Rak, który udaje grypę

U Urszuli Smok stwierdzono przeziębienie, tymczasem miała białaczkę. Dlaczego lekarze popełniają tak dramatyczne pomyłki? Błąd, lekceważenie czy nieuwaga? Urszula Smok nie wie, dlaczego siedem lat temu lekarz internista zlekceważył podwyższony poziom leukocytów, skupił się za to na jej ciągłym przeziębieniu i gdy nie pomogły łagodne środki, zaczął zapisywać antybiotyki. Jeden po drugim, bo infekcje nie ustępowały. 22-letnia Urszula bladła, słabła, ale starała się jak najrzadziej brać zwolnienie, bo pracowała w krakowskim domu kultury, a tam ciągle działo się coś nowego. – Zawsze była akuratna – mówią najbliżsi. Uratowała ją mama, bo zmusiła do kolejnych badań krwi. Tyle że minęły bezcenne przy białaczce miesiące, a leukocyty osiągnęły już liczbę, przy której nie miała prawa żyć. Natychmiast trafiła do kliniki hematologii. – Nazwa choroby nigdy nie padła ani w rozmowie z lekarzem, ani w rozmowie z najbliższymi – wspomina Urszula. – Może w ten sposób czepiałam się nadziei? Mama w czasie pierwszej wizyty, pewnie szukając słowa, które by mnie nie przeraziło, powiedziała, że to anemia. A ja postanowiłam w to wierzyć. Leczenie nie pomogło. Szpik Urszuli był już cały przeżarty nowotworem. W wielkim powiększeniu widać wtedy, jak nowotworowe komórki rozrastają się, mnożą i niby porowata huba zakrywają te równe, zdrowe i gładkie. W tej sytuacji trzeba było usunąć chorobę i wszczepić zdrowy, dopasowany szpik. Brzmi to sympatycznie, ale jest najbardziej inwazyjną interwencją w organizm człowieka. – Zdecydowałem się na tzw. przeszczep allogeniczny, tzn. od dawcy spokrewnionego – mówi prof. Andrzej Lange z Dolnośląskiego Centrum Transplantacji Komórkowych. – Dawcą został brat Urszuli. Jednak sytuacja nie była jednoznaczna. Mówiąc najprościej – jedna z nici genetycznych była identyczna, druga podobna. Cały problem polegał na zbadaniu, czy stopień tego podobieństwa zezwala na przeszczep. Zero romantyzmu, maksimum matematyki, bo ta próba była bardzo trudna. Z 18 lat praktyki i 750 przeszczepów prof. Langego wynika, że najwięcej chorych umiera zaraz po zabiegu. Lekarze używają słowa ginie. Przeważnie szukanie dawcy trwa tak długo, że choć dojdzie do remisji, czyli poprawy zdrowia pacjenta, pozwalającej na przeszczep, to zaraz po nim organizm zaczyna się rozpaczliwie bronić przed obcym szpikiem. Człowiek umiera. Czasem powikłania ciągną się długo, sygnałem jest skóra, która staje się gruba i chropawa, czerwona jak po ataku słońca. Pacjent przeżyje, ale jest inwalidą. W slangu lekarzy mówi się, że chorego trzeba przeciągnąć przez ten trudny okres. Wtedy uda się to, co jest sensem przeszczepu – ma on być nie tylko wymianą, ale i leczeniem. – Człowiek po przeszczepie jest hybrydą, trochę tak jak syrenka z warszawskiego pomnika – mówi prof. Aleksander Skotnicki z Collegium Medicum UJ. – Pozostaje sobą, ale ma całkiem nowy, przejęty od kogoś system krwiotwórczy. Postęp jest olbrzymi. Prof. Skotnicki pamięta pierwszych chorych (były lata 70.), którzy skorzystali z odkrytego cudu chemioterapii. Zdrowieli, przychodzili z kwiatami, a potem wielu z nich umierało. Uczono się, zmieniono metodę podawania chemii, dziś wyniki są dobre. – Wiemy też, że w samym przeszczepie szpiku, jeśli jest on konieczny, bardzo ważne jest nie tylko wykonanie, lecz także precyzyjne dobranie dawcy. Kiedyś takich punktów zgodnych między biorcą a dawcą było 13, potem 139, teraz jest ich 350. To ogromne utrudnienie, ale i nadzieja na sukces. Uratowana Ula i setki nieuratowanych Wreszcie w rozmowie z Ulą padły słowa białaczka i przeszczep. Jej mama poczuła ulgę, że córka już wie. – Profesor Lange powiedział mi, że warto spróbować, a ja pomyślałam o Bogu – wspomina Urszula. We Wrocławiu spędziła pięć miesięcy. Zamknięta w izolatce nie jadła nic przez pierwszy miesiąc po zabiegu. Pamięta potworne bóle brzucha i to, że nawet płakać nie mogła. Bolał każdy dotyk łzy na policzku. W ten sposób jej organizm próbował odrzucić szpik, w którym wyczuwał obce punkty. – Teraz okazuje się, że ta walka była dla mnie dobra – mówi Urszula. – To tak, jakby nowy szpik musiał zarzucić kotwice w moim organizmie. Gdy się mu udało, zaczął znakomicie działać. Dziś Urszula Smok jest filigranową kobietą. Jej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 45/2004

Kategorie: Zdrowie