Frontex staje się kluczową instytucją unijną – i coraz bardziej krytykowaną O sytuacji na zewnętrznych granicach Wspólnoty trudno rozmawiać bez wspomnienia o wszechobecnej polaryzacji w tym temacie. Aktywiści związani z ruchami na rzecz praw migrantów z reguły stwierdzają, że umundurowani przedstawiciele Brukseli robią tam więcej złego niż dobrego. Niektórzy, patrzący na sprawę bardziej radykalnie, mówią wręcz, że Frontex jest instytucją niezwykle wydajną – pod względem liczby ludzi, do których śmierci doprowadził. Z kolei unijni urzędnicy widzą w swoich pogranicznikach jedyną nadzieję na opanowanie kryzysu, który na przedpolu Zjednoczonej Europy rozgrywa się w różnym natężeniu od mniej więcej dekady. Lato 2015 r. było, owszem, momentem przełomowym, ale głównie dla opinii publicznej i masowej wyobraźni. Wtedy na południu kontynentu rozgrywały się dramatyczne sceny. Setki tonących w Morzu Śródziemnym, długie na dziesiątki kilometrów łańcuchy ludzkie przesuwające się powoli przez Bałkany w kierunku Niemiec i krajów północnych. Wtedy jednak debata o masowej migracji z Afryki i Bliskiego Wschodu natychmiast została wciśnięta w ramy polityczne. Skrajna prawica i przybierający na sile narodowy populizm robiły wszystko, by przybyszów spoza Unii zatrzymać jeszcze przed jej granicami. Obóz progresywny rozpoczynał z kolei wielką kampanię, którą najlepiej podsumowywał jeden z jej głównych sloganów: Refugees Welcome, uchodźcy mile widziani. Spór dotykał dosłownie i w przenośni tematów granicznych. Czy pomagać każdemu? A jeśli nie, to jak wybrać tych, którym pomoc się należy? Co z migrantami zrobić, kiedy już znajdą się na terytorium Unii? Jak wpłynie to na europejskie społeczeństwa? Odpowiedzi było wiele, często pojawiały się natychmiast po zadaniu pytania. Problem w tym, że równie często kończyły się na ideologicznej propagandzie. Realnymi aspektami zarządzania kryzysowego nie zajmował się w programach telewizyjnych prawie nikt. Ci, którzy na zewnętrznych granicach Unii regularnie bywali wcześniej, zbliżający się koszmar lata 2015 r. widzieli znacznie szybciej. Bo migranci od zawsze próbowali dostać się do niej, a ich liczba nasilała się z każdą kolejną destabilizacją sąsiednich regionów. Mało kto łudził się też, że ten proces kiedykolwiek samoistnie się zatrzyma. Chodziło o to, by nadać mu jakieś ramy. O rozwiązaniach prawnych dyskutowali politycy w Brukseli i krajowych stolicach. Często jednak miały one niewielkie zastosowanie bezpośrednio na krańcach unijnego terytorium. Strażnikiem bezpieczeństwa i przestrzegania procedur, ale w pewnym sensie także reprezentantem Unii, a co za tym idzie, unijnych wartości, do których niewątpliwie zaliczają się solidarność i poszanowanie praw człowieka, miał być Frontex. Agencja odpowiedzialna za zewnętrzne granice Wspólnoty, lądowe i morskie. Niegdyś marginalny element unijnej architektury instytucjonalnej, z budżetem wynoszącym zaledwie 100 mln euro (przed szczytem kryzysu migracyjnego). Tak mało ważny dla kogokolwiek, że permanentnie brakowało w nim pracowników. Kiedy nagle pojawiała się potrzeba przeprowadzenia szerszej operacji, posiłki ściągano z państw członkowskich. Do dziś zresztą kraj, na którego terenie Frontex jest aktywny, formalnie sprawuje kontrolę nad działalnością jego pracowników. Co niejednokrotnie sprawia, że przy jakichś kontrowersjach prawie niemożliwe jest ustalenie winnych i odpowiedzialnych. Tak przynajmniej stało się w przypadku oskarżeń, które posypały się na Frontex i grecki rząd w październiku 2020 r. Niemiecki magazyn „Der Spiegel” opublikował materiał śledczy zarzucający pracownikom unijnej służby granicznej współudział w wypychaniu łodzi migrantów poza greckie wody terytorialne. Grecy mieli przechwytywać pontony i holować je z powrotem na wody międzynarodowe, tym samym odmawiając migrantom możliwości ubiegania się o azyl. A to jest niezgodne z prawem – unijnym i międzynarodowym. Niemieccy dziennikarze dowodzili, że funkcjonariusze Fronteksu o wszystkim wiedzieli. Co brzmiało o tyle prawdopodobnie, że musieli z Grekami ściśle współpracować. Dalsza część tej historii przebiegła zgodnie z dość przewidywalnym scenariuszem. Organizacje pozarządowe i aktywiści piszą listy protestacyjne, apelują o śledztwo na najwyższych szczeblach decyzyjnych. Frontex i Grecja zaprzeczają doniesieniom prasowym. Oficjalne śledztwo Brukseli nie znajduje żadnych twardych dowodów na łamanie unijnego prawa. Obie strony wracają na z góry ustalone pozycje, przekonane o swoich racjach. Konflikt trwa, polaryzacja się powiększa. Zwłaszcza że to nie pierwszy przypadek postawienia Fronteksu w stan oskarżenia za pasywność wobec nadużyć lokalnych celników. W 2018 r. do Komisji Europejskiej trafiła skarga przygotowana










