Doktorów Mengele było więcej

Doktorów Mengele było więcej

Wojna naznaczyła Niemców i do dziś mamy kompleks, że ulegliśmy hitleryzmowi

Hans Joachim Lang – niemiecki dziennikarz, historyk i antropolog, autor książki „Kobiety z bloku 10. Eksperymenty medyczne w Auschwitz”

Już samo słowo Auschwitz budzi grozę, ale kiedy dodamy do tego blok 10, gdzie przeprowadzano eksperymenty na kobietach, mamy istne piekło w piekle.
– Tego dramatu doświadczyło ok. 800 kobiet. Chociaż z tego grona wojnę przeżyło ok. 300, to wciąż niewiele wiedzieliśmy o losach tych kobiet, o okrutnych eksperymentach, na jakie zostały skazane. Blok 10 był specyficznym miejscem: przypominał szpital, pracowali tam lekarze, ale nie miało to nic wspólnego ze służbą człowiekowi czy nauką.

Pisze pan: „Kobietom golą włosy na głowie, pod pachami, także brwi i włosy łonowe, zabierają im ubrania, pierścionki, a na koniec także nazwiska. W zamian dostają jedynie numery”. W ten sposób więźniarki stają się szczurami doświadczalnymi?
– Trafiając do obozu koncentracyjnego, można było być niemal pewnym śmierci. Pierwsza selekcja następowała już po wyjściu z pociągów, na rampie. Nienadający się do pracy szli wprost do komór gazowych, reszta do wyniszczających robót. Część kobiet, zwłaszcza zamężne, mające już dzieci – czyli w domyśle płodne – trafiała do bloku 10 jako obiekty badań. Dla niektórych więźniarek stanie się tym „szczurem laboratoryjnym” było próbą przeżycia. W końcu lepiej trafić do „szpitala” niż od razu do pieca.

Do tej pory okrutne eksperymenty kojarzyły się z postacią dr. Mengele. To on był symbolem zła i przykładem wynaturzenia medycyny.
– Mengele stał się także w pewien sposób kozłem ofiarnym. To na nim skupiła się cała uwaga, to on był tym złym lekarzem, którzy zaprzeczył przysiędze Hipokratesa. Oskarżenie Josefa Mengele pozwoliło też oddalić pytania o odpowiedzialność innych niemieckich lekarzy w czasie wojny. Przecież nie mogło być tak, że tylko jeden Mengele uległ złu, wykorzystał machinę Holokaustu do własnych pseudonaukowych badań. W książce pokazuję, że byli także ginekolodzy, tacy jak prof. Clauberg i prof. Schumann, którzy sterylizowali więźniarki Auschwitz, był antropolog prof. Hirt, mordujący więźniów tylko po to, by stworzyć kolekcję czaszek. Doktorów Mengele było więcej.

Blok 10 był wielkim laboratorium, którego istnienie nie byłoby możliwe w innych okolicznościach. To machina Zagłady pozwoliła na stworzenie takiego piekła. Czy wojna wyzwala to, co najgorsze?
– W normalnych, pokojowych warunkach takie eksperymenty jak wycinanie jajników, wielokrotne, niepotrzebne naświetlanie rentgenowskie, wstrzykiwanie przeróżnych płynów bez kontroli, nie byłyby możliwe, w każdym razie nie bez zgody pacjentów. Holokaust, a szerzej mówiąc wojna, pozwolił szaleńcom na realizację chorych pomysłów. Więźniów odarto z godności, odebrano im człowieczeństwo, zredukowano do numerów. Nikt nie przejmował się stanem pacjentów, jeden trup mniej czy więcej – to nie miało żadnego znaczenia. Dlatego nie można powiedzieć, że to były badania medyczne, raczej chora wariacja na ten temat.

Zabawię się w adwokata diabła. W bloku 10 dokonywano także badań nad wczesnym wykrywaniem raka szyjki macicy. Badano, jak działa organizm, gdy przetoczy mu się krew innej grupy. Czy z tego zła nie wynikło jakieś dobro, jakiś przełom w medycynie?
– Nie jestem lekarzem i trudno mi stwierdzić, na ile te eksperymenty wpłynęły na rozwój medycyny. Wycofując się z Auschwitz i innych obozów, Niemcy spalili większość dokumentacji. Dziś znamy te historie w dużej mierze z opowieści więźniów, lekarzy i strażników. Częściowo znamy konsekwencje działań sterylizacyjnych, które prowadzili prof. Schumann i prof. Clauberg. Naświetlania Schumanna częściej powodowały śmierć, a sterylizacja chemiczna Clauberga nie zawsze okazywała się skuteczna i niektóre kobiety, które przeżyły zabieg, po wojnie miały potomstwo. Te dzieci były symbolem zwycięstwa życia nad nazizmem.

Pana książka to nie tylko epitafium dla ofiar, ale i alfabet przestróg dla studentów kierunków medycznych i praktykujących lekarzy: jak śmiercionośny może się stać w każdej chwili ten piękny zawód.
– Nie pisałem książki z myślą o studentach czy lekarzach. Wydaje mi się, że oni doskonale wiedzą, co mają robić. Mówi o tym nie tylko wspomniana przysięga Hipokratesa, ale i Konwencja Praw Człowieka i Obywatela. Moim celem było utrwalenie pamięci ofiar bloku 10. Chciałem opisać losy kobiet z Auschwitz, wymienić je z imienia i nazwiska, pokazać, co czuły, jakie miały plany, marzenia, czego się bały i w czym pokładały nadzieję.

W książce znajdziemy opowieść greckiej Żydówki Alizy, która wierzy, że jedzie z Salonik do Polski, by rozpocząć nowe życie.
– Aliza miała 20 lat, była bardzo młoda i naiwna. Niektórzy Żydzi nie wierzyli, że naziści mogą być aż tak okrutni. Owszem, słyszeli o prześladowaniach, pogromach, ale byli przekonani, że chcą ich tylko przesiedlić, pozbawić majątku, pozbyć się. Nieliczni Żydzi, szczególnie ci z Francji, zaangażowani w działalność komunistyczną, byli świadomi tego, co planują Niemcy. Oni wiedzieli, że podróż do Polski oznacza śmierć. Inna sprawa, że nierzadko sami obywatele III Rzeszy nie mieli pojęcia o przemysłowej skali ludobójstwa. Hitlerowska propaganda nie chwaliła się Zagładą.

W piekle bloku 10 pojawia się pewna pozytywna postać. To żydowski lekarz Maximilian Samuel, który asystuje niemieckim doktorom, ale jest wyrozumiały dla więźniarek, pociesza je, niekiedy pozoruje zabiegi, by nie zrobić im szkody. Jak pan trafił na ślad Maximiliana Samuela?
– Postać więźnia, żydowskiego lekarza, który pracował w bloku 10, przewijała się w opowieściach ocalałych. Większość kobiet wspomina go dobrze. Jedna z moich rozmówczyń pamiętała, że przed wojną był ginekologiem jej matki. Okazało się, że w trakcie wojny „zajmował się” nią w bloku 10. W obu przypadkach postępował godnie. Maximilian Samuel udawał, że wycina dwa jajniki, a w rzeczywistości wycinał jeden, pocieszając przy tym swoje pacjentki, że jeszcze będą mieć dzieci. Zresztą jedna z opisanych kobiet nazwała swojego syna imieniem Maximilian na cześć tego lekarza! Bohaterstwo Samuela nie jest powszechnie znane, bo w przeciwieństwie do Schindlera nikt nie zrobił o nim filmu.

Wspomniał pan o rozmowach z kobietami. Jak udało się panu dotrzeć do byłych więźniarek? Jak reagowały na propozycję rozmowy?
– Udało mi się porozmawiać z 12 kobietami. Dotarcie do nich nie było łatwe, zwłaszcza że duża część ocalałych więźniarek bloku 10 już nie żyje. Większość zmieniła po wojnie nazwisko, adres zamieszkania. Jedna urodziła się we Francji, w czasie wojny przebywała w Auschwitz, ale po wojnie znalazła się w San Francisco. Poza rozmowami ważna była dokumentacja, więc jeździłem po całym świecie, przeszukiwałem archiwa i muzea, chwytałem się wszelkich śladów. Kobiety, z którymi rozmawiałem, były bardzo wdzięczne, że zajmuję się tym tematem, to było dla nich ważne, że opiszę ich historię i zachowam dla potomnych.

Urodził się pan zaledwie kilka lat po wojnie. Kiedy był pan nastolatkiem, wciąż trwały poszukiwania zbrodniarzy nazistowskich, a kobiety z bloku 10 dopiero zaczynały walkę o odszkodowania. Czy w pańskim domu rozmawiało się o tych tematach?
– Kiedy byłem w szkole, temat Holokaustu i nazistowskich Niemiec był jakąś abstrakcją. Czasy hitlerowskie wydawały się odległe, choć przecież minęło ledwie kilkanaście lat. Dopiero po zdaniu matury zacząłem bardziej się interesować historią i zgłębiać ten temat. Okazało się, że w miasteczku, niedaleko którego mieszkałem, był przed wojną spory odsetek Żydów.

Rodzice nie opowiadali panu, co się stało w czasie wojny? Nie mówili o tym, co spotkało ich znajomych, sąsiadów?
– U mnie w domu o tym się nie mówiło. Generalnie w całych powojennych Niemczech próbowano odciąć się od tego tematu: osądzić zbrodniarzy, zadośćuczynić skrzywdzonym i żyć dalej. Myślę, że ten mroczny czas mocno naznaczył nasz naród i do dziś mamy kompleks, że ulegliśmy hitleryzmowi.

W tym roku mija 80 lat od wybuchu II wojny światowej, zostali już tylko nieliczni naoczni świadkowie Holokaustu. Pamięć zanika, pojawia się negacja Zagłady, w siłę rosną partie polityczne odwołujące się do dziedzictwa nazistowskiego. Czy nie jest tak, parafrazując znane powiedzenie, że zapominając historię, skazujemy się na przeżycie jej od nowa?
– Z dużym zaniepokojeniem obserwuję rosnącą popularność ugrupowań faszystowskich, jednak jest to globalny trend. Nacjonaliści zdobywają poparcie nie tylko w Niemczech, ale również we Francji, we Włoszech czy w Polsce. Wierzę jednak, że ideały demokratyczne przetrwają ten kryzys i mocne dziedzictwo, jakim są prawa człowieka czy tolerancja, przetrwa. Europa z nie takimi problemami się borykała i tym razem też sobie poradzi.

Fot. Marek Wiśniewski/Puls Biznesu/FORUM

Wydanie: 13/2019, 2019

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. Zenon z Kition (Wielkopolska)
    Zenon z Kition (Wielkopolska) 26 marca, 2019, 13:43

    „Trafiając do obozu koncentracyjnego, można było być niemal pewnym śmierci”. Przykre, ale to zdanie jest nieprawdziwe. Jak sama nazwa wskazuje obóz koncentracyjny służy do koncentrowania /gromadzenia więźniów w jednym miejscu. Obóz koncentracyjny można było przeżyć i bardzo dużo więźniów je przeżyło, n.p. Stanisław Grzesiuk ze swoją filozofią świadomego niepracowania. Niemal pewnym śmierci możny było być po skierowaniu któregoś z obozów zagłady, Vernichtungslager, które przeznaczone były tylko dla żydów, Polaków tam nie zabijano. Polacy w tym i redakcja „Przeglądu”, mieszają te dwa pojęcia. Co z tego pomieszania pojęć wynika, oceń, czytelniku, sam. Ciekawe czy włożenie w usta panu Hansowi Joahimowi Langowi tego nieprawdziwego zdania go boli. Rozróżnia te dwa rodzaje obozów?

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy