłożyła 30 tys. zł na projekt, za który starosta w ogóle nie powinien zapłacić! I co? Starostwo wycofało się z inwestycji. O co w tym wszystkim chodzi? – Warto wiedzieć, że mój kontrkandydat w wyborach na stanowisko wójta jest członkiem zarządu powiatu grójeckiego. To właśnie zarząd przedstawił radzie powiatu wniosek o rezygnację z tej inwestycji. W efekcie wojewoda też wycofał dotację. I takie są właśnie polityczne gierki pod hasłem: im gorzej, tym lepiej. Wycofamy 3 mln zł, niech wójt się gimnastykuje, niech ludzie go obsobaczą. Mieszkańców gminy Pniewy nie interesuje polityka, przynależność partyjna, kto jaką legitymację nosi. Ich interesuje, czy droga będzie poprawiona. Ale partyjni koledzy dali mojemu kontrkandydatowi wyborczy argument, że to jest wina wójta, że się źle gospodarzy. Ja to przeżyję, niejedno w samorządzie widziałem, właśnie mija trzecia kadencja mojego wójtowania. Nie zdziwił pana pomysł ograniczenia liczby kadencji? – Jeśli nie będę efektywny, to nawet gdybym na kolanach przed ludźmi chodził, poklepią mnie po plecach, a i tak wybiorą lepszego gospodarza. To jest naturalna selekcja, w gminach na dłuższą metę nie pomogą rządzącym jakieś polityczne zagrywki. W ocenie mojej pracy powinny liczyć się fakty: gdy w 2007 r. rozpoczynałem wójtowanie, budżet gminy wynosił 7 mln zł – obecnie ponad 20 mln. Ale ten argument można zbić inflacją, programem 500+, który rozdysponowują gminy i który sztucznie napompował ich budżety. – U nas to kwota w granicach 3 mln zł. Wróćmy do liczb, one są obiektywne. W Polsce

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 41/2018

Kategorie: Wywiady