Pycha polityków niszczy państwo

Niski poziom kultury politycznej współczesnych “elit władzy” w Polsce jest faktem nie budzącym wątpliwości. Ludzie, których ślepy nieraz los wyniósł na szczyty aparatu państwowego, zachowują się w sposób daleki od wzorów obowiązujących prawdziwych mężów stanu. Ze świecą należałoby szukać osób zasługujących na miano gentlemenów stosujących w kontaktach z przeciwnikami politycznymi reguły uczciwej gry (fair play).
Blisko 3-letnie rządy koalicji AWS-UW dostarczyły niemało dowodów sprawowania władzy przez wspomniane partie w sposób urągający dobrym obyczajom, wykształconym w kulturze politycznej cywilizowanego świata.
Fundamentalną podstawą koalicyjnego systemu rządzenia jest wzajemna lojalność partnerów i dotrzymywanie zawartych porozumień (pacta sunt servanda). Partnerem nielojalnym i niesłownym okazała się zwłaszcza AWS, której posłowie torpedowali nieraz w Sejmie projekty ustaw własnego rządu, gdy z inicjatywą ich uchwalenia występował unijny wicepremier i minister finansów.
Unia Wolności też nie była wolna od grzechów. Nie do zniesienia dla partnera koalicyjnego była arogancja partii (a ściślej jej lidera), która uzyskawszy w 1997 r. mizerny, w porównaniu z AWS, wynik w wyborach powszechnych, usiłowała narzucić partnerowi swą wolę we wszystkich kluczowych dla państwa i obywateli sprawach. Nietolerancyjny, a nawet konfrontacyjny sposób komunikowania się b. wicepremiera z ludźmi o poglądach odmiennych musiał w końcu doprowadzić do rozpadu chwiejnej od początku koalicji.
Przyszłość pokaże, jaką rolę odegra nagłe zerwanie koalicji AWS-UW i odejście z rządu unijnych ministrów. Osobiście oceniam to wydarzenie, biorąc pod uwagę status quo, jako poważny błąd polityczny. Tego faktu nie da się bowiem usprawiedliwić dobrem kraju. Tą wartością politycy powinni kierować się wyłącznie, nie zaś swymi partyjnymi ambicjami czy animozjami. Dość powiedzieć, że z tego powodu wytrącone zostały z normalnego funkcjonowania ważne resorty, m.in. resort sprawiedliwości, na którego czele stanął dziewiąty z kolei minister od 1990 roku! Zmiana na stanowisku szefa polskiej dyplomacji grozi zachwianiem polityki zagranicznej w newralgicznym punkcie przygotowań Polski do integracji z Unią Europejską. Najgorsze jest jednak to, że mniejszościowy rząd, bez poparcia w parlamencie, jest skazany na stagnację (przynajmniej do czasu przyspieszonych wyborów, które odbędą się prawdopodobnie wiosną 2001 r.). Apel: “Zerwijcie tę koalicję, zaklinam was”, takie oto dał owoce!
Trudno oprzeć się wrażeniu, że faktycznym powodem zerwania koalicji była bardziej zwykła pycha niż istotne przesłanki merytoryczne. Sprawy różniące ostatnio koalicjantów (komisarza Gminy Warszawa-Centrum i VAT-u dla rolnictwa) nie były jeszcze przesądzone ostatecznie, gdy Unia zdecydowała się wyjść z koalicji. W międzyczasie przyczyny tych sporów odpadły, gdyż komisarz został odwołany, a Senat przychylił się do przedłożenia rządowego w sprawie wspomnianego podatku. Wykrętne jest tłumaczenie, że koalicja “wyczerpała swe możliwości”. W żargonie politycznym nastała moda na ten pusty slogan, który konkretnie nic nie znaczy (w polityce są zawsze jakieś “możliwości”). Politycy posługują się tym mglistym określeniem zawsze, gdy nie chcą już z sobą rozmawiać.
Na burzliwej scenie politycznej zabrakło mężów stanu, którzy potrafiliby wznieść się ponad interesy swoich partii i znaleźć racjonalne wyjście z kryzysu zgodnie z założeniem, że polityka jest sztuką poszukiwania rozwiązań najlepszych z możliwych w danej sytuacji. Naszą narodową tragedią jest, że nigdy nie mieliśmy naśladowców polityków tej miary co kard. de Richelieu, Talleyrand, czy Metternich. Polacy są poetami w polityce, a politykami w poezji, powiedział ponoć O. von Bismarck. Dlatego woleliśmy zawsze rozstrzygnięcia ekstremalne, zamiast ograniczać się do rozwiązań mniej spektakularnych, ale za to skutecznych.
Rozpad koalicji jest dziś dla kraju większym złem niż trwanie w niej do końca, na upokarzających warunkach, jednego z partnerów. Oddanie steru rządów byłemu koalicjantowi oznacza opanowanie kolejnych przyczółków władzy przez ludzi znanych z pazerności na stanowiska publiczne. Niektórzy z nich już mówią: Teraz znowu my (TZM)! Lider Unii, zawsze tak dbały o budżet państwa, jakoś gładko przeszedł tym razem do porządku nad skutkami finansowymi odejścia unijnych dygnitarzy ze stanowisk. Podatnicy nigdy pewnie się nie dowiedzą, jakie to kolosalne wydatki na odprawy musiał ponieść w związku z tymi dymisjami budżet państwa.
Le style c’est l’homme (styl to człowiek), głosi stare powiedzenie. Człowiek uczestniczący w życiu publicznym powinien zachowywać się z klasą. Najpewniejszym zaś sprawdzianem takiej właściwości charakteru jest sztuka żegnania się z dotychczasową karierą. Politycy wychowani w duchu kultury plebejskiej nie potrafią na ogół godnie odchodzić ze stanowisk. Czy unijni ministrowie zachowali się godnie, składając dymisje na ręce lidera swojej partii, zamiast przynieść je osobiście premierowi? Co to za zwyczaje? A premier! Czy wypadało mu łajać prezydenta w niewybredny sposób za pismo, w którym A. Kwaśniewski wyraził zdziwienie, że o ustanowieniu zarządu komisarycznego w Gminie Centrum dowiedział się z mediów? Fakt w historii Polski bez precedensu. A zapowiedź L. Balcerowicza (później dementowana), że unijni ministrowie w rządzie pozostaną, jeśli premier ich dymisji nie przyjmie? Czy deklaracja ta była poważna, godna męża stanu?
W klubie UW panuje natomiast godna podziwu partyjna dyscyplina (skąd my to znamy?). L. Balcerowicz, podobnie jak Platon, napomina, że wszyscy muszą przemawiać jednym głosem, płynącym jak gdyby z jednych ust. Mieli głosić, że wszystko w prawach stanowionych przez rząd było dobre. Ludziom odmiennych przekonań imputował “psucie państwa” (to ulubiony banał b. wicepremiera).
Wpojony unitom instynkt stadny ma jednak dla wizerunku partii ujemne znaczenie. Ostatnie wyjście z rządu RP ministrów UW i oddanie się do dyspozycji premiera innych wysokich urzędników tej formacji przypomina jako żywo pęd owiec Panurga.
Czas, abyśmy przestali wierzyć bezkrytycznie politykom, którzy walcząc z sobą, powołują się na wzniosłe racje. “Pycha kość rzuca, gryzą się o nią”, mówi jeden z bohaterów szekspirowskiej tragedii “Trojlus i Kresyda”. Wojna trojańska nie w obronie świętego prawa małżeńskiego powstała, lecz z powodu urażonej dumy (M. Ossowska, Ethos rycerski i jego odmiany, Warszawa 1973, s. 146).

Wydanie: 2000, 27/2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy