Stając na wyżynach zaangażowania, pani Dulska nauczała: przyzwoity człowiek powinien się gorszyć. A ponieważ jest przyzwoity, siebie może zostawić w spokoju i skupić uwagę na innych. Gorszymy się dziś głęboko, mówiąc o populizmie, załamujemy ręce, patrząc, jak świat schodzi na psy. No bo oczywiście my jesteśmy lepsi. My, czyli kto?
Zastanówmy się przez chwilę. W czasach, gdy pani Dulska rozwijała swoją namiętność, Stanisław Brzozowski pisał o „epikureizmie pogodnego dogasania”. Niepokoiła go „bezdziejowość polskiej psychiki” i wyrastająca z jej pnia dewocja. To na tym tle rozgrywała się psychodrama świętoszka zatrzaskującego okna, by nie słyszeć chrzęstu kamieni, po których przetacza się historia.
Komu potrzebne jest zgorszenie obrażonego na świat świętoszka? Jaki sens ma pogarda wymierzona w Donalda Trumpa? Głosowało na niego ponad 76 mln Amerykanów. Czy mamy udzielić im lekcji, tłumacząc, na czym polega prawdziwa demokracja? Bo wiemy lepiej?
A sam populizm? Jego istotę stanowi pochlebczość. Popadając w zgorszenie, nie zapomnijmy, że schlebianie masom stanowi nieodłączną część demokracji. Wywyższenie ludu ma swój głęboki sens dziejowy. Populus Romanus, ateński demos – to brzmi dumnie. Gdzie jest granica oddzielająca dostojeństwo od dekadencji i upadku? W jaki sposób to, co naturalne, może się stać wynaturzeniem? Czy potrafimy uchwycić moment, w którym wielkie idee odsłaniają swoje mroczne alter ego?
W antycznym Rzymie objęcie władzy cesarskiej wymagało aplauzu ze strony ludu. Manipulacja, kupowanie poparcia, uwodzenie tłumów to stały element rzymskiej polityki. Czy w Atenach było inaczej? Demos czekał na nagrody, na obietnice. Namiętności brały z zasady górę nad argumentami. Nie zapomnijmy: ateńska demokracja nie przetrwała. Ustrój, który otaczamy nimbem świętości, mówiąc o „władzy ludu”, miał swoje wady wrodzone. W Atenach panowała gorączka. Demagodzy, grając na nucie egzaltacji, pochlebczości i zakłamania









