PSL skręca w prawo

PSL skręca w prawo

Nowy prezes Stronnictwa chce większej współpracy z LPR i PiS

– To koniec PSL! Strzeliliśmy sobie samobója! – wieszczyli jedni.
– Teraz odbijemy się od dna! – mówili z nadzieją drudzy.
Te dwa sprzeczne ze sobą zdania słychać było zaraz po wyborze Janusza Wojciechowskiego na nowego prezesa ludowców. Pokazują one, z jakimi nastrojami rozjeżdżali się do domów delegaci na VIII Kongres PSL.

Gdzie dwóch się biło…

Zwołany pośpiesznie kongres miał rozstrzygnąć spory personalne toczone wewnątrz partii. Kampania wyborcza dwóch oficjalnych kandydatów – Jarosława Kalinowskiego i Janusza Wojciechowskiego – trwała od kilku miesięcy. Tuż przed kongresem szanse obu polityków były wyrównane, ale różnice zdań między ich zwolennikami stały się tak ostre, że coraz głośniej zaczęto mówić, że nad PSL wisi groźba rozłamu. Zdzisław Podkański, szef PSL na Lubelszczyźnie, ostrzegał nawet, że jeśli zwycięży dotychczasowy prezes, wyprowadzi z PSL „20 tys. szabel”. Tymczasem zaraz po rozpoczęciu obrad Kalinowski poddał się walkowerem. W emocjonalnym przemówieniu stwierdził, że wycofuje się z wyścigu o fotel prezesa, bo jedność Stronnictwa jest dla niego najważniejsza. Decyzja Kalinowskiego była dla delegatów niespodzianką, ale jednocześnie niewątpliwie zyskał tym w ich oczach. Zaczęto o nim mówić: „mąż stanu”. Kalinowski zaskoczył szeregowych działaczy, ale nie liderów PSL. Większość z nich o takim zwrocie akcji wiedziała na tydzień przed kongresem.
– Wielu przyjaciół powtarzało mi, że jak na polityka jestem zbyt uczciwy i szczery. Ale powtarzali mi też: nie zmieniaj się – mówił skromnie o sobie ustępujący prezes. – Nic mi się do rąk nie przykleiło – zapewniał wśród braw.
Kiedy podczas wystąpienia Kalinowski zaczął wychwalać zalety swojego – do niedawna – największego krytyka, Janusza Piechocińskiego, sala oniemiała. – Jest dobrze przygotowany, ma doświadczenie, jest świetnym szefem lokalnej organizacji, będzie dobrym przywódcą – wymieniał Kalinowski.

– Musieli się dogadać – spekulowali delegaci, zastanawiając się, co mogło być przedmiotem targu.
Do wyborów stanęli więc ostatecznie Janusz Wojciechowski i Janusz Piechociński. Kaptowanie zwolenników obu kandydatów trwało niemal do ostatniej chwili. Jeszcze podczas liczenia głosów żartowano, że na pewno wiadomo jedynie, że wygra… Janusz. Który – nie precyzowano.
Jak się okazało, większość (412) poparła jednak Wojciechowskiego (Piechociński dostał 329 głosów). To pierwszy prezes PSL, który nie ma gospodarstwa rolnego.

Piechociński – Rokitą PSL

O Wojciechowskim można powiedzieć, że to prezes nie na miarę marzeń ludowców, lecz na miarę ich możliwości. Jego wybór dla wielu był wyborem mniejszego zła. Nawet ci, którzy na niego zagłosowali, przyznawali, że nie jest on najlepszym kandydatem, a silny jest tylko słabością konkurentów. – Jest uczciwy, wykształcony, mówi poprawną polszczyzną, ale nie ma charyzmy, ma kiepski kontakt z wyborcami, może nie dogadać się z chłopami. Na tak trudne czasy przydałby się lider energiczny, z silną osobowością, ale niestety takiego polityka nie ma w szeregach PSL – mówi działacz z otoczenia Wojciechowskiego.
Wicemarszałkowi zarzuca się też, że nie jest politykiem samodzielnym. Część działaczy obawia się, że wraz z nim wróci stara gwardia. – Większą władzę będą mieli: Waldemar Pawlak, Adam Struzik, Zbigniew Komorowski, Eugeniusz Kłopotek, Zbigniew Kuźmiuk, Michał Strąk czy Zdzisław Podkański. To nie skończy się dobrze dla ruchu ludowego – prorokuje jeden ze zwolenników Piechocińskiego.
Mimo tych wad to Wojciechowski przejmie gabinet prezesa na Grzybowskiej. W zwycięstwie pomógł mu strach działaczy przed podziałem PSL. Wicemarszałek Sejmu wielokrotnie powtarzał, że jest „człowiekiem dialogu, porozumienia, łączenia, a nie dzielenia”. – Zależy mi na tym, aby PSL zachowało jedność. Nie jestem osobą, która angażowałaby się w konflikty, które w mniejszym lub większym stopniu dzielą Stronnictwo. Chcę zażegnać widmo podziału, bo ono nad nami krąży – przekonywał przed wyborami na łamach poczytnego wśród Ludowców „Zielonego Sztandaru”.
Czy jednak udało się zapanować nad pogłębiającymi się podziałami? Trudno powiedzieć, skoro prawie połowa delegatów opuszczała salę obrad ze słowami, że za dwa miesiące odbędą się nowe wybory. – Teraz PSL spadnie na 2-3% i Wojciechowski sam będzie chciał oddać władzę – prorokowali.
– Ten wybór przypomina zbiorowe samobójstwo. To koniec PSL, z Piechocińskim mogliśmy jeszcze zawalczyć, a tak możemy zacząć zwijać sztandary – mówił jeden z posłów. Dla wielu działaczy Stronnictwa Piechociński mógł stać się „Rokitą PSL” – lokomotywą partii, osobą wyrazistą, mówiącą językiem emocjonalnym, łatwo wpadającym w ucho wyborcy i jednocześnie zrozumiałym. Jednak przez ostatni rok, kiedy Piechociński na znak protestu zrezygnował z funkcji pełnionych we władzach PSL, niewątpliwie stracił na popularności. Szefowi mazowieckiego PSL wytknięto, że w terenie jest słabo znany i nie zdoła przyciągnąć nikogo nowego. Mówiono także, że jest zbyt impulsywny, nieprzewidywalny i, w przeciwieństwie do Wojciechowskiego, konfliktowy. A w sytuacji pikujących w dół sondaży PSL takiego prezesa nie oczekuje.
Wyciszeniu konfliktów nie będzie sprzyjać wybór Jarosława Kalinowskiego na szefa Rady Naczelnej PSL (poparło go 415 delegatów). W ten sposób dwie najważniejsze funkcje w partii dostały się konkurentom reprezentującym dwie koncepcje działania PSL.
W kuluarach delegaci mówili, że ambitny Kalinowski, którego pozycja została osłabiona, ale nadal jest silna, może sypać piach w tryby. Czy będzie to robił? On sam twierdzi, że nie, ale czas pokaże, czy były prezes (był nim od 1997 r.) długo wytrzyma w cieniu nowego lidera i czy będzie chciał pracować na konto niedawnego rywala.
Wybór Kalinowskiego na szefa rady świadczy też o tym, że delegaci nie winią go za fatalną sytuację Stronnictwa.

Zmory PSL

Konflikty wewnętrzne to niejedyny problem PSL. Największą zmorą są spadające notowania. Według ostatnich sondaży Stronnictwo popiera zaledwie 4% Polaków, co oznacza, że ugrupowanie nie znalazłoby się w Sejmie. A jeszcze w 1997 r. miało ponad 130 mandatów! Teraz realna staje się groźba, że PSL będzie dogorywać jak pozaparlamentarna Unia Wolności. W praktyce oznacza to zniknięcie ze sceny politycznej.
Kryzys pogłębia katastrofalna kondycja finansowa partii. PSL – w wyniku złamania ustawy określającej zasady działania partii politycznych – nie otrzymuje od 2001 r. dotacji z budżetu państwa. To straty sięgające łącznie kilkanaście milionów złotych. Ale Kalinowski, ponoszący za to współodpowiedzialność, umniejszał wagę problemu, twierdząc, że spadające poparcie społeczne nie jest efektem tarapatów finansowych. Winą obarczył też swoich współpracowników – szczególnie posła Kłopotka.
Jednym z najważniejszych zadań, jakie stoi przed PSL jest powstrzymanie naporu Samoobrony (o pokonaniu Leppera nikt nawet nie marzy). Ale czy nowy lider Ludowców sprawdzi się w tej roli? Nie ma szans, aby udało mu się przebić Leppera w hasłach populistycznych, bo z nowego prezesa żaden trybun ludowy. Jego siłą może być – na zasadzie kontrastu – umiarkowanie. PSL-owcy liczą, że Wojciechowski przyciągnie wyborców rozsądnych, którym radykalizm Leppera nie odpowiada. Młodzi działacze liczą też, że nowy „inteligencki” prezes zdoła poszerzyć elektorat o środowiska miejskie.

Na prawo marsz

Wygrana Wojciechowskiego oznacza, że PSL skręci w prawo. Wicemarszałek chętnie mówi o koalicji z LPR, ciepło wyraża się o PiS, nie odżegnuje się od współpracy z Samoobroną. – W sferze społecznej powinniśmy trzymać się tradycyjnego podziału – trochę na lewo od centrum. Zawsze musimy opowiadać się za ludźmi, którym żyje się najgorzej – rolnikami, bezrobotnymi, emerytami, rencistami. W sferze wartości, przywiązania do tradycji narodowo-patriotycznej lokujemy się lekko w prawo od centrum. Jesteśmy więc partią centrową. Przez dwie koalicje z SLD przylgnął do nas wizerunek partii centrolewicowej. Od tego wizerunku musimy się oderwać – zapewnia.
Wojciechowski nie chce zniechęcać sympatyków lewicy, choć zaznacza, że SLD i PSL dzielą różnice nie do pogodzenia. Kością niezgody jest – jak mówi – wymierzony w najbiedniejszych plan Hausnera.
Jaki pomysł na przyszłość ma Wojciechowski? Z przemówienia przedwyborczego nie wynika żaden konkretny plan działania. Zapewne przedstawi go dopiero podczas drugiej części kongresu, która ma się odbyć za kilka tygodni, jeszcze przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Ma ona być w całości poświęcona strategiom programowym. Jeśli jednak prześledzić wypowiedzi Wojciechowskiego z kampanii wyborczej, to należy się spodziewać, że zaproponuje on ludowcom przejęcie najbardziej chwytliwych punktów programu prawicowych ugrupowań. W grę wchodzą więc hasła narodowe, czyli ochrona polskiego interesu w UE i żądanie wycofania polskich żołnierzy z Iraku (wizytówki LPR i Samoobrony), walka z korupcją i usprawnienie systemu sądowniczego (co uważa się za sztandarowe hasła PiS) oraz obrona najuboższych (na wzór partii Leppera). Z jednej strony będzie to próba przejęcia ich elektoratu, z drugiej – chęć zbliżenia się do tych środowisk, co może skutkować zawiązaniem koalicji Samoobrona-LPR-PSL lub PiS-LPR-PSL. Zresztą to właśnie lider PSL wsławił się pomysłem ustawowego zapisania, że w rządzących koalicjach musi być trzeci partner! Stronnictwo odnalazłoby się tu doskonale, bo jako partia centrowa pasowałaby zarówno do układu prawicowego, jak i lewicowego.
Pomysł ponownego nawiązania współpracy z rządzącym SLD miał wśród części ludowców zwolenników. Na kilka tygodni przed kongresem politycy obu partii rozpoczęli w tej sprawie rozmowy. Lewica kusiła ludowców obietnicą zmiany premiera (może nawet na PSL-owca). Według przecieków tym zamysłom sprzyjali Jarosław Kalinowski i poparty przez niego Janusz Piechociński. Ten scenariusz upadł jednak wraz z przegraną Piechocińskiego.
Chociaż z kongresem wiązano spore nadzieje, trudno powiedzieć, że przyjęte rozwiązania napawają nadzieją na poprawę. Tak naprawdę powtórzył się scenariusz tego, co zrobił wcześniej SLD. Obie partie, gwałtownie tracące w sondażach na rzecz Samoobrony, zachowują się tak, jakby skakały na główkę do pustego basenu. Zamiast zdecydować się na radykalne zmiany, wprowadzono jedynie kosmetyczne poprawki. Na czele ugrupowania nie stanął ktoś zupełnie nowy, kto mógłby tchnąć życie w obumierającą partię. Nie poszukano także żadnej nowej twarzy. Wojciechowski należał przecież do ścisłego kierownictwa, ponosi więc współodpowiedzialność za to, w jakiej sytuacji znalazło się Stronnictwo. Współpracowników dobierze sobie wśród tych, którzy wpływ na losy PSL mieli także przed kongresem.
Przed wyborem Wojciechowski przekonywał delegatów: „Nie boję się żadnej pracy. Nigdzie nie zawiodłem. Taki mam charakter, że jak się czegoś podejmę, to doprowadzam do końca”.
Pozostaje wierzyć, że nie miał na myśli końca PSL.

 

Wydanie: 13/2004, 2004

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy