Przychodzi autor do wydawcy – rozmowa z Wiesławem Uchańskim
Przychodzą do mnie starsi ludzie i kładą na stół własne życie. Prawie każdy, kto na obszarze pomiędzy Morzem Czarnym a Bałtykiem przeżył 80 lat, musi mieć sensacyjne wspomnienia Wiesław Uchański, prezes wydawnictwa Iskry – Często przychodzą do pana autorzy wspomnień i proszą o ich wydanie? – Dość często, choć rzadziej niż przed laty. Pokolenie, które miało silną motywację spisania swego życia, a przy tym żyło w okresie kultu słowa drukowanego, odchodzi. W latach 90. najliczniejszą grupą autorów były osoby dobrze pamiętające II Rzeczpospolitą oraz wojnę i okupację, które przed 1989 r. nie mogły w sposób pełny, nieokrojony przez cenzurę opisać swoich losów. Tych osób jest coraz mniej, ale zupełnie niedawno przyszedł do mnie pan urodzony w 1910 r., a więc stulatek. Sprowadziła go ochota wydania w Iskrach dalszego ciągu wspomnień – wcześniej wydał książkę w innej oficynie. Rocznie otrzymuję kilkadziesiąt propozycji od autorów wspomnień albo ich potomków. Zdarza się, że wnuki znajdują w domowych zakamarkach wspomnienia babci lub dziadka i przychodzą do mnie z przekonaniem o ich ogromnej – także komercyjnej – wartości. – Autorzy, o których istnieniu pan wcześniej nie wiedział, mogą liczyć na wejście do gabinetu prezesa Iskier? – Tak, większości z nich wcześniej nie znałem. Niektórzy pojawiają się w wydawnictwie bez żadnej zapowiedzi. Firma jest stara. Kilka pokoleń Polaków wychowało się na książkach Iskier, przez 60 lat nie zmieniliśmy adresu, więc znacznie łatwiej do nas trafić niż do wydawnictw działających na rynku od niedawna. Gdy widzę nobliwą osobę starającą się o rozmowę ze mną, to trudno jej nie przyjąć. – Jak wyglądają rozmowy z tymi autorami? – Wciąż przychodzą do mnie osoby, które uważają, że ich wspomnienia muszą być wydane. Traktują siebie jak nosicieli jedynej, najważniejszej, niezafałszowanej prawdy. Sądzą, że nikt tej prawdy nie zna i dopiero oni ją odkryją. Młodzież ich książkę przeczyta i dopiero wówczas zrozumie przeszłość. To charakterystyczna cecha wielu pamiętnikarzy najstarszej generacji: tego nikt poza mną nie wie. Rozmowy z najstarszymi autorami są dla mnie szalenie trudne. Wyjmują z torby i kładą na stół swoje życie. To są rękopisy albo wydruk tekstu przepisanego na komputerze przez wnuczków lub opłacone osoby. Zwykle autorzy chcą, abym razem z nimi natychmiast przystąpił do czytania. Usiłują mnie zachęcić do tego, opowiadając kilka sensacyjnych zdarzeń ze swego życia. – To na pana nie działa? – Prawie każdy, kto na obszarze pomiędzy Morzem Czarnym a Bałtykiem przeżył 80 lat, musi mieć wspomnienia sensacyjne. Ludzi w tym wieku, którzy mogli przeżyć cały ten czas w spokoju, nie ma. Wojna, okupacja, łapanki, wywózki na roboty do Niemiec i obozów koncentracyjnych, zsyłki na Syberię, łagry, polskie wojska na Zachodzie, polskie wojska na Wschodzie, krwawy konflikt polsko-ukraiński, front… Nawet oddalone wsie były terenem pacyfikacji, wojen partyzanckich, a po wojnie – walk bratobójczych. Wszystkich starszych ludzi naznaczyła historia. – Co pan mówi autorom? – Najczęściej z góry wiem, że szanse wydania ich wspomnień są żadne, bo nie mógłbym liczyć na zwrócenie poniesionych kosztów. – I tłumaczy pan, że ich życie przegrało z rynkiem? – Wrażliwość i szacunek dla życia ludzi, którzy do mnie przychodzą, nie pozwalają na tak otwarte postawienie sprawy. Muszę znaleźć delikatniejszą formę powiedzenia „nie”. Usiłuję przekonać do poszukiwania alternatywy. Dawniej zachęcałem do przekazywania wspomnień Towarzystwu Przyjaciół Pamiętnikarstwa, ale ono już nie działa. Obecnie mówię o możliwości oddania wspomnień do działu rękopisów Biblioteki Narodowej, aby człowiek miał poczucie, że po nim coś gdzieś zostanie. Wyliczam zalety umieszczania wspomnień w internecie. Informuję, że wydaniem książek zajmują się nie tylko komercyjne wydawnictwa, ale także samorządy, biblioteki, organizacje pozarządowe, muzea. Zdarza się, że otrzymuję ofertę opłacenia wspomnień przez autora lub jego potomków. Tłumaczę wtedy, że nie wydajemy na zlecenie, ale jeśli mają pieniądze, to mogą wydać książkę własnym sumptem, w niewielkim nakładzie przeznaczonym dla rodziny i przyjaciół oraz zainteresowanych bibliotek. – Osoby oferujące wspomnienia wchodzą do pana gabinetu z wiarą i nadzieją, a wychodzą ze spuszczoną głową. – To oczywiste. Przecież przychodzą po to, by wydać książkę. Pamiętam wiele dramatycznych rozmów, najwięcej z początku









