Pyrrusowe zwycięstwo Kioto

Pyrrusowe zwycięstwo Kioto

Dlaczego USA odpowiedzialne za 25% emisji gazów cieplarnianych pozostały poza traktatem?

Wielu uznało to za nadzieję dla planety. Wielki międzynarodowy traktat z Kioto o ograniczeniu emisji gazów cieplarnianych po ośmiu latach wreszcie wszedł w życie. To milowy krok w dziejach ludzkości, który pokazuje, że większość krajów gotowych jest współpracować dla dobra powszechnego – napisała duńska gazeta „Politiken”. Zdaniem niektórych komentatorów, przyjęte w Kioto w grudniu 1997 r. postanowienia będą regulować wysiłki na rzecz ratowania klimatu aż do następnej epoki lodowcowej.
Najogólniej rzecz biorąc, protokół z Kioto przewiduje ograniczenie emisji dwutlenku węgla, metanu i trzech innych gazów cieplarnianych o 5,2% do 2012 r. w stosunku do poziomu z 1990 r. Traktat ten ratyfikowało aż 141 państw, jednak w praktyce emisje będzie redukować tylko 39 najbogatszych krajów. Kolosy z szybko rozwijającym się przemysłem, takie jak Chiny i Indie, zostały od tego zwolnione. Państwa rzeczywiście redukujące wzięły zresztą na siebie różne zobowiązania. Kraje starej Unii Europejskiej miały np. zmniejszyć swoje porcje dymów przemysłowych i spalin aż o 8%. Tylko niektórym to się udało. Wielka Brytania zredukowała do 2002 r. emisję o 14,9%, Niemcy zaś o 18,9% (przede wszystkim z powodu upadku przemysłu dawnej NRD). Za to Hiszpania emituje gazów cieplarnianych prawie o 40% więcej niż w 1990 r., Grecja zaś o 23,4%. Zdaniem ekspertów ONZ, mimo postanowień z Kioto kraje uprzemysłowione będą w 2010 r. pompować do atmosfery o jedną dziesiątą gazów cieplarnianych więcej niż w 1990 r.
Traktat z Kioto słusznie uchodzi za

triumf dyplomacji

nastawionych ekologicznie państw Unii Europejskiej. Protokół ten jednak nie uwzględniał specyfiki innych krajów, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych. USA odpowiedzialne za 25% globalnych emisji pozostały poza traktatem. Za ich przykładem poszła Australia. Prezydent George W. Bush, który oznajmił światu tę decyzję, zyskał reputację ekologicznego diabła siedzącego w kieszeni koncernów naftowych. Tak naprawdę jednak traktatu z Kioto, który do niczego nie zobowiązuje Indii i Chin, poważnych ekonomicznych konkurentów USA, nie podpisałby żaden amerykański prezydent. Gospodarka Stanów Zjednoczonych rozwija się dynamicznie, liczba ludności szybko wzrasta. Gdyby w tych warunkach USA chciały zastosować postanowienia z Kioto, oznaczałoby to zduszenie cieplarnianych emisji o prawie 40%, ale i ekonomiczną zapaść. Ponadto w europejskim systemie prawnym, jeśli dany kraj nie wykonuje swych postanowień traktatowych, obywatele nie mają prawnych możliwości wyrażenia sprzeciwu. Amerykanin mógłby jednak w takiej sytuacji podać swoją administrację do sądu. Bush uznał więc, że nie może ryzykować. Stany Zjednoczone także podejmują wysiłki w celu ratowania klimatu. Poszczególne stany i przedsiębiorstwa stosują coraz nowocześniejsze technologie. Dzięki nim w latach 1995-2005 USA zredukowały swe cieplarniane emisje o 19%.
Nie da się jednak ukryć, że bez Stanów traktat z Kioto jest okaleczony. Ratyfikacja tego międzynarodowego układu przebiegała długo. Protokół miał wejść w życie po zatwierdzeniu go przez kraje odpowiedzialne za co najmniej 55% globalnych emisji. Kluczowe okazało się

stanowisko Rosji.

Moskwa na ocieplaniu się klimatu w możliwym do przewidzenia czasie może tylko zyskać, toteż na Kremlu myślano o Kioto bez zapału. W końcu Unia Europejska przyrzekła w zamian poprzeć starania Moskwy o członkostwo w Światowej Organizacji Handlu. W listopadzie 2004 r. Rosja ratyfikowała porozumienie. To rozległe państwo nie musi redukować swych emisji. Na skutek krachu przemysłu radzieckiego i tak wypuszcza do atmosfery aż o ponad 36% mniej gazów cieplarnianych niż w 1990 r.
Decyzja Moskwy przesądziła sprawę. 16 lutego 2005 r. traktat z Kioto wszedł w życie. Amerykański meteorolog i członek IPCC (Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatycznych ONZ), Richard Lindzen, złośliwie krytykował Kioto jako „przepis na to, aby ogromnym kosztem nie zrobić nic”. Z pewnością to niesprawiedliwa ocena. Traktat ma ogromne znaczenie jako pierwszy zbiorowy krok ludzkości w celu powstrzymania zmian klimatu planety. Ale jest to krok przede wszystkim symboliczny. Optymistyczni badacze twierdzą, że jeśli postanowienia z Kioto uda się w pełni zrealizować (co jest wątpliwe), przyniesie to zmniejszenie globalnego wzrostu temperatur o 0,1 stopnia Celsjusza. Zdaniem realistów, tak niewielka redukcja emisji gazów nie będzie miała żadnych następstw. Ministrowie ochrony środowiska UE doszli w grudniu do wniosku, że aby utrzymać poziom gazów cieplarnianych na „bezpiecznym” poziomie, należy zmniejszyć emisję od 25 do 50% do 2050 r. Rząd brytyjski uważa, że trzeba ją zredukować nawet o 60%. Nie trzeba dodawać, że tego rodzaju drastyczne redukcje są absolutnie nieprawdopodobne.
Gdyby politycy myśleli o ochronie atmosfery poważnie, musieliby zobowiązać do zmniejszenia emisji chociażby o symboliczne 5% nie tylko przemysł, ale także właścicieli prywatnych samochodów. O takim, wyjątkowo przecież niepopularnym wśród wyborców rozwiązaniu, nikt nie ośmielił się pomyśleć.
Potrzeba działania jest duża. Przed rozpoczęciem rewolucji przemysłowej zawartość dwutlenku węgla w powietrzu wynosiła 270-280 cząsteczek na milion. Obecnie – 380 cząsteczek. – Jeśli przekroczy 400 cząsteczek, będziemy w poważnych kłopotach – ostrzega brytyjski klimatolog, Tom Burke. Przy obecnym stopniu emisji nastąpi to za 12 lat.
Konsekwencji tego fenomenu nie sposób nie dostrzec. W ciągu XX w. globalna temperatura wzrosła o 0,6 stopnia. Dziesięć najbardziej gorących lat od rozpoczęcia pomiarów nastąpiło od 1990 r. Już

tylko garstka specjalistów

broni poglądu, że działalność człowieka nie miała na to wpływu.
Według prognoz IPCC, w XXI w. nastąpi wzrost temperatur od 1,5 do 5,5 stopnia, poziom mórz zaś podniesie się od 9 do 88 cm. Wypada przypomnieć, że podczas ostatniej epoki lodowcowej było najwyżej o 5 stopni zimnej niż obecnie. Najbardziej pesymistyczne scenariusze przewidują globalny wzrost temperatur nawet o 11 stopni do 2100 r. Wtedy także Polska stałaby się wypaloną przez słońce Saharą.
Kilka lat temu naukowcy obliczali skutki globalnego ocieplenia na modelach komputerowych. Obecnie mogą oglądać je gołym okiem w różnych częściach świata. Symbolem jest zniknięcie śniegów z wierzchołka afrykańskiej góry Kilimandżaro po raz pierwszy od ponad 11 tys. lat. Postępuje topnienie lodowców górskich i polarnych. Zdaniem ekologów, za 20 lat zginą w zbyt ciepłej Arktyce ostatnie białe niedźwiedzie. Jeśli stopnieją lodowce zachodniej Antarktydy, poziom oceanów może wzrosnąć o 3 do 5 m. w ciągu stulecia. Jak wyjaśnia niemiecki ekonomista ekologiczny, Richard Tol, trzeba by wtedy nie tylko podwyższyć zapory i tamy wokół Londynu czy Marsylii, ale także poszerzyć je o 40 m. Anglicy musieliby poświęcić swego Big Bena, Holendrzy zaś znaczną część polderów. Zamożne kraje mają środki, aby się oprzeć zagrożeniom, lecz życie na jeszcze bardziej gorącym i ubogim Czarnym Lądzie stanie się nie do wytrzymania. Dokąd mają uciec miliony mieszkańców Bangladeszu, narażonego na coraz gwałtowniejsze sztormy i ataki morza? Już teraz poszczególne plemiona toczą gwałtowne spory o wyżej położone obszary beznadziejnie przeludnionego kraju.
Sposobów zaradczych nie widać. Nawet gdyby jutro zatrzymać wszystkie samochody i zamknąć fabryki, temperatura będzie jeszcze wzrastać przez co najmniej sto lat. Wynika to z termicznej inercji czy też „ociężałości” oceanów. Masy wód bardzo powoli magazynują energię i równie powoli ją oddają. W XX w. ludzkość już „zapracowała sobie” na wzrost temperatur o kolejne 0,6 stopnia w bieżącym stuleciu. A przecież kominy, piece hutnicze i rury wydechowe wciąż dymią.
Traktat z Kioto niewątpliwie jest rzeczą dobrą, lecz powstrzyma klimatyczne turbulencje najwyżej o kilka lat. Możemy się pocieszać, że Polska leży w umiarkowanej strefie klimatycznej. Przez długie dziesięciolecia globalne ocieplenie będzie przynosiło nam raczej korzyści. Kraje Południa mają natomiast wszelkie powody, aby z coraz większym niepokojem patrzeć w przyszłość i na termometr.

*

Handel zanieczyszczeniami
Traktat z Kioto przewiduje także handel certyfikatami emisyjnymi. Oznacza to, że kraj lub firma, które dokonały redukcji emisji gazów cieplarnianych „ponad plan”, mogą sprzedać prawo do zaoszczędzonych emisji państwu lub firmie mającym kłopoty ze swymi zobowiązaniami. Niestety, w ramach systemu handlu emisjami Unii Europejskiej na lata 2005-2007 Polska otrzymała o 16,5% mniejszą kwotę emisji, niż proponował nasz rząd. Komisja Europejska zdecydowała, że łączna kwota emisji gazów cieplarnianych dla Polski wyniesie 717,3 mln ton, czyli o 141,3 mln ton (16,5%) mniej, niż przewidywała polska propozycja. Na początku marca zezwolenie na emisję 1 tony CO2 kosztowało 9,75 euro. Teoretycznie system handlu emisjami jest logiczny, ale pozbawiony mechanizmów skutecznej kontroli, zwłaszcza poza Unią. Jak sprawdzić, czy zadeklarowana tona gazu cieplarnianego rzeczywiście została oszczędzona?

 

Wydanie: 13/2005, 2005

Kategorie: Nauka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy